Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 30 marca 2014

Z zimowego na letni


We Wrocławiu co niedzielę jest targ na Dworcu Świebodzkim (w skrócie zwany „świebodziakiem"). Można tam dostać przysłowiowe dżem, mydło i powidło. Pierwsza część targu to stoiska z odzieżą, bielizną („Maaaaajtki, staniki 5 zł!!!", „Od koloru do wyyyyyboru, wybierać, wybierać, przebierać, nie wybrzydzać!"), wszelkimi sprzętami gospodarstwa domowego, warzywami, owocami, jajkami, obuwiem, kosmetykami i chemią z Niemiec. Prawdziwy raj zaczyna się dopiero na torach. Tam wszelki element przynosi to co mu się udało z domu pozbierać- maskotki, pierdułki, zniszczone meble, lustra, książki używane, lumpy i wszelkie możliwe kiczowate coś. Już kilka razy chwaliłam się zdobyczami ze „świebodziaka", ale dzisiejszy łup jest po prostu nie do przebicia. Od razu przyznaję się bez bicia, że w ogóle nie planowałam zakupu, ale wy byście się oparli? No sami popatrzcie, Żelek teraz będzie miała towarzystwo i to jakie!

Ale oczywiście nie obyło się bez targowania. Już trzy tygodnie temu widziałam to cudeńko, ale jak usłyszałam cenę- 30 zł, to sobie poszłam. Nie wiem, czemu wtedy nie zaskoczył mój instynkt i nie zaczęłam się targować, ale cóż, widać była mi przeznaczona i na mnie poczekała. Tym razem pan sobie zaśpiewał 20 zł, nie pamiętał widocznie mojego rudego łba i poprzedniej oferty. No to ja stanęłam, patrzę:

- Panie, a skąd mam mieć pewność, że to działa?
- No pani kochana, jak ma mnie działać, ja za to ręczę
( a taki pijaczkowaty był ten pan).
- No nie wiem, żarówki nie ma.
-Pani to taką małą trzeba, a w sklepie to taka lampa za 150 zł minimum.
- Panie, co pan, jakie 150 zł?! W sklepach takich rzeczy już nie ma, kto by panu takie paskudztwo kupił? Daję 15 zł.
-Pani kochana...no dobra, niech będzie...
-A jak nie będzie działać, to pana znajdę.
-No pani kochana, jak ma nie działać.
-No to biorę.

Będę się smażyć w piekle. A lampce będzie na imię Pyza, bo mi się ten klosz kojarzy z sukienką Pyzy z tej takiej bajki z dzieciństwa. Kojarzycie?

A jak już przy imionach jestem, to wszem i wobec ogłaszam, że świniaczek został ochrzczony imieniem Pulcheria, a jego matką chrzestną została Dragonka, pomysłodawczyni.


A niedziela dziś taka cudnie leniwa i wiosenna umilona filiżaną, ogrrrromną, cappuccino kasztanowego wypitego w przecudownych okolicznościach przyrody na dziedzińcu „Mleczarni" pod łysym jeszcze kasztanem.

I cały dzień za mną chodzi ta piosenka. A wy zmieniliście już czas z zimowego na letni?


Agnès Martin - Lugand "Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę"



 

Autorka: Agnès Martin - Lugand
Tytuł:  Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę
Przekład: Beata Turska, Małgorzata Miłosz
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2014





Uciec, ale dokąd?
 
Książki nie powinno oceniać się po okładce, ale z drugiej strony przecież o to chodzi, by okładka oko przyciągnęła, a tytuł rozpalił ciekawość. I tak właśnie było w tym przypadku. Urzekł mnie tytuł, z którym się w stu procentach zgadzam. Kawa i książki uwalniają w człowieku endorfiny, jeszcze, gdyby do tego dorzucić jakieś ciacho albo czekoladę, to z tego szczęścia można by oszaleć. Ale nie o tym w sumie chciałam.

