Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

wtorek, 28 lipca 2015

Przerwa

Kochani, od tygodnia przebywam w szpitalu na badaniach i jeszcze sobie tu poprzebywam, więc na jakiś czas muszę się z Wami pożegnać. Ale wrócę. Niebawem.

wtorek, 21 lipca 2015

Martin Reiner "Lucynka, Macoszka i ja"





Autor: Martin Reiner
Tytuł: Lucynka, Macoszka i ja
Przekład: Mirosław Śmigielski
Wydawnictwo: Stara Szkoła
Rok wydania: 2015





W zeszłym roku Martin Rainer był gościem Miesiąca Spotkań Autorskich. Pamiętam, że czytał wtedy fragment powieści „Poeta. Powieść o Ivanie Blatnym" (Rainer opracowuje rękopisy Blatnego, jest zafascynowany jego twórczością), który niespecjalnie mi się spodobał, a gdy rozmowa zeszła na tematy wydawnicze (Rainer ma wydawnictwo, które wydaje takich pisarzy jak Michal Ajvaz, Irena Dousková, Michal Vievegh) zupełnie się wyłączyłam i stwierdziłam, że raczej się z tym pisarzem nie zaprzyjaźnię.

I co ja mam teraz powiedzieć? Panie Rainer, dlaczego na zeszłorocznym spotkaniu nie przeczytał Pan fragmentów „Lucynki, Macoszki i ja"? To byłaby  miłość od pierwszego czytania! Szczerze powiem, że nie wiem co mnie podkusiło, by sięgnąć po tę uroczą, jak się okazało, książkę, ale mało brakowało i bym nigdy się na nią nie natknęła. Zajrzyjmy więc do środka...

Poznajcie Tomasza Mroza - listonosza, który odkrył w sobie pasję do literatury. Bohaterowie książek byli dla niego bliżsi niż rzeczywiste osoby, czytał wszystko co wpadało mu w ręce i zupełnie nie panował nad swoimi wyborami. Taki jamochłon książkowy.

Nasz bohater pewnego dnia dowiaduje się o istnieniu Macoszki, poety wyklętego, którego cenzura komunistyczna zmusiła do emigracji do Londynu. Tomasz wyrusza śladami pisarza, a przyświeca mu jedna myśl- wyjaśnić kim jest tajemnicza osoba, która wysłała niedwuznaczny liścik do poety.

Od razu wspomnę, że Rainer w jednym z wywiadów wyjawił, że postać Macoszki jest wzorowana na Blatnym i dla tych, którzy lubią literackie zabawy „Lucynka, Macoszka i ja" może być świetnym sposobem na spędzenie popołudnia na tropieniu podobieństw między fikcyjnym Macoszką a realnym Blatnym.

Ale wróćmy do naszego bohatera. Macoszka to jedno wyzwanie dla Tomasza Mroza, drugim jest Lucynka, pięcioletnia dziewczynka, córka Marty, obecnej partnerki bohatera. Otóż, Marta ląduje w psychiatryku ze zdiagnozowaną maniakalną depresją. Ktoś musi się przez rok zająć jej dzieckiem i zgadnijcie na kogo pada?

Wyobraźcie sobie teraz dwudziestopięcioletniego faceta, nieco oderwanego od rzeczywistości, który musi przystosować się do nowej sytuacji, bo niespodziewanie został tatusiem. Jakoś radzić sobie trzeba, tym bardziej, że Lucynka okazuje się uroczą małą damą, niezwykle inteligentną, mocniej stąpającą po ziemi niż jej opiekun.

Rainer rewelacyjnie poradził sobie z ukazaniem relacji między pięcioletnim dzieckiem a niedoświadczonym młodym mężczyzną. Obserwujemy jak Tomasz dorasta do nowej roli, jak relacja z Lucynką sprawia, że bohater odkrywa w sobie zupełnie nieznane uczucia, łapie się na dziwnych odruchach i coraz bardziej zakochuje się w swojej podopiecznej. Nie jest to temat nowy, bo równie świetnie zabrał się za niego inny czeski pisarz - Petr Šabach w „Podróżach konika morskiego". Jego bohater również ma dwadzieścia pięć lat i musi zająć się trzyletnim synem. I w jednym i drugim przypadku priorytety ulegają zmianie, a świat zdaje się wywracać do góry nogami, ale z takiej odwróconej perspektywy wygląda dość ciekawie. To co łączy obie książki, oprócz podobnego wątku, to humor. Rainer nieco melancholiczną narrację urozmaica dyskretnymi wstawkami humorystycznymi w postaci świetnych dialogów i spostrzeżeń Lucynki.

