Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Muzyczne wzloty w 2013 roku



Muzycznie ten rok nie obfitował w zbyt wiele odkryć, ale za to koncertowo był niesamowity, spełniły się bowiem moje dwa muzyczne marzenia.

Koncert Florence & the Machine. Do tej pory mam dreszcze i jestem pod wielkim wrażeniem głosu i osobowości Florence. Magia, jaką udało się jej wytworzyć, wzruszenie, którego nie ukrywała. Pod sceną fani w wiankach na głowach. Wszyscy świetnie się bawili mimo ogromnego ścisku. Niesamowite uczucie.
Koncert Jaromira Nohavicy. Gdy pod koniec roku 2012 usłyszałam Minulost, wiedziałam, że wpadnę po uszy. Tak go poznałam i od tej pory niemalże codziennie słucham jego płyt. Jakże wielka była moja radość, gdy się dowiedziałam, że będzie w Opolu. Jeszcze bardziej się ucieszyłam na myśl, że na koncert pojadę z Papryczką i jej Małżonem. Co tu dużo pisać, poryczałam się ze szczęścia. Było cudnie. skromny, ale zarazem dowcipny.  Piękny to był wieczór.
 [wizja słaba, ale dźwięk dobry. Duet z Arturem Andrusem na bis]

Te dwa koncerty zapisuję na liście spełnionych marzeń. W przyszłym roku chciałabym jeszcze załapać się na zupełnie inne koncertowe klimaty, które również należą do moich pobożnych życzeń. Czekam zatem z niecierpliwością na Limp Bizkit oraz na AC/DC.

Ważnym dla mnie był koncert Marysi Peszek w Jarocinie. Tyle emocji na scenie, taki power. Potrzebowałam tego bardzo, bo akurat przeżywałam ciężkie chwile w życiu, a tu taki kopniak! 
A teraz czas na Domowe Melodie. Koncert koncertowy. Krótki, ale bardzo zagęszczony. Było wesoło, smutnawo, lirycznie i kameralnie. Uwielbiam taki domowy klimacik. A Domowe Melodie to moje tegoroczne zakochanie. 
Po drodze jest jeszcze coś ekstra - Banana Boat. Zespół szantowy, który doprowadził mnie do bólu brzucha i wycisnął łzy śmiechowe na festiwalu szantowym. Chłopaki są niesamowici, świetnie się ze sobą bawią i potrafią do zabawy wciągnąć publiczność. 
A na zakończenie roku przekonałam się do polskiego big beatu i wpadłam w muzyczne szpony strunowe Ani Rusowicz. I po raz kolejny zadaję sobie pytanie: jak ja mogłam wcześniej jej nie lubić?



A u Was jak tam z muzycznymi fascynacjami? Jakieś nowości?

Podsumowanie literackie 2013



Ten rok był dla mnie bardzo bogaty literacko. Odkryłam kilka nowych fascynacji (Karpowicz, Twardoch, Kącki, Wodecka), rozsmakowałam się w czeskiej literaturze, zaczęłam wypożyczać książki z biblioteki, by powrócić do tych, których nie można już kupić  lub otrzymać recenzenckich egzemplarzy.

Nie chwalę się, ile lektur mam na koncie, choć jest ich więcej niż w zeszłym roku. Fakt, że spisuję przeczytane książki, ale moje podsumowanie opiera się na zasadzie: nie patrz w kajet, tylko wyszukaj w pamięci, bo tylko to, co mi w myślach utkwiło warte jest polecenia. Zapraszam zatem do poznania moich typów. Z góry uprzedzam, że lista zawiera książki przeczytane przeze mnie w mijającym roku, a nie tylko te, które ukazały się w 2013. No to lecimy:

1. Szczepan Twardoch „Morfina" - do tej pory jak myślę o tej książce mam ciarki na wspomnienie tajemniczej postaci, która towarzyszy głównemu bohaterowi.

2. Bohumil Hrabal „Zbyt głośna samotność" uwielbiam bohaterów, którzy  życie spędzają wśród książek, są oderwani od rzeczywistości i tworzą swój magiczny świat, z którego nie chcą wychodzić. Ja również lubię w nim przebywać.

