Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RECENZJE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RECENZJE. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 listopada 2020

Angelika Kuźniak, Soroczka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020.

 

Są trzy powody powody, dla których sięgnęłam po tę książkę.

Po pierwsze nazwisko autorki. Lubię jej reportaże. Ciekawa byłam kolejnej książki.

Po drugie tytuł. Bardzo podoba mi się to słówko- soroczka-jest urocze w swoim brzmieniu. Przy okazji dowiedziałam się co ono oznacza.

Po trzecie ciekawość. Zainteresował mnie opis na okładce, który mówi o poetyckości reportażu.

Hm...Bardzo bym chciała, by osoba pisząca blurba wyjaśniła mi na czym polega poetyckość tej prozy. Owszem, temat śmierci może i jest poetycki, ale no bez przesady.

Poetyckość kojarzy mi się z językiem. Kuźniak jednak całkowicie oddaje głos swoim bohaterom, a są nimi ludzie starzy, szykujący się na spotkanie z kostuchą. I owszem niektórzy z rozmówców mówią przepiękną polszczyzną, aż „słychać” czasami takie typowe dla pokolenia wojennego zaciąganie. Ale czy to o to chodzi? Nie wiem. Ja nie zauważyłam liryczności tej prozy, odczułam za to ogromny ładunek emocjonalny, jaki „Soroczka” ze sobą niesie.

Kuźniak przychodzi do swoich bohaterów z pytaniem: czy jest pan/pani gotowa na przyjście śmierci, czy są już przygotowane ubrania na tę jedyną w życiu uroczystość? I co mnie zaskakuje, wielu z nich (prawie wszyscy) mają już od dawna przygotowaną garderobę do trumny, co więcej, niektórzy mają nawet zakupione trumny! Ludzi starszych to jednak nie dziwi, bo kiedyś takie był czasy, inaczej się podchodziło do śmierci, można nawet odnieść wrażenie, że była ona oswojona i ludzie szykowali się do niej jak na spotkanie. Spotkanie z Bogiem.

Tak naprawdę takie zagajenie rozmowy staje się przyczynkiem do podróży w przeszłość, odkopywania tęsknot, czasami ponownego przeżywania tragedii. Mocno mnie poruszyły te wyznania. Większość z bohaterów dzieciństwo i młodość przeżywali, gdy szalała wojna. Niektóre z tych wspomnień są bardzo drastyczne, opowiadają o ogromnym głodzie, o tym, jak człowiek znajdujący się w warunkach ekstremalnych potrafi posunąć się do niewyobrażalnych czynów (np. zjeść własne dziecko). Poznajemy tu „wariatkę od wizjera”, która co roku w święta czeka na swoją rodzinę i wypatruje ją przez wizjer. Poprosiła fachowca, by zamontował go na wysokości jej twarzy, gdy będzie w pozycji siedzącej, bo nie ma już sił stać ciągle przy drzwiach, a na krześle sobie usiądzie i może monitorować korytarz. Jest kobieta, która ubiera zmarłych do trumny. Lubi, gdy człowiek wygląda naturalnie, bez mocnego makijażu. Poznajemy również historię dziewczyny „platerówki”, do tego ciekawe są opowieści córki wioskowej szeptunki. Jest tych historii kilkanaście i każda z nich chwytała mnie za serce.

Śmierć jest dla naszej kultury ciągle tematem tabu. To tak jak mówi w wywiadzie cytowana przez Kuźniak Maria Janion „Wydaje mi się, że nigdy jeszcze nie byliśmy pod ta silnym naciskiem kultury masowej, która przedstawia taki obraz życia, jakbyśmy tego życia w ogóle nie tracili. Stwarzanie obrazu życia bez utraty to jej podstawowe oszustwo.” A tutaj dostajemy zupełnie inną rzeczywistość. Myślę, że stwierdzenie Janion w dużej mierze odnosi się jednak do ludzi żyjących w miastach, wieś nadal jeszcze zatrzymała się przy tradycji i kultywowaniu pewnych rytuałów związanych ze śmiercią. Choć, co dobrze widać w książce Kuźniak, powoli zaczyna się proces „cywilizowania” wiejskich „zabobonów”. Rzadko już się zdarza, że ciało po śmierci jest trzy dni wystawione w domowej izbie, przychodzą „płaczki” i lamentują nad zmarłym.

