Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

piątek, 30 września 2011

Dzień Krokodyla

A kiedyś gdzieś usłyszałam, że Dzień Chłopca (obchodzony w sumie od niedawna, bo od 1999 roku) zwany jest również Świętem Krokodyla. I nie wiem, czy to ma jakieś konotacje ze związkiem frazeologicznym „krokodyle łzy”, czy też z powiedzeniem wziętym ze „Ślubów panieńskich” hrabiego Aleksandra Fredry:

Znam dobrze mężczyzn, ten ród krokodyli!
Co się tak czai, tak układa snadnie.
By zyskać ufność i zdradzić po chwili.
Nam wiecznej chwały – a im wiecznej zguby.

No, Panowie, wiecznej zguby Wam nie życzę, a wręcz przeciwnie- wszystkiego dobrego Gadziny kochane :).

czwartek, 29 września 2011

Joanna Miszczuk "Matki, żony, czarownice"

Joanna wiedzie spokojne życie u boku swojego drugiego męża i swej córki Kamili. Kobieta ma ponad czterdzieści lat, jest tłumaczką, zna cztery języki – czegoś więcej do szczęścia potrzeba? Jest mąż, jest praca, jest miłość i ... jest legenda rodzinna, która wywraca życie naszej bohaterki do góry nogami.

W rodzinie Joanny z pokolenia na pokolenie przekazywany jest pierścionek z diamentem otoczonym gwiaździstymi szafirami. Nie jest to zwykły klejnot, to pierścień miłości i przebaczenia. Każda kobieta z rodu Joanny poznaje jego historię, która staje się dla niej swoistym fatum.

Joanna Miszczuk stworzyła powieść niesamowitą, sagę rodu, napisaną z ogromnym epickim rozmachem. Wraz z bohaterkami przemieszamy się w czasie i przestrzeni. Podróżujemy do renesansowego Wrocławia i Kolonii, poznajemy przedwojenne losy babki Joanny, śledzimy kolejne zdarzenia, a jedno jest bardziej intrygujące od następnego. Miszczuk zapętla opowieści, przeskakuje od współczesności wstecz do XVI wieku. Czytamy zatem o tragicznych losach prapraprababki, która została spalona na stosie jako czarownica, o dziwnym małżeństwie Laverny- prababki.  

To co jest niezaprzeczalnym atutem „Matek, żon i czarownic” to wyraziste portrety bohaterek- kobiet silnych, dumnych, inteligentnych i trochę demonicznych. To co je łączy, to nie tylko rude, nieokiełznane włosy i zielone oczy, które zmieniały barwę w zależności od emocji. To nie tylko talent do języków, „gorące ręce”, które miały uzdrowicielską moc. Ich losy, to losy kobiet, które zostały mocno pokrzywdzone przez życie, to losy kobiet, które pragnęły miłości, ale nie dane im było jej posmakować, to w końcu losy kobiet, które połączyła tajemnica rodowa.

„Matki, żony, czarownice” to dobre czytadło, ale też książka, która zmusiła mnie do poszperania w różnych źródłach, by posprawdzać pewne informacje. Bo oto w powieści pojawiają się nie tylko fikcyjne postaci. Okazuje się bowiem, że Joanna jest praprawnuczką słynnej pianistki i wielkiej miłości Cypriana Kamila Norwida- Marii Kalergis. Wśród ukochanych Laverny- prababki Joanny pojawia się kontrowersyjny malarz Egon Schiele, który swego czasu był uczniem Gustava Klimta. Jedną z kobiet wplątanych w ród głównej bohaterki jest malarka Maria Baszkircewa.
Książka mi się podobała. Lubię powieści pisane z rozmachem, których fabuła rozciąga się na kilka wieków. Lubię poznawać rodzinne tajemnice, w których jest miejsce na miłość, zdradę, cierpienie i radość. Lubię dobrze sportretowane postaci i lubię, gdy książka zmusza mnie do wyjścia poza fabułę, by się dokształcić. Lubię książki, które są pisane sprawnym i dowcipnym stylem. I właśnie dlatego „Matki, żony, czarownice” Joanny Miszczuk wciągnęły mnie od pierwszej do ostatniej strony.

