Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Laureaci Nagrody Literackiej Gdynia oraz Literackiej Nagrody dla Autorki "Gryfia"



Nagroda Literacka Gdynia od 2006 roku była przyznawana w trzech kategoriach: proza, poezja i esej. W tym roku po raz pierwszy przyznawano wyróżnienie za przekład na język polski.  Tegoroczni laureaci to:

W weekend została również przyznana Nagroda Literacka dla Autorki „Gryfia". Laureatką została Małgorzata Rejmer za książkę „Bukareszt. Kurz i krew".

niedziela, 29 czerwca 2014

Noc z literaturą w tle



Będąc młodą uczennicą Szkoły Podstawowej, po wycieczce do stolicy Dolnego Śląska, zraziłam się strasznie do tego miasta i za żadne skarby świata nie chciałam tu mieszkać. Na szczęście człowiek z głupich młodocianych buntowniczych myśli wyrasta i poglądy zmienia. Teraz za żadne skarby świata nie potrafiłabym zapuścić korzeni w innym miejscu, Wrocław dostarcza mi życiodajnego powietrza, a od momentu, gdy został ogłoszony Europejską Stolicą Kultury 2016, dostałam jeszcze skrzydeł, by ogarnąć te wszystkie wydarzenia, które są organizowane.

Wczorajsze popołudnie i wieczór literackimi wędrówkami naznaczone były. O 17:00 wypadało zajrzeć na 10. urodziny Mediateki i posłuchać co troje reporterów ma do powiedzenia. W rolach głównych:
Lidia Ostałowska, Iza Michalewicz, Mariusz Szczygieł
Rozmowa toczyła się w luźnej, przyjacielskiej atmosferze. Takie spotkania lubię, gdy prowadzący i goście znają się prywatnie, wtedy następuje rozluźnienie, dystans gdzieś się ulatnia, a rozmówcy przerzucają się anegdotkami.

A było o małej, ale twardej rączce byłej szefowej Dużego Formatu - Małgorzacie Szejnert. Goście z sentymentem wspominali surowy charakter i radykalizm, który nauczył ich wielu rzeczy. 

Małgorzata Szejnert pokazywała nam, że reportaż musi być o czymś, nie tylko o tym, że pani zabiła pana, zawsze musi być jakaś nadwyżka, ona nas nauczyła, że w reportażu trzeba pójść jeden stopień wyżej.

Ale okazuje się, że pisanie reportażu nie jest wcale takie łatwe. Goście zgodnie przyznali, że najgorszą rzeczą jest strona techniczna, czyli spisywanie rozmów, przepisywanie notatek, ale jak już wszystko jest, to wtedy pisanie jest samą przyjemnością.  Tylko jeszcze jest jeden problem - trzeba się do niego zabrać. I właśnie w tym momencie zaczyna się krzątanie - bo okna nieumyte, bo dywan trzeba odkurzyć, firanki wyprać, bo jakoś wcześniej się nie widziało, że brudne. I tak schodzi poranek, południe, popołudnie...a tekst się sam nie napisze.
 Nie tylko o reportażu była mowa, Mariusz Szczygieł opowiadał o początkach powstawania księgarnio - kawiarni „Wrzenie Świata" (historia o Pani Zosi ze wspólnoty mieszkaniowej, która graniczy z kawiarnią ubawiła mnie do łez), o nowej książce, która ma się ukazać jesienią. 
 Mnóstwo śmiechu, historii, refleksji, ale czas gonił, a tu kolejne atrakcje, bo w tym samym dniu, a raczej już wieczorem rozpoczęła się Europejska Noc Literatury. Wrocław drugi raz uczestniczy w tym projekcie. Celem jest prezentacja nieopublikowanych jeszcze dzieł pisarzy europejskich. W niesamowitych okolicznościach przyrody, tudzież w przepięknych wnętrzach, znane osoby czytają. A jak czytają? To już zależy od nich. Mogą sobie siedzieć i czytając, energicznie gestykulować:
Taras Prochaśko W gazetach tego nie napiszą | Ukraina
czyta Błażej Peszek 
Mario Vargas Llosa Dyskretny bohater | Hiszpania / Peru
czyta Redbad Klijnstra
Mogą uwodzić swym głębokim, hipnotycznym głosem, bo ich bohater jest spod ciemnej gwiazdy:
 