Ta książka zostawiła u mnie posmak dojmującej samotności, jaką odczuwają bohaterowie „Soroczki”. Jedna z nich mówi wprost o tym, że młodzi mają swoje życie, starymi ludźmi nikt się nie interesuje, nie mają potencjału, nie nadążają za światem, dlatego chowają się w swoich izbach, a niektórzy z własnej woli idą do domu spokojnej starości, bo tam nie zagraża im narwany świat. Samotność, smutek i żal, to uczucia tkające klimat tej książki. Choć pojawia się też spokój i pogodzenie z losem, wyczekiwanie w pokoju na przejście na drugą stronę.

Są też fragmenty, które wywołują uśmiech, taki ciepły i rozumiejący, np., gdy panie opowiadają o swoich strojach przygotowanych do trumny. Dowiedziałam się z tej książki, że czarny to już niemodny, a iść do Pana, to przecież nie można w krótkiej spódnicy albo na pstrokato. I rzecz bardzo ważna, jak nie najważniejsze, koniecznie trzeba przygotować sobie majtki, bo babcia jednej z bohaterek majtek nie miała i jak wiatr zawiał (trumna otwarta akurat była) to sami rozumiecie...No nie wypada.

Dla kogo jest ta książka?

Na pewno dla tych, którzy lubią usiąść z dziadkiem, pradziadkiem, babcią, prababcią, by posłuchać opowieści z ich przeszłości. Dla ciekawych drugiego człowieka. Dla tych którzy lubią klimat wsi i tradycyjnych rytuałów, które są lub były tam kultywowane. Również dla tych, których interesuje rzeczywistość wojenna i powstaniowa. Dla tych również, których interesują ludzkie przekonania, zabobony.

Nie jest to książka lekka i choć ma zaledwie 97 stron (u mnie na czytniku, nie wiem jak jest w wydaniu papierowym), to jednak nie czyta się tego w jeden wieczór. To taka proza, która zmusza do zatrzymania się, zadumania i pochylenia nad losem pokolenia, które powoli odchodzi do lepszego świata.



czwartek, 30 czerwca 2016

Karolina Oponowicz „Bozie, czyli jak wygląda Bóg?"






Autorka: Karolina Oponowicz
Tytuł: Bozie, czyli jak wygląda Bóg?
Ilustracje: Joanna Rzezak
Wydawnictwo: Agora S.A.
Rok wydania: 2016



Dzieci to ciekawskie stworzonka, które w pewnym wieku potrafią pytaniami doprowadzić największego stoika do apopleksji. Na niektóre pytania trudno znaleźć odpowiedzi i nawet wujek Google i ciotka Wikipedia nam nie są w stanie pomóc. Są również pytania, które nie sprawiają nam aż tak wielkiego kłopotu, zwłaszcza, gdy mamy pod ręką książkę Karoliny Oponowicz „Bozie, czyli jak wygląda Bóg?".

Nasze pociechy lubią się zastanawiać nad tym, jak wygląda niebo, co je Pan Bóg na śniadanie, czy koty też idą do nieba, czy w niebie chodzi się w kapciach, czy po śmierci wyrastają skrzydła i to okrągłe nad głową - tych kwestii Oponowicz nie porusza. Grupka dzieci, którą zebrała autorka interesuje się innymi kwestiami, z książki dowiecie się zatem dlaczego muzułamanie nie jedzą schabowego, czy wszyscy mnisi są łysi, skąd wiadomo, że jest Bóg, czy niewierzący mogą trafić do raju, dlaczego wszyscy buddyści siedzą po turecku, czy można się modlić o wypasiony samochód, czy niewierzący mogą grzeszyć, jak wyglądają przedstawiciele różnych religii, na czym polega praca Boga?