Nie ma co ukrywać, że „Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to tzw. literatura kobieca, ta z tej obyczajowo-psychologicznej półki. Tak, jest to czytadło, ale nie lekkie, nie przyjemne, bo poruszające temat trudny - próby poradzenia sobie z utratą najbliższych.

Diane  straciła męża i sześcioletnią córeczkę. Najbliżsi zginęli w wypadku samochodowym i trzydziestotrzyletnia bohaterka nie potrafi się odnaleźć. Zamyka za sobą wszystkie drzwi, jedynie Feliks, jej homoseksualny przyjaciel, ma prawo ją odwiedzać.

I jak to w takich książkach bywa, schemat jest zazwyczaj ten sam: następuje kryzys, po nim decyzja wyrwania się gdzieś daleko w poszukiwaniu ukojenia, poznanie pocieszyciela i na koniec nieśmiertelne: żyli długo i szczęśliwie.

Otóż w przypadku Diane nie do końca schemat jest zrealizowany. Fakt, kobieta wyjeżdża z Paryża do Irlandii, poznaje uroczą parę staruszków, u których wynajmuje domek na głębokiej prowincji i nie stara się brać udziału w życiu towarzyskim. Na horyzoncie pojawia się Edward, gbur jakich mało, wkurzał mnie niesamowicie. To prawda, jego bagaż życiowych doświadczeń nie jest lekki, ale to nie upoważnia go do takiego traktowania ludzi. Między nim i Diane powoli rodzi się uczucie. Oczywiście, że to było do przewidzenia, ale to jak się potoczy romans, wcale już nie jest takie oczywiste.

Urzekły mnie w tej książce postaci: rozświergotanej i pełnej optymizmu Judith, siostry Edwarda, Feliksa, który próbuje utrzymać Diane w pionie, a przy tym opowiada jej o swoich łóżkowych podbojach, Edwarda, potężnego, mrukliwego, gburowatego, ale uzdolnionego fotografa, Abie i Jacka, pary staruszków, którzy są najlepszym przykładem irlandzkiej gościnności i otwartości oraz Listonosza Pata, uroczego psiaka należącego do Edwarda.

„Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to czytadło, ale nie to proza płytka. Jednak nie ma co ukrywać, nie jest to literatura pchająca się na najwyższą półkę, ale gdzieś tak na środkowym regale można by ją już umieścić.

sobota, 29 marca 2014

Wernisaż prac Romy Ligockiej


Spotkanie z Martą Mizuro

Spotkanie autorskie z Martą Mizuro
Czwartek 10.04.2014, godz. 17.00
Dolnośląska Biblioteka Publiczna we Wrocławiu, Rynek 58, III p., sala konferencyjna


 

Marta Mizuro jest krytykiem literackim, publikuje recenzje m.in. w FA-arcie, Nowych Książkach, Przekroju, Zwierciadle, a także na łamach portalu Polskiego Radia. Pracuje w miesięczniku „Odra” i prowadzi rubrykę książkową w „Zwierciadle”. Mieszka we Wrocławiu.





W swojej najnowszej książce przedstawia historię Zuzy, która zostaje wysłana na przymusowy urlop i postanawia spędzić go w Mokrowie, malowniczo położonej pojezierskiej miejscowość letniskowej.
Życie Zuzy nie układa się najlepiej, jest przepracowana, ma kłopoty z mężczyznami, nie może uwolnić się od toksycznej matki, a w dodatku pewna rzecz nie daje jej spokoju… Rok temu w tajemniczych okolicznościach nad mokrowskimi jeziorami zginęła jej przyjaciółka Baśka. Choć powiedziano jej, że Baśka utonęła, Zuza nie może w to uwierzyć, bo Baśka, była świetną pływaczką. Od momentu przyjazdu Zuzy do Mokrowa, zaczynają się dziać dziwne rzeczy, Zuza nabiera coraz większych podejrzeń, że za śmiercią przyjaciółki stoi jakiś mroczny sekret…
(informacja pochodzi ze strony Dolnośląskiego Salonu Wydawniczego)

poniedziałek, 24 marca 2014

Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"



 

Autor: Paweł Huelle
Tytuł: Śpiewaj ogrody
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014