Kostas Hatziantoniou Agrigento | Grecja
czyta Andrzej Chyra
Mogą również recytować z charakterystyczną dla siebie manierą:
Kate Atkinson Jej wszystkie życia | Wielka Brytania
czyta Ewa Dałkowska
A jak już usiedzieć nie mogą to robią performance:
 
Niestety, nie na wszystkich czytaniach można było robić zdjęcia. A szkoda, bo chętnie nagrałabym Krystynę Czubównę czytającą fragment powieści Ptaki Wierchowiny węgierskiego pisarza Ádáma Bodora albo rewelacyjnego Przemysława Bluszcza, który uraczył publiczność niezwykle ekspresyjnym przedstawieniem prozy Drago Jančara.

Czytań i czytających było 10. Nie udało mi się wszystkich zobaczyć, choć miejsca, w których odbywały się prezentacje były bardzo blisko siebie, więc problemu z płynnym przejściem z jednego czytania na drugie nie było. Czas jednak szybko leci i nim się obejrzałam była już 23:00. Ale tak to bywa, gdy towarzystwo doborowe.

piątek, 27 czerwca 2014

Mark Lamprell "Czysty obłęd"

 



Autor: Mark Lamprell
Tytuł: Czysty obłęd
Przekład: Tomasz Wilusz
Wydawnictwo: Prószyński i Sk-a
Rok wydania: 2014




Prawie jak u Allena

Podobno, gdy czegoś bardzo mocno pragniemy, cały wszechświat nam sprzyja, by udało się nam osiągnąć cel. A co jeśli wszechświatowi się odwidziało i teraz rzuca same kłody pod nogi? Pierwsza kłoda - niebieska toyota Frannie Prager, która wywraca świat Michaela O' Della do góry nogami. Dosłownie. Nasz bohater ląduje pod jej kołami i od tej pory zaczyna nad nim ciążyć jakieś cholernie niesprzyjające fatum.

Z pozoru facetowi nic się nie stało. Fizycznie- ot, kilka potłuczeń, ale psychika siadła zupełnie. Otrzymujemy zatem do rąk studium stopniowego popadania w depresję, która prowadzi do czystego obłędu. Ale po kolei.

Michael przed wypadkiem wiódł spokojne życie krytyka filmowego. Wraz z żoną wychowywał dwoje dzieci - czternastoletnią Rose i Declana, który przygotowuje się do zdania matury. Nasz bohater podpisał również kontrakt na książkę o upadku kina australijskiego. Po wypadku wszystko nagle zaczęło się komplikować. Rose pobiła się z koleżanką i grozi jej wydalenie ze szkoły, Declan pakuje się w aferę narkotykową, a do tego Michael zostaje oskarżony o nielegalne używanie broni. Mężczyzna zupełnie się załamuje, a jedyną osobą, która w tej całej sytuacji trzyma nerwy w ryzach jest Wendy - żona Michaela.

Obserwujemy zatem bohatera, który pogrąża się w totalnej rozsypce emocjonalnej. Lamprell ukazuje mężczyznę, który nie potrafi podołać rolom, jakie narzucają na niego społeczno - kulturowe stereotypy. Michael nie jest typem macho, ciągle płacze, okazuje swoje uczucia, szok pourazowy sprawia, że nie radzi sobie z niczym, a to jeszcze bardziej go pogrąża. Patrzy na swoją żonę, która przejęła jego rodzinne obowiązki i popada w coraz głębszą depresję, jego poczucie wartości zostało zakopane trzy metry pod ziemią i nie zapowiada się, by miało zmartwychwstać. Jesteś zalęknionym-zapatrzonym-w-siebie-nikomu-niepotrzebnym-gówno-wartym-żałośnie-słabym-mięczakiem - to nie tylko słowa narratora, ale również myśli, jakie krążą O' Dellowi po głowie.