Ten powyższy misz-masz zagadnieniowy autorka pięknie poukładała, a do odpowiedzi na pytania zadawane przez maluchy wywołała: diakonkę luterańską, benedyktyna, imama, rabina, prawosławnego księdza i buddyjskiego lamę. Każdemu z wyznań przyporządkowany jest kolor, co w dużym stopniu ułatwia lekturę. Przedstawiciele różnych religii opowiadają o swojej wierze, wizerunku Boga, randze modlitwy, najważniejszych świętach, miejscach, w których modlą się z ludem, rytuałach związanych z narodzinami i śmiercią oraz o boskich wysłannikach. Odpowiedzi są rzeczowe i zwięzłe, dlatego można z dzieckiem czytać książkę bardzo długo,etapami, by mu się wszystko w głowie poukładało i utrwaliło.

Wiedza przekazana w „Boziach" pomoże dzieciom (a dorosłym przypomni) opanować podstawowe informacje dotyczące chrześcijaństwa, islamu, prawosławia, luteranizmu, protestantyzmu i buddyzmu.  To rewelacyjna pomoc dydaktyczna, ucząca tolerancji i wzbudzająca ciekawość świata. Kolorowe i charakterystyczne ilustracje Joanny Rzezak idealnie uzupełniają się z treścią, wbudowane w narrację pobudzają wyobraźnię.

Nie wiem czy nadal w szkołach nauczają etyki, ale jeżeli tak, to książka Karoliny Oponowicz powinna się znaleźć na liście lektur obowiązkowych.
KLIKNIJ W ZDJĘCIE



czwartek, 23 czerwca 2016

Elif Shafak „Uczeń architekta"






Autorka: Elif Shafak
Tytuł: Uczeń architekta
Przekład: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2016



Większość powieści Elif Shafak balansuje na granicy baśniowości i realizmu. W jej książkach pojawiają się dżiny i postaci z legend, ale to co najbardziej lubię w tej prozie to jej sensualność. Shafak świetnie opisuje smaki, zapachy, fakturę przedmiotów i klimat miejsc, wyobraźnia przy czytaniu tych opisów dostaje dużą dawkę pożywnego i obrazowego materiału. „Uczeń architekta" jest nieco inny, mniej magiczny, choć nie znaczy to, że gorszy.

XVI wiek, dwunastoletni Dżahan ucieka z domu i wraz ze swym mlecznym bratem- białym słoniem- trafia do Stambułu na dwór sułtana Sulejmana. Na początku jest zwykłym kornakiem, ale z czasem dołącza do uczniów mistrza Sinana, najsłynniejszego architekta. Dżahan poznaje również Mihrimah- sułtańską córkę i się w niej zakochuje. Nie jest to jednak opowieść o nieszczęśliwie zakochanym w swej pani poddanym. „Uczeń architekta" to niesamowita podróż w czasie do miasta ogromnego, kosmopolitycznego i szczycącego się pięknymi budowlami, to również książka przywracająca pamięć wielkiego artysty i wizjonera- architekta Sinana.

Zanim sięgnęłam po tę powieść, nie miałam fiołkowego pojęcia kim był Sinan, bo nigdy nie interesowała mnie architektura. Ale Elif Shafak pisze w swej powieści, że Stambuł jest miastem, które ma krótką pamięć, więc już nikt nie pamięta, kim był ten wielki architekt, dlatego misją i zadaniem każdego pisarza powinno być przypominanie i odkurzanie zapomnianych bohaterów i ich historii.