Joanna Miszczuk, Matki, żony, czarownice, wydawnictwo Prószyński i Sk-a, Warszawa 2011

Dziękuję wydawnictwu Prószyński i Ska za egzemplarz recenzyjny.

wtorek, 27 września 2011

Już tuż tuż, święto Opowiadania


Trzeci października to dzień, w którym Wrocław stanie się Miastem Krótkich Form. Oto bowiem trzeciego października rozpoczyna się Międzynarodowy Festiwal Opowiadania. Impreza będzie miała swoją siódmą edycję. Centralnym wydarzeniem są czytania, czyli prezentacje opowiadań przez zaproszonych autorów, ale  co roku organizatorzy dbają o to, by wprowadzać do programu nowe eventy. Festiwal ma już rangę międzynarodową, więc za każdym razem możemy liczyć na pisarzy nie tylko polskich, ale również zagranicznych. W zeszłym roku gwiazdą literackiego święta był np. Edgar Keret.
Ideą MFO jest (tu przytaczam za stroną internetową MFO): „ (...) promowanie narracji międzykulturowych: wymiana doświadczeń pisarzy różnych stylów i narodowości, badanie oddziaływania literatury na inne dziedziny sztuki, aktywne uczestniczenie w newralgicznych dyskursach współczesnego świata (...) Centralnym nurtem festiwalu są prezentacje opowiadań prowadzone przez autorów w językach oryginalnych, zawsze w zmienionej scenograficznie przestrzeni teatru, galerii czy klubu. Jednocześnie odbywa się przegląd adaptacji filmowych, prowadzone są warsztaty dla tłumaczy i sesje creative writing. Festiwal rozpoczął także działalność wydawniczą, której efektem są antologie „Zaraz wracam” (2008), „Projekt mężczyzna” (2009), “Swoją drogą” (2011) i “ORWO” (2011) oraz całoroczny serwis opowiadanie.org.
W tym roku program zapowiada się równie ciekawie. Festiwal, jak to zwykle bywało w latach poprzednich, rozpoczynają projekcje filmowe, a pierwsza dyskusja będzie miała miejsce 6.10. W tym roku hasłem MFO jest „Tylko fikcja cię nie zdradzi”, autorzy, dyskutanci będą się zastanawiać nad relacją prawda-pamięć. Głównym jednak punktem programu są prezentacje. I w tym roku organizatorzy zapewniają, że będziemy mogli posłuchać m. in. Łukasza Orbitowskiego, Stefana Chwina, Justynę Bargielską, Bohdana Zadurę (ciekawe, ciekawe, bo toż to jest poeta wszakże, ale wszechstronny to pisarz jest ,więc pewnie zaskoczy publiczność dowcipnym i zgrabnym opowiadaniem), Jurija Andruchowycza i całej masy innych opowiadaczy. Wymieniać zagranicznych pisarzy nie ma sensu, przyznam szczerze, że te nazwiska nic mi nie mówią, ale to jest właśnie najciekawsze na MFO- poznajecie autorów, o których nie słyszeliście  i być może w was się zaszczepi nowa fascynacja. A jeśli kto ciekawy, co też w tym roku będzie się działo na święcie opowiadania, zapraszam na stronę festiwalową.
A na koniec, nie mogę się powstrzymać. Patrzę na plakat promujący imprezę

i mi się kojarzy z popularnym na YouTube filmikiem. Sami zresztą popatrzcie :)

niedziela, 25 września 2011

Sabina Berman "Dziewczyna, która pływała z delfinami"


Powiem szczerze, że do książki Sabiny Berman mam ambiwalentny stosunek. „Dziewczyna, która pływała z delfinami” to powieściowy debiut autorki i być może, biorąc pod uwagę ten właśnie fakt, powinnam mniej od tej powieści wymagać? Ale zacznijmy początku, czyli od tytułu. Zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie skąd się w nim, u licha, wzięły te delfiny? Karen, bohaterka powieści Berman, owszem, pływa, a raczej nurkuje w oceanie, ale z... tuńczykami. Wprawdzie delfiny też się pojawiają, ale tylko incydentalnie. Zaintrygowało mnie to i zaczęłam szukać symbolicznego znaczenia tych uroczych ssaków i się okazało, że delfiny są utożsamiane z szybkością, mądrością, łagodnością, spontanicznością, czyli z tymi wszystkimi cechami, których brak naszej bohaterce. Ale nie czepiajmy się szczegółów.