Lamprell w „Czystym obłędzie" stwarza postać życiowego ciamajdy z klasy średniej, który nie radzi sobie z rzeczywistością, bo nie potrafi docenić tego, co do tej pory otrzymał od losu. Ale nie myślcie sobie, że ta debiutancka powieść australijskiego pisarza to ciężka psychologiczna książka. Otóż, i w tym cały urok tej prozy, historia Michaela to skrząca się absurdalnym Allenowskim humorem opowieść. Lamprell prowadzi narrację w drugiej osobie, co pozwala czytelnikowi na bliższe przyjrzenie się bohaterowi, wnikamy zatem do głowy Michaela i śledzimy jego pokręcone rozterki.

Przyznam szczerze, że dawno się tak nie uśmiałam podczas czytania. Postaci (porąbany totalnie policjant Johnstone, Juan - chłopak Rosie), sytuacyjny humor, świetnie skonstruowane wewnętrzne monologi bohatera złożyły się na lekturę szaleńczo wariacką - inaczej tego nie ujmę.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Bardzo kulturalny tydzień

Ten tydzień zapowiada się baaardzo kulturalnie, nie tylko literacko, ale i muzycznie. 
W środę warto odwiedzić Mediatekę, a tam:
Spotkanie z reporterką poprowadzi Jacek Antczak.

A pod koniec tygodnia trzy ważne wydarzenia.

Program urodzinowy znajdziecie TUTAJ. Tak tylko podszepnę, ze 28.06. o 17:00 będzie spotkanie autorskie z Mariuszem Szczygłem i Lidią Ostałowską.

A jak już się spotkanie z reporterami skończy, to ruszamy na:
Z plakatu niewiele się dowiecie, więc odsyłam Was do programu.

A na koniec Podwodny Wrocław, czyli, jak to możecie przeczytać na stronie Browaru Mieszczańskiego, w którym festiwal się odbywa:
 Ideą festiwalu jest prezentacja szerokiego spektrum wrocławskiej sztuki – począwszy od koncertów, poprzez wystawy, performance, spektakle, pokazy video art, instalacje, pokazy mody, warsztaty i prezentacje sceny literackiej. Festiwal Podwodny Wrocław to platforma na której spotykają się najbardziej charakterystyczni a także zaangażowani i indywidualni artyści ze środowiska twórczego Wrocławia, twórcy o charyzmatycznych osobowościach realizujący swoje idee artystyczne na wielu płaszczyznach, nie przynależąc do dyktatu żadnego medium tworzących swą sztukę.

A co się będzie tam działo poczytajcie sobie TUTAJ.

To gdzie się widzimy? 




piątek, 20 czerwca 2014

Jerzy Sosnowski "Spotkajmy się w Honolulu"




Autor: Jerzy Sosnowski
Tytuł: Spotkamy się w Honolulu
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2014







Po wydaniu przez Jerzego Sosnowskiego „Wielościanu" (2001 rok) w wielu recenzjach pojawiła się konstatacja, że oto pojawił się na scenie literackiej pisarz podejmujący wątki religijno-metafizyczne, co zostało potwierdzone przez samego autora jego późniejszymi książkami. Prozatorski debiut („Apokryf Agłai", 2001 rok) mógłby jednak czytelników zmylić, co do tematyki, z którą autor „Linii nocnej" jest obecnie kojarzony. Jego pierwsza powieść to bowiem z pozoru lekka historia z wątkami szpiegowsko- sensacyjnymi, w które została wpleciona opowieść o miłości do ... robota. Wydawać by się mogło, że metafizyki i duchowości tam nie uraczymy, ale dla wnikliwych czytelników lubiących zanurzać się dogłębnie w fabułę, historia Agłai odsłoni drugie dno.   

Po pięciu latach Sosnowski powraca do tematu miłości, serwując czytelnikowi wciągającą, dobrze skonstruowaną fabułę. Znajdziemy tu typowe dla prozy Sosnowskiego motywy - typy bohaterów, konstrukcja czasu i świata przedstawionego, wielopłaszczyznowość, intertekstualność, dbałość o szczegóły topograficzne i historyczne - które dają dużą czytelniczą satysfakcję.