Najnowsza powieść Shafak w dużej mierze poświęcona jest życiu Sinana, ale oprócz tego pojawia się tam kilka pobocznych wątków. Szesnastowieczny Stambuł był miastem, które stało się domem dla siedemdziesięciu i pół narodowości, tę połówkę stanowili Cyganie, którzy byli prześladowani. Shafak wydobywa ich z cienia i ukazuje w zupełnie innym świetle. Balaban - przywódca taboru, który koczuje w Stambule, wielokrotnie ratuje życie Dżahanowi, wykazuje się przy tym inteligencją, ale też życiową mądrością. Jest wprawdzie złoczyńcą, ma lepkie łapki, ale ma też dobre serce. Przyjaźń jaka zawiązuje się między nim a głównym bohaterem jest jednym z elementów nadających fabule dynamiki.
Pięknie opisana jest przyjaźń Dżahana i białego słonia. Okazuje się, że życie kornaka nie jest takie nudne- wojny, podróże, pomoc przy budowaniu okazałych meczetów, akweduktów i mostów ubarwia ich codzienność, a do tego jeszcze potajemne odwiedziny księżniczki...

W ekipie Sinana również jest co robić, ale oprócz pracy i nauk uczniowie przyjaźnią się ze sobą, a jednego z nich łączy z Dżahanem pewna tajemnica.

Shafak napisała monumentalną powieść, w której rewelacyjnie oddała ducha tamtych czasów, opisała szesnastowieczny Stambuł z jego problemami i pięknem przejawiającym się w różnorodności. W historię miasta wplotła losy ludzi z marginesu, niepozornych i żyjących w cieniu. Jest miłość, tajemnica, intrygi i przyjaźń, jest historia i sława, są wojny i parady, a wszystko to idealnie skonstruowane, że nie można się oderwać.
 
KLIKNIJ W ZDJĘCIE

czwartek, 16 czerwca 2016

Jaroslav Rudiš „Aleja Narodowa"



 

Autor: Jaroslav Rudiš
Tytuł: Aleja Narodowa
Przekład: Katarzyna Dudzic-Grabińska
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Seria: Czeskie Klimaty
Rok wydania: 2016



Jaroslav Rudiš lubi freaków. Niemalże w każdej jego książce pojawiają się oryginale postaci, jak nie Vladimír, który jeździ po Pradze z nożyczkami i przecina ludziom w tramwajach kable do słuchawek,bo ma do spełnienia misję, to znów cała galeria dziwaków w „Grandhotelu". I oczywiście Praga w tle. To typowe cechy prozy tego czeskiego pisarza. W „Alei Narodowej" znajdziemy wszystko to, do czego już wcześniej przyzwyczaił nas autor-bohatera, który żyje na marginesie, ma swój świat i lubi gadać, Pragę, jej północną część, knajpę, która jest prawie domem bohatera, gorzką ironię, diagnozę czeskiego narodu i ten dziwny nastrój-nieco melancholiczny, nieco ironiczny, bez krzty typowego czeskiego humoru.

Bohaterem „Alei Narodowej" jest Vandam. Ksywkę ma po tym sławnym aktorze, bo tak jak on potrafi wycisnąć dwieście pompek. Ma syna, choć o jego matce niewiele mówi, a dziwne to, bo Vandam gadać lubi. Zwłaszcza o sobie. Jako jedyny prawdziwy Czech i ostatni Rzymianin musi pilnować, by w jego otoczeniu panowała prawda i sprawiedliwość. W jego mieszkaniu znajdziecie video i kasety VHS z filmami Vandama, jako porządny obywatel lubi pracę ręczną, porządną robotę - malowanie dachów. To on pierwszy zadał cios, wtedy na dole, w listopadzie na Alei Narodowej, wszyscy tam byli.

Vandam nie jest naziolem, nie ma nic do innych nacji: Ja nie mówię, że mam coś do cudzoziemców, imigrantów i studenciaków! Albo że nie ma tu dla nich miejsca. Że zabierają nam pracę. Nie mam nic do nich. To też Europejczycy. Są skromni, cisi, sami inżynierowie i doktorzy i nauczyciele. Harują na budowie i czasami odnoszę wrażenie, że za bardzo pozwalają sobie srać na głowy, a tego człowiek nie powinien robić. Nie mam do nich nic, póki nie robią syfu (str. 26-27).