Rękopis znaleziony w Budapeszcie

„Śpiewaj ogrody" to piąta powieść Pawła Huelle. Po rewelacyjnym debiucie i wydaniu „Weisera Dawidka" gdański prozaik przez dwadzieścia sześć lat wyrobił sobie opinię pisarza lubiącego intertekstualne gry. Wspomniany przeze mnie „Weiser Dawidek" nawiązywał do prozy Güntera Grassa, „Mercedes-Benz" był ukłonem w stronę Bohumila Hrabala, a z kolei „Castrop" to dialog z Thomasem Mannem i jego „Czarodziejską górą". Była jeszcze „Ostatnia wieczerza", która jednak nie zdobyła uznania krytyki, nic więc dziwnego, że na kolejną książkę wszyscy czekali z ciekawością.  

 „Śpiewaj ogrody" tytułem nawiązuje do „Sonetów do Orfeusza" Rilkego. Główny bohater powieści Ernest Teodor jest kompozytorem i pracuje nad stworzeniem arii dla swojej żony - pięknej Grety - na podstawie liryków Rilkego. Ale to tylko jego poboczne zajęcie. Kompozytor trafia bowiem na nieznany rękopis opery Wagnera i od tego momentu jego życie zaczyna się toczyć wokół tajemniczego dzieła. Praca przeradza się w obsesję, a skrywana tajemnica sprowadza na małżeństwo nieszczęście.

Najnowsza powieść Pawła Huelle to wielowątkowa historia, szkatułkowa narracja wrzuca czytelnika z jednej opowieści do drugiej. Ale postać narratora jest również nieco rozmyta. Bohater, którego imię nie pada w książce, powraca do rodzinnego Gdańska i wysłuchuje opowieści Grety. Zaczyna się zatem podróż w czasie. Niemka wspomina miejsca i zdarzenia, tworząc przy tym panoramiczny obraz historii Gdańska. Rozpoczyna się wielowymiarowa opowieść prowadzona na kilku płaszczyznach czasowych. Wędrujemy zatem po przedwojennych ulicach Oliwy, by za chwilę przenieść się do XVIII wieku, gdzie poznajemy libertyńskiego Francuza skrywającego diaboliczny sekret.

Pełno w tej historii tajemnic, zbrodni i legend. W misternie skonstruowanej narracji znajdują się również opowieści starego Kaszuba pana Bieszke albo Bieszka, na pewno nie Bieszczańskiego , który jako młody chłopak trafił do obozu, a po amnestii został wcielony do Wermachtu.

Wielu tu bohaterów - Polacy, Niemcy, Kaszubi, wiele wątków - zaginiony rękopis, historia Gdańska od XVIII w. po lata 70. XX w. , wpływ „wichrów historii" na życie jednostki, jest miłość i pasja, jest zbrodnia i tajemnica.
„Śpiewaj ogrody" to proza wymagająca maksymalnego skupienia. Skomplikowana konstrukcja, odwołania do dzieł Wagnera i Schuberta, szczegółowe opisy Oliwy, wplecione w historię obrazki rodzajowe uzupełnione dialogami w kaszubskim dialekcie, niezwykła dbałość o detal to wszystko pobudza wyobraźnię i sprawia, że Huelle po raz kolejny dowiódł, że jest w dobrej formie. Powieść można czytać jako historię miłosną z wątkiem kryminalnym, ale dla czytelników znających prozę gdańskiego pisarza, jest to również podróż po jego biografii i wcześniejszych dziełach. Huelle powrócił zatem z całym dobrodziejstwem inwentarza i jest to powrót na najwyższą półkę.

piątek, 21 marca 2014

Mikrofestiwal - Kryzys i Awangarda

Mikrofestiwal to festiwal promujący przede wszystkim młodych poetów. Powstał jako alternatywa wielkich literackich festiwali i skupia wokół siebie artystów z pogranicza awangardy. „Alternatywa” jednak nie w sensie przeciwwagi, „kontry” wobec imprez uznanych i wysokobudżetowych, ale jako swoiste dopełnienie polskiej sceny literackiej i festiwalowej. Cel, jaki przed sobą stawiamy, to nie naprawienie tejże sceny, stworzenie festiwalu „innego niż wszystkie”, ale stworzenie festiwalu trochę innego, wystarczająco odmiennego, by zyskał swój charakterystyczny profil i zaintrygował możliwie szerokie grono odbiorców - piszą na festiwalowej stronie organizatorzy. W tym roku hasłem przewodnim imprezy jest "Kryzys i Awangarda".