Wydawca reklamuje powieść Berman jako kobiecy odpowiednik Forresta Gumpa. Fakt, kilka cech wspólnych odnaleźć można. Bohaterka jest autystyczna i upośledzona, podobnie jak bohater książki Grooma Winstona. Podobnie jak Forrest ma problem z przystosowaniem się do życia w społeczeństwie. Niby jest przygłupawa i nie rozumie podstawowych rzeczy, nie potrafi zrozumieć metafor, wszystko przyjmuje dosłownie, ma problemy z określeniem podstawowych uczuć, ale za to ma niesamowitą pamięć i umiejętność detalicznego odwzorowywania rzeczywistości na papierze.  Jednym słowem jej inteligencja waha się między debilizmem, a geniuszem. Ale teraz należy się zastanowić- czy to, że Karen jest „Forrestem w spódnicy”, to zaleta czy też wada powieści? Nie lubię powielania, nie lubię kalek w literaturze i to mnie trochę do książki zniechęciło. Jak pamiętacie, Forrest był też takim swojskim filozofem, miał swoje przemyślenia na temat życia. Karen również przemyliwa sobie różne rzeczy. I tak krytykuje Kartezjuszowe „Cogito ergo sum”, ale przychylnym okiem spogląda na teorię Darwina. W książce roi się od takich pseudo-filozoficznych rozmyślań, ale mnie one nie przekonują. Nie ma co ukrywać Berman nie jest ekspertem w dziedzinie filozoficznych rozważań, ale za to przekonała mnie, że jest alfą i omegą w sprawach tuńczyków. Otóż „Dziewczyna, która pływała z delfinami” to swoiste kompendium wiedzy o przetwórstwie tejże właśnie ryby. Nie piszę tego z ironią- broń Boże! Opisy dotyczące tej części fabuły są nad wyraz interesujące, ale jest pod nimi druga warstwa, drugie dno. Berman, gdy opowiada o makabrycznych sposobach mordowania tuńczyków staje po stronie obrońców praw zwierząt. Tak, bo powieść meksykańskiej pisarki to dla mnie w drugiej kolejności pochylenie się nad problemem bestialskiego mordowania naszych braci mniejszych po to, by potem wylądowały na naszych stołach.
A jaka jest główna problematyka „Dziewczyny...” ?
Karen zawsze odstawała od „ludzi standardowych”. Miała swój własny świat, w którym sie zamykała, gdy rzeczywistość stawała się zbyt skomplikowana. Dziewczynka wychowywała się w piwnicy, żywiła piaskiem, była przypalana papierosami przez matkę, która popełniła samobójstwo. Na szczęście dziewczynką zaopiekowała się ciotka Isabelle. Karen powoli uczy się przystosować do życia wśród ludzi. Jej historię oraz perypetie związane z fabryką „Tuńczyk Pociecha” odziedziczoną przez Isabelle, poznajemy z perspektywy Karen, która ma już ponad czterdzieści lat. Berman jednak nie poradziła sobie do końca z postacią autystycznej bohaterki. Czasami miała m wrażenie, że Karen wcale nie jest upośledzona, że być może tylko udaje, ale z drugiej strony do końca nie potrafię ocenić tej postaci, bo być może autystyczni ludzie mają takie przebłyski socjalizacji, że sobie tak to nazwę.
Jednym słowem, a raczej zdaniem: jest kilka niedociągnięć, ale w ogólnym rozrachunku powieść ma w sobie potencjał, który być może autorka wykorzysta przy następnej książce.

Sabina Berman, Dziewczyna, która pływała z delfinami, wydawnictwo Znak, Kraków 2011.

Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu Znak.

piątek, 23 września 2011

Dziesięć ulubionych lektur szkolnych- TOP 10

Kolejny TOP 10 u Futbolowej, tym razem pod lupę bierzemy szkolne lektury.






1. A. Mickiewicz, Dziady cz. II
Tylko ta część mnie ujęła. Te duchy, duszyczki, słowiańskie obrzędy, ciemno wszędzie, głucho wszędzie...






2. W. Gombrowicz, Ferdydurke
To było odkrycie i wielka fascynacja, która trwa do dzisiaj. Teoria masek, to moja życiowa filozofia. Nie zapomnę, jak większość moich znajomych z klasy nie mogło przyswoić sobie dziwnego stylu Gombrowicza, a ja już wiedziałam, że to jest to. A później zaczęła się prawdziwa intelektualna przygoda- "Dzienniki" to dla mnie arcydzieło.