To właśnie jemu Hitler uratował życie. Nie wierzycie? To przeczytajcie.

Niełatwo jest utrzymać uwagę czytelnika, wybierając jako formę ekspresji monolog. Rudiš  zaryzykował i świetnie sobie poradził. W słowotoku Vandama pojawiają się refreny, które utrzymają rytm całej narracji, dlatego tę książkę czyta się lekko, choć temat nie jest lekki. Vandam, jak większość bohaterów Rudiša jest człowiekiem samotnym, choć niby ma pozycję i przyjaciół, to gdy dochodzi do bójki, nikt mu nie pomaga, wszyscy stoją uczepieni swoich kufli piwa. Nawet Zamrażak.

Autor „Punku w Helsinkach" po raz kolejny rozprawia się z czeskością, z czeskim patriotyzmem, który balansuje na granicy ksenofobii i nacjonalizmu, w groteskowy sposób obśmiewa czeskie symbole. Jest to obraz wykrzywiony i gorzki, jak to zwykle u Rudiša bywa.

KLIKNIJ W ZDJĘCIE




wtorek, 14 czerwca 2016

Beata Szady „Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy"






Autorka: Beata Szady
Tytuł: Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy
Wydawnictwo: Czarne
Seria: Reportaż
Rok wydania: 2016




Człowiek siedmiu blizn, złodziej, ćpun, który się nawrócił i zaczął dziergać portfele, by się jakoś utrzymać - Eduardo, jeden z bohaterów książki Beaty Szady jest typowym przedstawicielem callejeros, czyli dzieci ulicy.

Lima, bo to jej ulice przemierza Szady, przypomina mi świat Filipin, który w swej książce Eli, eli" opisywał Wojciech Tochman. Z jednej strony przepych pokazywany turystom i granica, za którą zaczyna się prawdziwe życie przepełnione troskami o przetrwanie kolejnego dnia.

Życiorysy callejeros są zbliżone - rodzice nie mają czasu dla dzieciaków, a ich pociechy w domu się nudzą, więc wychodzą na ulicę i tam spędzają całe dnie. Zazwyczaj zajmują się kradzieżą, ćpają łatwo dostępny terokal, nie chodzą do szkoły (zastanawia mnie, jak działa szkolnictwo w Peru, przecież, gdyby w Polsce taki dzieciak pałętał się po ulicy, to zaraz szkoła zgłosiła by to kuratorium i rodzice mieliby na karku sąd). Śpią na ulicy, jedzą na ulicy, ludzie się ich boją, nazywają pirañas, bo są jak piranie agresywni. Ale chłopcy z placu Grau wkurzają się, gdy ktoś o nich tak mówi.

Jest jeszcze trzecia grupa los niños en situación de la calle - dzieci w sytuacji ulicy, czyli ci, co pracują na ulicy albo po prosu przebywają na ulicy, bo w domu nie ma nic.

Ale Beata Szady nie spisuje tylko życiorysów dzieci ulicy, reporterka daje pełny obraz peruwiańskiej rzeczywistości. Biegamy z nią zatem po urzędach i próbujemy wyrobić dowód tożsamości jednemu z bohaterów (i jak w całej książce raczej obecności autorki nie uraczymy, to w tym momencie pękła i puściły jej nieco emocje), zaglądamy do Wasi - domu pomocy chłopcom z ulicy, zaglądamy do pueblos jóvenes- dzielnic biedy, a między rozdziałami natykamy się na przecinki, w których Szady opisuje sytuację Peru, jego historię, przytacza różne statystyki, uzupełniając w ten sposób informacje wydobyte od swoich bohaterów.

Na spotkaniu we Wrocławiu reporterka zdradziła, że ma nadzieję, że udało jej się skryć za swoimi bohaterami i w książce nie widać jej obecności. Cóż, muszę przyznać, że Beata Szady może być z siebie dumna.
 
KLIKNIJ W ZDJĘCIE