Martin Rainer wydał nie tylko prozę, ale również popełnił kilka tomików poetyckich. Dlaczego o tym wspominam? Otóż, w „Lucynce..." poetyckie zabiegi uliryczniają narrację i zaskakują swoją nieoczywistością. Na dowód, mała próbka:
Piątek 12 kwietnia 1991 roku był pięknym wiosennym dniem, przyjemnym, gorącym.
Trzydzieści lat wcześniej Jurij Gagarin okrążył kulę ziemską. Jego rakieta obierała planetę jak zatrute jabłko, po czym ofiarowała to jabłko na tacy kolejnemu stuleciu.

Piękna to opowieść. Lektura wielowymiarowa o tym, że nasza tożsamość nie jest wcale constansem, dorastamy do nowych sytuacji, poszukujemy nowych sensów, przeglądamy się w życiu innych, by odnaleźć siebie. Jest to również opowieść o pasji i miłości do literatury. I jeszcze o przyjaźni. Poetycko i z humorem.

Książka bierze udział w Wyzwaniu 2015- Książka z imieniem w tytule.

poniedziałek, 20 lipca 2015

MSA - Lubko Deresz

Jest kultowym ukraińskim autorem powieści „Kult" i „Arche". Zadeniutował jako siedemnastolatek, ale trudno wcisnąć go do jakiejś szufladki literackiej. Deresz kombinuje z formami i tematyką tak , jakby chciał się wymknąć krytycznym narzędziom. Najpierw pisał powieści młodzieżowe, później zaczął zwracać się ku tematyce buddyjskiej, by na koniec przejść w transreligijność.
Pisarz okazał się niesamowicie skromnym i hm.... uduchowionym człowiekiem.

Lubko Deresz
Twórcy rozwijają trzy rzeczy: cierpienie, podróże i nauki duchowe. To są trzy rzeczy, które ułatwiają życie. Cierpienie jest nieodłącznym towarzyszem egzystencji, więc należy je przyjąć i się z nim pogodzić, podróże rujnują stereotypy, a wędrówka duchowa pozwala na poszerzenie horyzontów.

A co z tymi szufladkami?

Zdaję sobie sprawę, że nie spełniam oczekiwań jakie się we mnie pokłada. Krytycy zarzucają mi kicz i ja się z nimi zgadzam. może jestem grafomanem, ale inaczej nie potrafię. Mogę pisać tylko dla dwudziestu czytelników i to mi wystarczy.

Interesuje mnie wybudowanie drabiny międzykulturowej. Wszystkie kultury, tradycje mówią przecież o jednej rzeczywistości, tylko posługują się różnymi językami.


niedziela, 19 lipca 2015

MSA - Jaroslav Rudiš


Jaroslav Rudiš

Jaroslav Rudiš to jeden z moich ulubionych czeskich pisarzy. Moja przygoda z jego prozą rozpoczęła się od powieści „Koniec punku w Helsinkach" wydanej przez Książkowe Klimaty. Wpadłam od razu po uszy. Potem była „ Cisza w Pradze" i absolutnie mój ukochany „Grandhotel". Do całej kolekcji wydanych w języku polskim powieści Rudiša brakuje mi tylko „Nieba nad Berlinem".




Ten niezwykle gadatliwy czeski pisarz (na spotkaniu opowiedział prawie całą „Ciszę w Pradze") jest jeszcze wraz z  rysownikiem Jaromírem 99 autorem komiksu o przygodach Aloisa Nebla – kolejarza z czesko-polsko-niemieckiego pogranicza oraz od czasu do czasu występuje z zespołami muzycznymi U-Bahn i The Bombers.

Z Jaroslavem Rudišem jest jak z Januszem Rudnickim - na spotkaniach autorskich niepotrzebni są prowadzący, bo autorzy sami sobie świetnie dają radę i raczą publiczność smakowitymi anegdotkami z życia pisarza. Zapytany o to, czym jest dla niego pisanie odpowiedział jednym zdaniem: Jest w tym coś z szaleństwa, jak usłyszę jakąś ciekawą historię, muszę ją koniecznie zapisać. Ale to jedno zdanie pociągnęło za sobą kolejne i czeski autor rozgadał się na temat powieści, nad którą teraz pracuje.

Od dwóch lat chodzę do sauny, męskiej sauny. Teraz jestem zafascynowany maksymalnym realizmem, więc spisuje wszystko dosłownie, w dialogach, nie zmieniam nic z tego co usłyszę. I do tej sauny przychodzi człowiek, który od swojej żony na pięćdziesiąte urodziny dostał nagrobek, a na sześćdziesiąte - urnę. I przychodzi z tą urną do sauny, bo w niej sobie trzyma rzeczy. Jest poza tym niesamowicie inteligentnym człowiekiem, oczytanym i to właśnie on będzie pierwowzorem jednej z postaci w nowej powieści.