Bohaterem powieści „Spotkamy się w Honolulu"  jest czterdziestopięcioletni Piotr, nauczyciel historii, który w sferze uczuciowej nie za bardzo sobie radzi. Chciał wstąpić do seminarium, jednak los pokierował go na inne tory. Mężczyzna wdał się w romans ze swoją uczennicą, który szybko się skończył. Z czasem Piotr ożenił się z rozsądku, ale i ten związek nie trwał długo i zakończył się rozwodem. Piotr obecnie jest dziennikarzem, poznajemy go w momencie, gdy przygotowuje reportaż o kobiecie, która została pozbawiona praw rodzicielskich z powodu objawień, które rzekomo miała.  Ale nie to jest głównym wątkiem „Spotkamy się Honolulu".

Piotr poznaje Romę i się w niej zakochuje. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kobieta jest już leciwą staruszką i kochanków dzieli około trzydziestoletnia przepaść wiekowa. Kogoś może to gorszyć, zwłaszcza jeśli chodzi o aspekt cielesny związku, bo pisarz nie poprzestaje na ukazaniu relacji uczuciowej, ale stara się subtelnie przedstawić wszystkie możliwe płaszczyzny damsko-męskich stosunków, łącznie z intymnymi szczegółami. I jak już mam się czepiać, to właśnie w tym miejscu.

Cenię sobie prozę Sosnowskiego, uważam, że jest świetnym pisarzem, który posiada zanikający wśród młodszych prozaików, dar konstruowania fabuły. U Sosnowskiego wszystko jest przemyślane i podopinane na ostatni guzik. Wątki się rozpraszają, po czym umiejętnie zostają schwytane i zamknięte, a historia zazwyczaj posiada klamrową pointę. Autor „Apokryfu Agłai" potrafi zaciekawić czytelnika, narracja zostaje zawieszona w odpowiednim momencie tak, że pochłaniamy kolejne strony, by dowiedzieć się jak to wszystko się skończy. Do tego jeszcze należy dodać intertekstualne gry, które dla mnie stanowią czytelnicze wyzwanie oraz dostarczają erudycyjnej rozrywki, ale... No właśnie, nie ze wszystkim pisarz sobie radzi, bo jak już świetnie konstruuje narrację, przedstawia ciekawą historię, to sceny miłosne jednak bym radziła jedynie sygnalizować. Niestety, w tym temacie Sosnowski rozkłada się na łopatki na każdej płaszczyźnie. Metaforyka, budowanie nastroju to elementy, które w tej prozie drażnią i to mnie zaskoczyło, ponieważ w „Apokryfie Agłai" pisarz świetnie sobie z takimi scenami radził.  Ale to tylko małe niedociągnięcie.

Akcja powieści została rozłożona na kilka planów czasowych. Roma, wspominając swoją młodość, zabiera nas w lata pięćdziesiąte, w których królował big beat, pito oranżadę, tańczono twisty, podróżowano autostopem.  Kobieta cofa się pamięcią do roku 1962, gdy wraz z przyjaciółmi przebywała na wakacjach w Sopocie. Roma jest stewardessą i dzięki przypadkowi uniknęła śmierci w katastrofie lotniczej. Dostała nowe życie, w którym liczy się tylko teraźniejszość: Przyszłość będzie albo jej nie będzie, tego człowiek uczy się prędzej czy później. Ja latałam jako stewardessa, zdarzały się katastrofy, więc nauczyłam sie prędzej. Z kolei przeszłość, no właśnie, przeszłość mi się wymknęła, okazała się nieważna. A zamieszkanie w teraźniejszości to jest coś cudownego: jakby zaszumiało w głowie od szampana - zwierza się swojemu kochankowi bohaterka.

Roma próbuje odciąć się od przeszłości, chce żyć tu i teraz, poznaje Piotra i stara się odnaleźć w nowej sytuacji. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że ich związek jest nietypowy , ale poddają się nierealności i żyją na krawędzi marzeń i rzeczywistości. Sosnowski porusza w ten sposób temat wykluczenia i marginalizacji społecznej. Wydaje się, że kobieta i mężczyzna sami wstydzą się swoich uczuć, ich relacja jest przedstawiona bardzo subtelnie, czuć tu ogromny dystans i lęk przed tym, co sie rozgrywa w sercu i duszy. Okazuje się, że starość jest barierą nie do pokonania, ale nie dlatego, że społeczeństwo na takie związki patrzy raczej z niesmakiem, ale dlatego że to właśnie Roma nie potrafi się pogodzić ze swoją cielesnością.