3. M. Bułhakow, Mistrz i Małgorzata
Do tej pory wracam do tej książki. Zawsze intrygowała mnie postać Piłata.









4. A. Camus, Dżuma
Pamiętam jak omawialiśmy tę lekturę, miałam z niej referat. Podobno bakcyl dżumy nie umiera nigdy...







5. G. Herling- Grudziński, Inny świat
Takie książki zawsze ciężko mi się trawi. Po nich długi czas jestem emocjonalnie kopnięta. Wprawdzie książka nie wstrząsnęła mną tak mocno jak "Medaliony", ale mimo wszystko obraz sowieckich lagrów mocno się odcisnął w mojej świadomości.






6. J. Parandowski, Mitologia
To była lektura otwierająca na inne kultury. Uwielbiam czytać mity, baśnie, dlatego Parandowski od razu przypadł mi do gustu.









7. M. Twain, Pamiętniki Adama i Ewy
Co tu dużo pisać - poczucie humoru Marka Twaina jest moim poczuciem humoru. Śmiałam się jak norka.







8. S. Mrożek, Tango
Babcia na katafalku- moja ulubiona postać :) O humorze językowym już nie wspomnę.







9. J. Kochanowski, Treny
Chyba każdy z nas musiał się uczyć któregoś trenu na pamięć. Ja pamiętam, że uczyłam się ósmego. Ale cały cykl jakoś mnie przygwoździł. To cierpienie, brak nadziei i w końcu pogodzenie się z losem- pamiętnik cierpiącego rodzica. Ale myślę, że cały kunszt i piękno trenów dotarło do mnie dopiero na studiach.






10. A. Fredro, Zemsta
Uwielbiam postaci stworzone przez Fredrę. A najbardziej uwielbiam Papkina - chodzącą fontannę :)

czwartek, 22 września 2011

Marek Bieńczyk "Książka twarzy"

Autor na okładce informuje, że można mieć swój profil także poza siecią, „Książka twarzy” zatem to taki jego prywatny Facebook. Konto Marka Bieńczyka na tym portalu społecznościowym jest bardzo urozmaicone , a posty umieszczone na jego „fejsbukowej” tablicy zachęcają do udziału w intelektualnej przygodzie. Profil Bieńczyka jest dostępny dla wszystkich, więc bez problemu można tam zajrzeć. Zaglądamy i widzimy wśród znajomych warszawskiego pisarza takie osobistości, jak: Winnetou, André Agassi, Leo Beenhaker, Raymond Chandler, Kazimierz Górski, Victor Hugo, Juliusz Słowacki, Jan Karski czy też Elżbieta Lempp. Są też i miejsca, odwiedzamy zatem razem z pisarzem między innymi Niceę, Barcelonę, Paryż. 

Cała recenzja na stronie e-czaskultury.

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz recenzyjny.

wtorek, 20 września 2011

Gadki Szmatki Literatki cz. IV


Nooo nareszcie! Pierwsza (a w sumie już czwarta) powakacyjna edycja Gadek Szmatek Literatek. O tym czym są Gadki Szmatki pisałam już TUTAJ. A dziś! Co za spotkanie, co za uczta, co za historie i osoby! Na pierwszy ogień poszli Panowie z Fundacji Wspierania Filozoficzno-Humanistycznych Działań Społecznych SOKRATES, która została ustanowiona, aby pielęgnować w społeczeństwie pierwiastek humanistyczny i odnajdywać obecność filozofii w wielu obszarach życia człowieka. Idąc za tym celem, podczas swego pięciominutowego wystąpienia, Panowie przedstawili definicję człowieka. I co się okazało? Ano, że człowiek to mieszanka wielu składników, które są do nabycia w Lidlu, a jego wartość rynkowa waha się w granicach 500 PLN. Ale człowiek to również, jak to Platon raczył zauważyć, stworzenie dwunożne, nieopierzone. Aby pomóc wyobraźni gadkowej publiczności, występujący pokazali w tym momencie kurczaka, nieopierzonego, dwunożnego w sam raz nadającego się już do poćwiartowania i ugotowania rosołku.