3. Marcin Kącki „Lepperiada" , „Maestro" - mocne rzeczy, Kącki ujął mnie swoim uporem i bezkompromisowym ujawnianiem prawdy. To wg mnie współczesny mistrz reportażu śledczego.

4. Swietłana Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"- nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką perspektywą przedstawienia wojny. Aleksijewicz ujęła mnie nie tylko różnorodnością bohaterek, ale również sposobem narracji i językiem.

5. Ladislaw Fuks „Palacz zwłok" - zaskakujące zakończenie mocno podziałało na moje emocje. Aż mi się nóż w kieszeni otwiera na samo wspomnienie.

6. Elif Shafak „Sufi", „Honor", „Pchli pałac" - dla tych, którzy czytają mojego bloga umieszczenie Safak na liście nie jest chyba zaskoczeniem :)

7. Marzanna Graff „Artur Barciś. Rozmowy bez retuszu" - niezwykle ciepły obraz jednego z najbardziej znanych drugoplanowych  polskich aktorów. Barciś ujął mnie skromnością i optymizmem, po tej książce do pokoju wpadło mi kilka słonecznych promyków.
8. Irena Dousková „Dumny Bądźżeś", Oniegin był Ruskiem"- urocza czeska proza, lekka i dowcipna, dokładnie taka, jaką lubię na poprawę humoru.

9. Dorota Wodecka „Polonez na polu minowym" - kobieta mnie zaskoczyła świetnymi wywiadami, które tak naprawdę są rozmowami nie tylko o książkach, ale o tym co nas uwiera. Wodeckiej udało się naciągnąć pisarzy na bardzo intymne zwierzenia.

10. Janusz Rudnicki „Trzy razy tak!" - bo go uwielbiam, bo bawi mnie do łez i od lat nie obniża swojego poziomu.

11. Wisława Szymborska „Błysk rewolwru" - poznałam Szymborską z innej perspektywy, przepięknie opisana historia życia pisarki, a do tego niesamowicie wydana. Ujęły mnie zdjęcia pierwszych opowiadań, w których Szymborska waliła byki ortograficzne :)

12. Astrid Lindgren „Pippi Pończoszanka" - lubię wracać do lektur z dzieciństwa.

13. Kathryn Stockett „Służące" - pośmiałam się, zadumałam, polubiłam bohaterów. Trzeba czegoś więcej?

14. Marian Pilot „Pantałyk"- ujął mnie gawędziarski styl i prowincjonalny klimat tych opowiadań oraz nietuzinkowi bohaterowie.

15. Ignacy Karpowicz „Ości", „Cud", „Balladyny i romanse" - no cóż mogę rzecz, zaiskrzyło od pierwszej strony i iskrzy nadal. Taki rozmach narracyjny ma jeszcze Joanna Bator, ale Karpowicz bardziej gmatwa fabułę, robi to jednak w taki sposób, że wszystko się ze sobą splata. Uwielbiam go za oryginalnych bohaterów, ciekawe rozwiązania fabularne i za język- dowcipne porównania, metafory, skojarzenia, zabawy intertekstualne. Miodzio.

16. Angelika Kuźniak „Papusza" -  jeden z najlepszych reportaży biograficznych, jaki dane mi było przeczytać. Kuźniak oddała głos Papuszy, zachowując urok języka i charakter bohaterki. Udało jej się ukazać cały tragizm postaci.

17. Małgorzata Rejmer „Bukareszt. Krew i kurz" - literacko genialny, wciągający, czytałam z rumieńcami na policzkach. Tym bardziej, że Rumunia jest dla mnie ziemią nieznaną.

18. Petra Hůlová „Plastikowe M3, czyli czeska pornografia"- uwielbiam prozę lingwistyczną, a to co ta pisarka zrobiła z językiem, to istna rozpusta.

19. Martin Šmaus „Dziewczynko, roznieć ogienek" - kolejna książka o Cyganach. Losy Andriejka poruszyły mnie bardzo, chyba nie ma takiej postaci literackiej, której tak szczerze współczuję.

