I stała się jesień.
Nadeszła którejś nocy, cicho i niepostrzeżenie, niosąc ze sobą wszystko co
jesienne. Rozhulała się wiatrem po polu, spłynęła deszczową łzą po szybie
okiennej, otuliła wczesnym zmrokiem błotniste ulice. Liśćmi martwymi
zawirowała, rozełkała się szumem padających kropel, zaśpiewała dziką pieśń
wichury.
W uszach, w oczach, w sercu -
wszędzie jej pełno - mojej pani Jesieni. Czuje ją każdym zmysłem; boli mnie i
upaja widokiem astrów kwitnących (kto tak ślicznie pisał o astrach? To były
wiersze...) i jesienną słotą.
Jest pole. Nierówne, zorane
bruzdami. Noc. I pada, wciąż silniej, zalewa oczy. Idę. Coraz mniej świateł.
Coraz dalej. I tylko chlupocze woda w butach, wilgotny wiatr przejmuje obcym,
przeraźliwym zimnem, a skronie oblepiają mokre kosmyki włosów.
Idę, potykając się od czasu do czasu
wśród rozmiękłej bruzdy. Idę, a światła już tylko migoczą gdzieś daleko.
I drzewa - koniecznie drzewa. Pokraczne,
powykręcane, w małych grupkach lub pojedynczo stoją albo zdają się biec z
wyciągniętymi, sparaliżowanymi łapami konarów. Królują nad mogiłami zwiędłych,
lśniących, mokrych liści... Od liści bije silna, urzekająca woń.
Ot - Jesień.
A ja idę - świateł coraz mniej.
Na pole spływa mgła - biały,
puszysty obłok - przynosi ukojenie, tuli, usypia.
I śnią się sny jesienne.
Agnieszka Osiecka,
Dzienniki i zapiski. Tom III 1952, pod
red. Karoliny Felberg-Sendeckiej, Prószyński i Sk-a, Warszawa 2015, str. 428,
429.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.