Kolejnym gościem był stały bywalec, jeden z moich ulubieńców- profesor Bogusław Bednarek, który swą opowieścią niejako uzupełnił definicję Sokratejczyków. Opowiedział historię, w której było trzech bohaterów: Starzec, Syn i Osioł. Najpierw Starzec jechał na ośle. Ludzie zaczęli zatem szemrać: „No jak to tak, on taki stary i na ośle jedzie, a biedny młodzian sobie podeszwy zdziera?”. Starzec zszedł więc z Osła i posadził na nim swojego Syna. I znowu zaczęły się poszeptywania: „ No jak temu młodemu nie wstyd? On sobie wygodnie jedzie, a Starzec obok w kurzu i pyle ponosi trudy podróży?!” W takim razie Syn zszedł z osła i oboje z Ojcem szli obok zwierzęcia. I tym razem ludzie zaczęli smędzić: „ Co za marnotrawstwo! Mają Osła, a oboje tego nie wykorzystują!”. I zgadnijcie co zrobili mężczyźni? Tak, tak wsiedli oboje na Osiołka. I wtedy się zaczęło znowu: „ Co za tyrani! Jak można tak obciążać zwierzę?!” Cóż więc innego pozostało? Jedynie wziąć Osiołka na barki ,ale i to się nie spodobało. Jaki z tego morał? Choćbyś na głowie stawał i tak wszystkim nie dogodzisz.

Wśród występujących była również Pani, której nazwiska, niestety, nie pamiętam, ale która skutecznie poruszyła moją przeponę i kiszki, które ze śmiechu dostały skrętu. A to na skutek zaprezentowanych limeryków. Nie wiem, czy wiecie czym się charakteryzuje typowy limeryk. Otóż jest to siedmiowersowy wiersz, który ma w sposób szczególny rozmieszczone rymy, a jego tematyka jest co najmniej frywolna. Dla przykładu, jeden z moich ulubionych limeryków autorstwa M. Słomczyńskiego (uwaga, proszę zabrać dzieci sprzed monitora, treść niecenzuralna):

Pewien zoolog z Jeny
Lubił pierdolić hieny
Lecz narzekał: „Psiamać!
Ach przestańcie się śmiać
Bo dostaję od tego migreny!”
Limeryki zaprezentowane na Gadkach były dużo bardziej hmmm...limerykowate...

Po porcji poezji nadszedł czas na anegdotek kilka z życia polityka, więc na scenie pojawił się Władysław Frasyniuk, który opowiedział o tym dlaczego w polityce nie ma kobiet. Ano dlatego, że w polityce kobiety już były. Ano dlatego, że  kobiety w polityce zawsze pojawiają się wtedy, gdy jest  pod górkę ( no tak, facet coś schrzani, to baba musi potem po nim sprzątać). A ponieważ teraz jest jak jest w tej naszej Polszy, więc szanse na ponowne pojawienie się kobiet w polityce są dość duże.

Na Gadkach nie było tym razem muzyki, ale za to trochę sztuki innej, nie mniej ciekawej się pojawiło. Magdalena Wosik, ilustratorka, graficzka, autorka rysunków m. in. do „Misia”, „Świerszczyka” przedstawiła na slajdach swoje plakaty, których tematem byli mężczyźni. Zachęcam do zajrzenia na stronę artystki, gdzie będziecie mieli okazje popatrzeć sobie na jej oryginalne prace.

Pointa, jak to bywa, powinna być wyrazista, więc Gadki Szmatki zakończył występ Marcina Boronowskiego- Naczelnego Antyfaceta RP. Wykładowca języka angielskiego na Uniwersytecie Wrocławskim. Facet, który walczy z męską dyskryminacją. Nosi brodę i szpilki, zakłada kiecki, bo jak twierdzi „spodniole” są niewygodne. Od 2002 roku jako Antyfacet zajmuje się krytyką i podważaniem Stereotypu Męskiej Roli Płciowej, o czym obszernie pisze na swojej stronie internetowej. Dzisiejszego wieczoru Pan Marcin analizował dość poważny i nietypowy problem językowy. Otóż, zaczęło się od tego, że gdy  nasz bohater idzie ulicą, to zazwyczaj słyszy, jak banda mężczyzn na jego widok wykrzykuje: „japierdole!”. Czymże zatem jest z punktu widzenia języka owo” japierdole!”- rzeczownik to, czy może czasownik? A w jakiej liczbie? A w jakim przypadku? A jaki to rodzaj? A co oznacza, jeżeli jest rzeczownikiem, a co jeżeli to czasownik? W jakich połączeniach wyrazowych występuje? Mini-wykład wzbudził ogólną wesołość i chyba zdobył najgłośniejszą burzę oklasków. I tym oto akcentem Pan Janusz Domin – dyrektor Literatki pożegnał publiczność. A następne Gadki już za miesiąc. :)