20. Jolanta Krysowata „Skrzydło Anioła"- zbeletryzowany reportaż o tajnym ośrodku dla sierot koreańskich. Temat mnie zaciekawił, bo znam rejony, o których pisze Krysowata. Nie zawiodłam się. Dziennikarka nie dość, że potrafiła dotrzeć do mnóstwa osób, które pracowały w Płakowicach, to jeszcze wykazała się literackim talentem i stworzyła tekst przypominający dobrze skonstruowaną powieść.

niedziela, 29 grudnia 2013

Jolanta Krysowata "Skrzydło Anioła. Historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot"



 


Autorka: Jolanta Krysowata
Tytuł: Skrzydło Anioła. Historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot.
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2013





 Tajemnica zza grobu

Scenarzysta i reżyser Patrick Yoka, przyjaciel Jolanty Krysowatej, podczas spaceru po wrocławskim cmentarzu Osobowickim trafił na zaniedbany grób azjatyckiej dziewczynki Kim Ki Dok. O swoim niecodziennym odkryciu powiadomił dziennikarkę.

Trzy lata. Tak długo szukałam prawdy o Kim Ki Dok. Ale w tym czasie prócz prawdy o niej udało mi się znaleźć też prawdę o Płakowicach. Miejscu, w którym wszyscy, krócej lub dłużej, byli szczęśliwi. Wszyscy oprócz niej właśnie- zwierza się reporterka. Książka „Skrzydło Anioła" to przepiękna opowieść o tajnym ośrodku dla osieroconych przez wojnę dzieci z Korei Północnej, który powstał pod Lwówkiem Śląskim w latach 50-tych.

Do Płakowic  przyjechało 1270 wychowanków, którzy uczyli się pod okiem nauczycieli koreańskich i polskich. Dyrektywy Koreańskiej Partii Pracy były jasne i stanowczo zabraniały jakiegokolwiek okazywania uczuć wobec dzieci. Ale zakazy swoją drogą, a życie swoją. Więzi, jakie zaczęły się tworzyć pomiędzy uczniami a nauczycielami były bardzo silne. Nic dziwnego, Polacy chcieli, by dzieciaki jak najszybciej zapomniały o wojennych traumach, starali się im więc zastąpić rodziców. Niestety, ta historia nie ma happy endu, po 7 latach raj się skończył i dzieci musiały wracać do kraju.

Krysowata długo zbierała materiały do książki, docierała do osób, które pracowały w ośrodku, spisywała ich wspomnienia. Ale „Skrzydło Anioła"  to nie jest zwykły reportaż. Dziennikarka wykazała się bowiem talentem literackim i zbeletryzowała historyczne fakty. Czytając zatem jej książkę miałam wrażenie, że dostałam do rąk świetnie skonstruowaną powieść o życiu w domu dziecka, gdzie bohaterowie przeżywają swoje pierwsze miłości, kłócą się miedzy sobą, borykają z trudami codzienności, chorują, bawią się i próbują przystosować do nowych warunków.

Kim Ki Dok jest tylko jedną z wielu ciekawych postaci przedstawionych w książce. Dziewczynka była śmiertelnie chora, a o jej życie walczył doktor Tadeusz Partyka. Więź, jaka wytworzyła się między lekarzem i pacjentką jest bardzo niejednoznaczna i zarazem piękna. Partyka, człowiek o złożonej osobowości, partyzant będący w dywersji wykonywał wyroki śmierci na Ukraińcach. Po wojnie ratował ludzkie życie. Gdy przywieziono mu chorą Koreankę zapałał do niej uczuciem silnym, pisał dla niej wiersze i codziennie przetaczał krew tak bardzo chciał, by żyła. To tylko jedna z wielu romantycznych historii, na które trafiła reporterka, bo „Skrzydło Anioła" to opowieść również o tym co się wydarza, gdy wielka historia wkracza w życie zwykłych ludzi, a oni nie chcą się z tym pogodzić. Takie są losy Kasi i Juna, których połączyło uczucie gorące, ale zimna polityka nie pozwoliła im na wspólną przyszłość.