Jeżeli nie udało wam się dotrzeć na spotkanie wrocławskie- nic straconego. W dniach 20-23.08. na Literackim Sopocie będziecie mieli okazję spotkać się z autorem.  W czwartek 20 sierpnia o godzinie 21.00 w klubie Sfinks 700, na rozpoczęcie tegorocznej edycji Festiwalu, wystąpi Kafka Band-  projekt literacko-muzyczny, który powstał z inspiracji komiksową adaptacją „Zamku” Franza Kafki zrealizowaną przez Jaromira 99 i amerykańskiego scenarzystę Davida Z. Mairowitza. W ramach projektu występuje również Rudiš, a dzień później będzie można wybrać się na autorskie spotkanie z tym czeskim gadułą.
Program Festiwalu znajdziecie TUTAJ.

sobota, 18 lipca 2015

O tym jak kości same się łamią

Po wczorajszym spotkaniu literackim pod domem chwycił mnie taki ból barka pod łopatką, że się zryczałam. Od czwartku mnie trochę w tym miejscu pobolewało, ale myślałam, że mam nerwoból. Dzisiaj pojechałam na SOR, bo każdy ruch sprawiał ból. Odesłali mnie na pogotowie do chirurga. 
Chirurg odesłał mnie na SOR z rozpoznaniem nerwy kulszowej. 
Na SORZ-e neurolog skierowała mnie na rentgena barku. Pstryknęli foty i odesłali mnie na dół na kroplówkę ze środkami przeciwbólowymi. 
Siedzę i sobie kroplówkuję, a tu przychodzi pielęgniarz i mówi, że mało się uśmiechałam i znowu jedziemy na sesję zdjęciową. No to, siup, do góry. 
Pan Rentgen podejrzliwie się mnie zaczął wypytywać, czy się ostatnio gdzieś nie uderzyłam, czy ktoś mnie nie palnął w ramię albo może się przewróciłam, może coś dźwigałam a może w tramwaju o coś się walnęłam?
Nie, nic z tych rzeczy. Wprawdzie jestem łamagą, ale bez przesady, pamiętałabym, jakbym się walnęła albo przewróciła, więc żaden uraz nie wchodził w grę. 
No to Pan Rentgen zaczął sobie żartować, że musiałam wczoraj nieźle zabalować, skoro mam luki w pamięci. No dobra, ale o co chodzi?
- Ma pani złamane żebro.
- Jaja pan sobie robi... Przecież to niemożliwe. Ani się nie uderzyłam, ani nie potknęłam, ani nie dźwigałam. Może zdjęcie pan źle zrobił?
- Wykluczone, ewidentnie widać, że żebro jest złamane i wszystkie objawy wskazują na to, że tak jest.

Wygląda na to, że samo się złamało. Jest podejrzenie, że to może mieć związek z zakłóconą gospodarką hormonalną, bo mam jakieś tam rozpoznanie i w sumie od marca czekam na łóżko na oddziale endokrynologicznym. Dostałam teraz skierowanie w trybie pilnym z rozpoznaniem podejrzenia osteoporozy. Ale zanim to mi napisali, to jeszcze musieli mi zrobić rentgena płuc, bo, jak to mnie łaskawie lekarz poinformował muszą wykluczyć podejrzenie nowotworowe. 
Wzięli mnie na rentgena, potem odstawili, podłączyli do kolejnej kroplówki i teraz sobie siedź babo przez trzy godziny i się zastanawiaj co z tymi płucami.

Siedzę tak i siedzę, mija godzina, a oni z tym rentgenem nie przychodzą. To się pytam pielęgniarki, czy już jest.
-Jest.
-I co wyszło?
-Lekarz będzie z panią rozmawiał.

No na taki dictum to już byłam cała posrana (wybaczcie słownictwo). 
Ale przyszedł, powiedział, że w porzo.

Na złamane żebro nic się nie poradzi, samo się zrośnie, ale będzie boleć i wtedy sobie zarzucić Paracetamol albo inny środek przeciwbólowy (panie doktorze, mi Ketonal ledwo pomógł, a ja mam sobie Paracetamol brać przez 6 tygodni?!). Powiedział jeszcze, że mi współczuje, bo nic nie da rady z złamanym żebrem zrobić, pozostaje czekać aż się zrośnie.
Extra. Będę płakać z bólu przez 6 (słownie: SZEŚĆ) tygodni albo niech mi lekarz coś silnego przepisze, bo się usram (wybaczcie słownictwo).

I tak oto zamiast iść dzisiaj na spotkanie z Rankovem, posiedziałam sobie 8 (słownie: OSIEM) godzin w szpitalu. A to jeszcze nie koniec, bo prawdopodobnie na przyszły tydzień też sobie pomieszkam w szpitalu. Prawdopodobnie badanie będą trwały pięć dni. 