Ciekawa jest również relacja, jaka łączy Piotra z jego współlokatorem. Marek jest jego byłym uczniem, informatyk, inteligentny, jego postrzeganie świata sprowadza się do systemu zero-jedynkowego. Jest przeciwieństwem Piotra. Mieszkanie dwóch facetów w Wieży w puszczy pod Warszawą daje pożywkę do snucia przez wścibskich ludzi domysłów o rzekomym homoseksualizmie dwóch panów. Ale tak naprawdę baszta stanowi męską enklawę i kontrast dla sytuacji, w której znalazł się Piotr. W wieży panują męskie zasady, wszystko jest jasno określone, co daje poczucie bezpieczeństwa i nie prowadzi do konfliktów. Inaczej jest w relacji z Romą, tutaj nic nie jest pewne, wszystko wydaje się być jakieś rozmyte i nierzeczywiste.

Na okładce wydawca zapewnia, że ta historia to coś znacznie więcej niż romans i tu się zgodzę, bo oprócz miłosnych perypetii i pytań o naturę i sens miłości Sosnowski wsadza nas w wehikuł czasu i zabiera nas w bigbitowe lata sześćdziesiąte, niejako je afirmując.





środa, 18 czerwca 2014

Szymon Bogacz "Koło kwintowe"



 

Autor: Szymon Bogacz
Tytuł: Koło kwintowe
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: archipelagi
Rok wydania: 2009




Czym jest koło kwintowe? To zbiór wszystkich tonacji durowych i molowych. Każda tonacja durowa posiada swój odpowiednik w tonacji molowej. Dźwięki przeplatają się nawzajem, tworząc okrąg. Ale koło kwintowe to również tytuł debiutanckiego zbioru opowiadań Szymona Bogacza, w którym historie opowiadane przez bohaterów nachodzą jedna na drugą, tworząc emocjonalną symfonię.

Spoiwem tych krótkich miniatur prozatorskich jest muzyczna terminologia wykorzystana przez autora do tytułowania poszczególnych rozdziałów pierwszej części książki. Każdej historii odpowiada konkretny dźwięk, ale można zauważyć pewną niekonsekwencję w autorskich poczynaniach, nie zawsze bowiem poszczególne tonacje sygnują w książce historie odpowiadające powszechnie przyjętej w świecie muzycznym terminologii. U Bogacza dźwięki w dur są niekiedy tonacją grobu, śmierci, rozkładu, sądu ostatecznego i wieczności, która leży w jej promieniu,  z kolei dźwięki zapisane w tonacji molowej potrafią spłynąć na czytelnika, dając uczucie ukojenia i czułości.

Jest grudzień, kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia. Na skutek śnieżycy została zasypana droga krajowa numer osiem i ludzie nią podróżujący zostali zmuszeni do postoju pod niewielką wsią. Miejscowa ludność zorganizowała dla „rozbitków” nocleg w sali gimnastycznej, zapewniając posłania i ciepłe posiłki. Bogacz zamknął swoich bohaterów w czasie (kilkanaście godzin) i przestrzeni (sala gimnastyczna) , skazując ich na siebie. Pomysł znany w historii literatury, ale samo jego wykorzystanie zasługuje na uwagę.  Wrocławski pisarz udowadnia, że ma niewyczerpalne pokłady wyobraźni, z  ogromną wprawą wciela się w role poszczególnych bohaterów. Każdy z tych monologów charakteryzuje się zindywidualizowanym językiem, postaci przez to stają się wiarygodne i nie stanowią jedynie papierowych typów osobowych. Przymusowy postój staje się dla nich swoistą pauzą w życiorysie, momentem, w którym mogą się zatrzymać i spojrzeć wstecz.