Z roku na rok zdaje się przybywać rzeczy, które są „w kryzysie”. Na rosnącej w niezwykłym tempie liście są już literatura, poezja, nauka polska, humanistyka, teoria literatury, Uniwersytet i uniwersytety, rynek wydawniczy, prasa kulturalna i tygodniki, dziennikarstwo i scena teatralna. „Kryzysowa retoryka”, wyszlifowana podczas ostatniej globalnej recesji, wyzwoliła się ze swojego pierwotnego kontekstu i usamodzielniła: wszystko, co się nie sprzedaje, może być uznane za pozostające „w kryzysie”.

Od początków tego, co nazywamy nowoczesnością, odpowiedzią na kryzys (czy to kryzys „realny”, czy też jego „poczucie”) była – w sztuce i literaturze – awangarda. W tym roku zapraszamy (do czytania, performowania i dyskusji) autorów oraz krytyków, którym tradycje awangardy są w jakimś sensie bliskie: eksperymentatorów i wywrotowców. Szukamy odprysków i pozostałości historycznej awangardy, jej nowych przetworzeń; pytamy o to, czy duch awangardy – bądź jej widmo – są obecne wśród nas.

Poszczególne dni festiwalu odbywają się pod hasłami, które zaczerpnęliśmy ze znanego wiersza Gila Scotta-Herona „The Revolution Will Not Be Televised”. Guest star tegorocznej edycji, Ben Mellor, jest autorem znakomitego coveru/pastiszu tego utworu, „The Television Will Not Be Revolutionised”. Z kolei podczas samego Mikrofestiwalu planujemy premierę polskiego coveru – stworzonego kolektywnie przez kilkoro młodych poetów, uwspółcześnionego i zaadaptowanego do polskiego kontekstu.

(informacja pochodzi z fb) 
Szczegółowy program znajdziecie TUTAJ.

wtorek, 18 marca 2014

Spagetti z mięsem mielonym




Po przeczytaniu „Niebezpiecznych związków kulinarnych" AndreasaStaikosa pognało mnie do kuchni. Przepisy, które autor zamieścił na końcu każdego rozdziału są proste do przygotowania, a ja dzisiaj akurat mam ochotę na coś z greckiej kuchni. Przepis trochę zmodyfikowałam, bo nie mogłam nigdzie dostać cielęciny, więc zastąpiłam ją drobiem, a spagetti zamieniłam na rurki. Pychotka.

Co potrzebujemy:

1 duża cebula
1-2 ząbki czosnku
450 dag mielonej cielęciny (albo drobiu)
filiżanka soku z pomidorów
makaron spagetti
żółty ser do posypania
cynamon, liść laurowy, sól, pieprz

Sposób przygotowania:

Posiekaną drobno cebulę i czosnek szklimy na patelni, podlewamy 1/3 filiżanki wody. Gotujemy dopóki woda nie odparuje.

Dodajemy mięsko i smażymy aż się zarumieni.

Dodajemy 1, 5 filiżanki wody i sok pomidorowy. doprawiamy cynamonem, solą, pieprzem i dorzucamy listek laurowy. Masę doprowadzamy do wrzenia. Pozostawiamy na ogniu, by sos zgęstniał.

Makaron gotujemy wg przepisu na opakowaniu. Nakładamy sosik i posypujemy startym serem. 



No dobra, wiem, że nie mam zdolności fotograficznych, ale danie jest wyborne. Cała kuchnia pachnie cynamonem.

Smacznego!