Ale jedno chciałam powiedzieć- narzeka się na te naszą służbę zdrowia, a przyznać muszę, że zaopiekowali się mną cudnie. Pielęgniarki były przemiłe, pani neurolog, jak zobaczyła, że to w sumie nie jej działka, sprowadziła ortopedę, a wcale nie było łatwo, a później jeszcze ten przemiły chirurg, a o Panie Rentgenie już nie wspomnę. Mili ludzie.


piątek, 17 lipca 2015

Sałatka z indykiem i owocami

Lubię nieoczywiste połączenia smaków. Truskawki i indyk? Czemu nie? W sam raz na lekką kolację.
Co potrzebujemy:

pierś z indyka
mix sałat z rukolą
10 średnich truskawek
1 pomarańcza
1 limonka
kiełki rzodkiewki
2 łyżeczki miodu
1 łyżeczka musztardy
listki świeżej mięty

Sposób przygotowania:

Pierś marynujemy w miodzie, soku z limonki i musztardzie. Najlepiej zostawić na noc w lodówce. Ja sobie ją pokroiłam na mniejsze kawałki od razu.
Mięso podsmażamy na patelni. 
Do miksu sałat dodajemy pokrojone truskawki i pokrojoną połówkę pomarańczy oraz opakowanie kiełków. Na koniec dodajemy indyka. 
Sałatkę polewamy dressingiem przygotowanym z soku z połowy pomarańczy wymieszanego z miodem. 
Posypujemy listkami świeżej mięty i wcinamy.

Smacznego!


środa, 15 lipca 2015

MSA - Witold Szabłowski, Sehrij Żadan


Witold Szabłowski

Witold Szabłowski jest pogodnym człowiekiem. Roześmianym. Rozgadanym. Pomysłowym. Wraz z żoną postanowił przenieść się na kilka miesięcy do PRL-u, a swoje doświadczenia spisał w książce „Nasz mały PRL". Jest laureatem wielu prestiżowych nagród m.in. Nagrody Dziennikarskiej Parlamentu Europejskiego za reportaż „Dziś przypłyną tu dwa trupy" oraz Nagrody im. Beaty Pawlak za książkę Zabójca z miasta moreli" - zbioru reportaży o Turcji.

Nad pytaniem prowadzącego spotkanie Leszka Pułki o różnice między Polską a Turcją, reporter się zadumał, a później stwierdził:
Turcy są bardzo podobni do nas. Uważają, że historia ich zawsze krzywdzi. Gdyby mogli to by się okrzyknęli mesjaszami narodów, tak jak Polska. Reagują na wszystko bardzo emocjonalnie. Są porywczy. Ja tu widzę same podobieństwa.

Rozmowa była wielowątkowa, to poruszano kwestie ostatniej książki o Cyganach, którym odebrano tańczące niedźwiedzie, to za chwilę przenieśliśmy się w przeszłość, by porozmawiać o wspomnieniach z PRL-u, a zaraz potem pojawił się temat blasków i cieni kapitalizmu.

Kapitalizm zatomizował społeczeństwo i to jest minus, ale są też zyski z transformacji - swoboda podróżowania.

Choć całe spotkanie przeszło w sympatycznej i wesołej atmosferze, to nie zabrakło również gorzkich refleksji: Przestajemy potrzebować drugiego człowieka. Kiedyś, by naprawić dostać się gdzieś, musieliśmy się zatrzymać, by zapytać o drogę, dziś prawie każdy ma GPS-a. Albo taki wynalazek- pałeczka do selfie- kiedyś musiałeś kogoś poprosić, by ci cyknął fotkę, a teraz bierzesz sobie taką pałeczkę i cyk! Nawet nie potrzebujemy dzisiaj kasjerek, bo są kasy samoobsługowe. W ten sposób oddalamy się od drugiego człowieka.

Witold Szabłowski i ja- fot. Rafał Komorowski, zdjęcie pochodzi z materiałów MSA
Sehrij Żadan
A teraz musicie mi wybaczyć, ze spotkania z Sehrijem Żadanem zostały mi fotki, bo nie potrafiłam się skupić. Autor dużo czytał, ale po prezentacji fragmentu swojej prozy i kilku wierszy, rozmowa zeszła na tematy oscylujące wokół polityki i zeszłorocznych wydarzeń z Ukrainy. Niestety mam tak, że jak słyszę na spotkaniach literackich o polityce, to się automatycznie wyłączam. Ale zdjęcia mam. I autograf w książce.





Sehrij Żadan podpisuje mi książkę - fot. Rafał Komorowski, zdjęcie pochodzi z materiałów MSA