Całe życie staramy się ogarnąć rzeczywistość, przyswoić ją sobie i uznać, że mniej więcej ją znamy i kontrolujemy. Bogacz wytrąca czytelnika z jego poczucia oswojenia otaczającego go świata. W tych opowiadaniach jest coś z realizmu magicznego spod znaku Cortázara. Bogacz osadza bowiem fakty ze świata przedstawionego we współczesnej rzeczywistości przy jednoczesnym operowaniu elementami daleko odbiegającymi od mimetycznej estetyki. Codzienność zostaje nasycona niezwykłością. Od pierwszego bowiem tekstu czytelnik zostaje wciągnięty w wir wyobraźni.

W otwierającej zbiór miniaturze poznajemy dziewczynkę, której umarł ojciec. Dziecko nie wie, czym jest śmierć, więc wcale się nie dziwi, gdy tatuś odwiedza ją w sali gimnastycznej i z nią rozmawia. Ale to nie jedyne spotkanie ze zmarłym. Duch ojca dziewczynki przemyka przez opowiadania, pojawia się i znika. Jego losy czytelnik musi sobie sam zrekonstruować, a autor „Koła kwintowego” nie ułatwia sprawy, zostawiając nas zawsze z niedopowiedzeniem. Podobny klimat wytworzył w „Linii nocnej” Jerzy Sosnowski.  Dla owego pisarza inspiracją były sny. U Bogacza oniryzm jest jedną z podstawowych kategorii konstrukcji fabularnej, stąd pojawiające się duchy zmarłych są w pełni umotywowane. Wrocławski autor subtelnie podsuwa czytelnikowi fakty, naświetlając jedno zdarzenie z kilku perspektyw.

 „Koło kwintowe” to refleksja nad rolą przypadku w naszym życiu, nad tym, że ludzkie losy splatają się ze sobą w najmniej oczekiwanym momencie. W opowiadaniu „b-moll” poznajemy mężczyznę, który ma poczucie, że Bóg stworzył go po to, by mieć niezły ubaw. Nic mu się w życiu nie udaje, wiecznie ma rzucane kłody pod nogi: Nie udało mi się małżeństwo, żadna nie  zwróciła na mnie nawet uwagi. Nie udał mi się zawód, bo powiedziałem Ci (bohater w tym opowiadaniu prowadzi dialog pozorny z Bogiem) kiedyś że nigdy nie będę uczył!(a Bóg na złość zrobił z niego nauczyciela). Nie udałem się sobie sam. Specjalnie mnie takiego zaplanowałeś i teraz się ze mnie śmiejesz, co?! Powiedz, stworzyłeś mnie dla śmiechu, tak?! Powiedz to! No powiedz! Jednak rozpaczliwe domaganie się od Boga jakiejkolwiek repliki pozostaje bez echa. To już jest ponad siły nauczyciela. Idzie, więc do toalety, tam spotyka zakonnicę i…W tym momencie narracja zostaje zawieszona, ale Bogacz odwraca perspektywę i naświetla fakty z innej strony. To z opowiadania zakonnicy dowiadujemy się o samobójczym zamiarze bohatera. Podobny chwyt autor stosuje w całej swojej  mini-powieści.

Ale „Koło kwintowe” to jedynie pierwsza część książki, drugą stanowią teksty zebrane                    pt.„Opowiadania na zamówienie”. Bohaterem większości z nich jest pisarz - alter-ego autora. Czytelnik znajdzie tu ponad dwadzieścia krótkich fabuł, które charakteryzują się inwencją twórczą i niespożytą wyobraźnią. Ciekawostką formalną jest opowiadanie pt. „Najpiękniejsza randka w życiu”, w którym narracja jest prowadzona wstecz. Bogacz umieszcza w tej części również pojedyncze dialogi, które z jednej strony są zamkniętymi całościami, a z drugiej stanowią potencjalny materiał do jakiejś sztuki teatralnej. Charakterystyczną cechą tych sylwicznych tekstów jest poczucie humoru połączone z  groteską oraz  zaskakującą pointą.

Debiut Bogacza jest debiutem mocnym i wyrazistym. Po przeczytaniu „Koła kwintowego”  pozostaje satysfakcja czytelnicza, która łączy się z poczuciem, że oto po raz kolejny mamy do czynienia z pisarzem, który w niebanalny sposób zagląda pod poszewkę rzeczywistości i robi to z finezją, której można tylko pozazdrościć.