W opowieść o losach Kim Ki Dok zostały wplecione życiorysy innych sierot. Ujmująca jest historia U Jo Ni, który zaprzyjaźnił się z księgarzem i odkrył w czytaniu swoją pasję, czy też postać pięcioletniej Motylegi, która była świadkiem śmierci rodziców i teraz zamknęła się w nierealnym świecie. Te wszystkie dramaty próbowano dzieciom zrekompensować, bo Płakowice to była wyspa szczęśliwości, magiczna arkadia.  To zadziwiające, że polskim władzom udało się utrzymywać w tajemnicy istnienie ośrodka. Jeszcze bardziej wprawia w zdumienie fakt, że w Polsce lata 50-te to był ciężki okres stalinizmu. Wszystkiego brakowało, ludziom żyło się ciężko, szara rzeczywistość przytłaczała, a w ośrodku życie toczyło się zupełnie innym torem. Dzieci miały wszystkiego pod dostatkiem.  

Krysowatej udało się to, co niewielu reporterom wychodzi. Dzięki plastycznym opisom świata przedstawionego, wprowadzeniu żywych dialogów stworzyła literacki majstersztyk z historycznymi faktami, które tworzą jedynie silnie zarysowane tło. Ale tak naprawdę tę książkę czyta się nie po to, by poznać tajemnicę powstania płakowickiego ośrodka dla koreańskich sierot, ale po to, by pochylić się nad losami poszczególnych postaci.

sobota, 28 grudnia 2013

Bałwanek przyniósł prezencik

No to sobie zafundowałam prezent na urodziny:
Od niedawna złapałam bakcyla na polski big beat :). Ania już koncertowała we Wrocławiu przy okazji wydania pierwszej płyty, ale wtedy jeszcze jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Znajomi poszli na koncert i świetnie się bawili, a ja się zarzekałam, że to nie mój klimat. No i proszę, wpadłam po uszy. 
Papapa, pararara, papapa parararara :)
 

piątek, 27 grudnia 2013

Jill Mansell "Spacer w parku"




Autorka: Jill Mansell 


Tytuł: Spacer w parku

Przekład: Ewa Horodyska

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Rok wydania: 2013



W poszukiwaniu straconego

Po tych wszystkich ciężkich historiach o Cyganach, o cierpieniu, śmierci musiałam się zwyczajnie zresetować. Potrzebowałam lektury ciepłej, zwykłego babskiego czytadła, w którym najpierw wszystko się komplikuje, a potem następuje happy end. Taki jest właśnie „Spacer w parku" Jill Mansell.



Lara w wieku szesnastu lat została wyrzucona przez ojca z domu. Do tego była w ciąży, ale o tym nikt nie wiedział. Przygarnęła ją ekscentryczna ciotka. Po kilkunastu latach bohaterka wraca z córką Gigi do rodzinnego miasta Bath na pogrzeb taty. Ku jej zaskoczeniu, okazuje się, że otrzymała w spadku dom, ale to nie jedyna niespodzianka, jaka czeka na Larę w jej rodzinnym mieście.



Odkąd bohaterka przeprowadziła się z córką do Bath i odnalazła swoją przyjaciółkę ze szkoły w życiu obu kobiet zaczęły się pojawiać problemy. Większość z nich, oczywiście, jak to na romans przystało, oscyluje wokół relacji damsko-męskich. Lara walczy ze swoimi uczuciami do Flynna, ojca Gigi,  a z kolei Evie, która miała wyjść za Joela w dzień ślubu dowiaduje się o zdradzie swojego wybranka, więc ucieka sprzed ołtarza. Ale to nie koniec problemów. Na szczęście życie składa się nie tylko z trosk, bo zdarzają się również miłe niespodzianki.



Laura i Evie to główne bohaterki i to wokół ich perypetii budowana jest fabuła, ale Mansell wprowadza również postaci drugoplanowe nadające kolorytu całej historii. Mamy tu zatem niezwykle autorytatywną i jednocześnie uroczą córkę Lary - Gigi, która wymyśla chytry plan ponownego zejścia się rodziców, ciotkę mieszkającą z mnóstwem zwierząt, ekscentrycznego, zniewieściałego Dona, właściciela sklepu jubilerskiego, w którym pracuje bohaterka, oryginalnego rapera, który szasta kasą na prawo i lewo, podrywa panienki, ale tak naprawdę okazuje się, że skrywa w sobie tajemnicę, której się ogromnie wstydzi. I w końcu poznajemy też sympatycznego farmera mającego fabrykę koszul dla rolników. On również dokonuje zaskakującego odkrycia dotyczącego swojej tożsamości.



„Spacer w parku" to dobrze napisany romans, lekki, choć wielowątkowy. Mansell umiejętnie prowadzi czytelnika, potrafi zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji, rozbawić dobrze skonstruowanym dialogiem, wzruszyć. To dobra lektura dla tych, którzy potrzebują nieco oddechu i zatopienia się w klimacie prowincjonalnego miasteczka.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

No to Wesołych

Konstanty Ildefons Gałczyński
Kto wymyślił choinki?

Moje kochane dzieci,
był taki czas na świecie,
ze wcale nie było choinek,
ani jednej, i dzięcioł wyrywał sobie piórka
z rozpaczy, i płakała wiewiórka,
co ma ogonek jak dymiący kominek.

Ciężkie to były czasy niepospolicie,
bo cóż to, proszę was, za życie
na święta bez choinki, czyste kpinki.
Więc kiedy nadchodziły święta,
dzieci w domu, a w lesie hałasowały zwierzęta:
-- My chcemy, żeby natychmiast były choinki!

Ale nikt się tym nie zainteresował,
aż wreszcie powiedziała mądra sowa:
-- Tak dalej być nie może, obywatele.
Ja z sowami innymi trzema
  zrobiębunt, bo choinek jak nie ma, tak nie ma,
tylko mak i suszone morele.

I rzeczywiście: jak przychodziła Gwiazdka,
nic nigdzie nie tonęło w blaskach,
był to widok nader niemiły;
i nikt nie myślał o zielonej świeczce,
i ciemno było, proszę was, jak w beczce,
przez to, że się nigdzie choinki nie świeciły.

Ale w chatce na nóżkach sowich
mieszkał pewien tajemniczy człowiek,
który miał złote książki i zielone pióro.
I jak nie krzyknie ten dobry człowiek:
-- Poczekajcie chwilkę, ja zaraz zrobię,
że nigdzie nie będzie ponuro.

No i popatrzcie: od jednego słowa
świerki strzelają, gdzie była dąbrowa,
choinki nareszcie będą.
Bo ma poeta słowa tajemnicze,
którymi może spełnić każde z życzeń.
(A ten człowiek był właśnie poetą):

To on nauczył, jak się świeczki toczy,
jak się z guzików robi skrzatom oczy,
on, namówiony przeze mnie;
i jak się robi z papieru malutkie okręty,
i to on ułożył te wszystkie kolędy,
które śpiewać jest tak przyjemnie.

To on, moi srebrni, moi złoci,
zawsze jest pełen dobroci,
w nim jest ta pogoda i nadzieja;
to on nauczył, jak zawieszać zimne ognie,
i on te świeczki odbija w oknie,
ze okno jest jak okulary czarodzieja.

Więc już teraz, chłopcy i dziewczynki,
czy wiecie, kto wymyślił choinki?
czy już teraz każde dziecko wie to?
Chórem dzieci: TO TEN ODWAŻNY, DOBRY CZŁOWIEK,
CO MIESZKA W CHATCE NA NÓŻKACH SOWICH,
CO LUDZIE PRZEZYWAJĄ POETĄ.

Więc gdy śnieg na święta zatańczy,
pomyśl, proszę, najukochańszy,
o tym panu, co układa rymy,
prześlij mu życzenia na listku konwalii,
a myśmy już mu telegram wysłali,
bo my wszyscy bardzo go lubimy.


 Moje kochane Dzieci, niech ten czas upłynie Wam w dobrym towarzystwie, karp niech jak najmniej ości ma, a Gwiazdorek niech hojnie prezentami sypnie. Wszystkiego dobrego.