Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 30 czerwca 2013

Jaromir Nohavica-Opole


Przypatrzcie się temu grajkowi, to on me serce porwał w zeszłym roku piosenką „Minulost". 


Pomijam fakt, że bieżący rok jest dla mnie odkrywaniem czeskiej kultury, literatury i muzyki, a Jaromir Nohavica jest częścią i to bardzo istotną tej mojej fascynacji.

Czekałam na ten koncert trzy tygodnie. Obczaiłam sobie pociągi i nawet perspektywa przemelinowania na dworcu do 4-tej rano w oczekiwaniu na powrót nie była w stanie mnie powstrzymać. Ale na szczęście są takie kochane Papryczki i Gibbony, które przygarnęły Mag w drodze z Zielonej Góry i razem pojechali my do Opola.

Pogoda koncertowa, a koncert z serii „W stronę krainy łagodności". Prowadzący-Artur Andrus. Popłakałam się ze śmiechu wysłuchując rymowanych wierszy Andrusa, obserwując jego niezdecydowane podrygi (konferansjer to trudna fucha, musi gadać przez dwadzieścia minut o niczym, a jak już naprawdę nie ma o czym to nie pozostaje nic innego jak potańczyć, by publikę zabawić). Zresztą, co tu dużo pisać, każdy, kto widział Andrusa w roli konferansjera wie co jest na rzeczy.

Trafiliśmy na połowę koncertu Roberta Kasprzyckiego i jestem zaspokojona. Było „Niebo do wynajęcia" i ta piosenka wyliczanka taka: Raz, dwa, trzy, pięęęęć-mocniej obejmij mnie; trzy pięć sześć dwa-kochaj mnie jeszcze raz. I całą sala śpiewa z naaami :).

A później...nooo to był czad! Piotr Bukartyk z zespołem Szałbydałci. I poszło „Tak jest i już", „Kobiety jak te kwiaty", „Niestety trzeba mieć ambicję" i jeszcze kilka innych bardzo energetycznych utworów. Porwał artysta publikę, a i nam nóżka to w jedną to w drugą stronę podrygiwała.

Był też i Soyka. Jak faceta zobaczyłam to mi szczena opadła i od podłogi się odbiła. To nie był Soyka, to była połowa z Soyki.  Schudła nam Staszek straszliwie, ale dobrze wygląda. W przeciwieństwie do tego co zaprezentował na koncercie. No cóż tu dużo pisać-flaki z olejem, aranżacje jakieś takie smętne, a były standardziki „Absolutnie nic", „Cud niepamięci" i oczywiście nieśmiertelna „Tolerancja". Były próby wspólnego śpiewania (trzeba przyznać, że rozśpiewana to publiczność była), ale mnie to nie porwało. Tym bardziej, że...juz za chwilę, już za momencik ...tak JAROMIR NOHAVICA.

Skromny, wszedł na scenę, a na niej tylko mikrofon, organki, krzesło dla akordeonisty (no zabijcie mnie, ale pamiętam tylko jego imię-Robert). 


Było pięknie, raz nostalgicznie, raz wesoło. Zaczął od „Ostravo", a potem ballada „Sarajewo" i na dodatek „Darmodej"- zrobiło mi się błogo. Był również akcent polski, piosenka, kuplecik warszawski o chłopakach, którzy chcieli zakosztować rozkoszy u pewnej baby w namiocie, za drobną opłatą oczywiście, ale ich oczekiwania minęły się z rzeczywistością. A „Hlidac krav" odśpiewaliśmy sobie wszyscy razem.

Koncert miał trwać godzinę, ale Nohavica wychodził trzy razy na bisy. Owacje na stojąca i na koniec niespodzianka-duet z Arturem Andrusem.
To było niesamowite przeżycie. Dziękuję Papryczkom za towarzystwo i transport. Takie koncerty pozostają w sercu i pamięci na całe życie. 






piątek, 28 czerwca 2013

A już jutro w Opolu

Chwila Nieuwagi
Joanna Kondrat
Piotr Bukartyk
Robert Kasprzycki

A na deser ktoś kogo pokochałam w zeszłym roku dzięki Trójkowej Liście Przebojów:
Mam nadzieję, że jutro usłyszę ten utworek na żywo i pewnie łezkę niejedną z wzruszenia uronię.
A Wy, co porabiacie w weekend?

czwartek, 27 czerwca 2013

Wisława Szymborska "Błysk rewolwru"


 


Autorka: Wisława Szymborska
Tytuł: Błysk rewolwru
Wstęp i komentarz naukowy: Bronisław Maj
Wydawnictwo: Agora S.A.
Rok wydania: 2013





We wstępie do tej uroczej książki Bronisław Maj dzieli się z czytelnikami swoimi wątpliwościami dotyczącymi wydania ineditów Pani Wisławy: Są to przecież bez wyjątku anekdota poiemata , dzieła, których Autorka ogłaszać, z wiadomych sobie względów, nie chciała, których nie pomieściła-a przecież mogła była!-w żadnej z wydanych swoich książek (...).

Panie Bronisławie, że sobie tak pozwolę bezpośrednio do Pana się zwrócić, nie ma co się obawiać, wszakże powinien Pan zajrzeć do biografii Poetki napisanej przez Joannę Szczęsną i Annę Bikont, bo tam Szymborska daje wydawcom (a raczej dyspozytorom Jej spuścizny literackiej) zielone światło: Uświadomiłam sobie, że ta cała moja historia pozbawiona jest dramatyzmu. Tak jakbym prowadziła życie motylka, jakby życie tylko głaskało mnie po głowie. To jest mój portret zewnętrzny. Ale skąd taki obraz? Czy ja naprawdę taka jestem? Życie miałam właściwie szczęśliwe, jednak było w nim wiele śmierci, wiele zwątpień. Ale oczywiście ja o sprawach osobistych mówić nie chcę, a też nie lubiłabym, żeby mówili inni. Co innego po mojej śmierci.

„Błysk rewolwru"  to bardzo osobista sprawa. Książka dzieli się na kilka rozdziałów i ma układ chronologiczny. Jest to zbiór hybrydalny, wielogatunkowy, gdzie poezja miesza się z prozą, a rysunki małej Ichny z fotografiami z prywatnych albumów Noblistki. Zaglądamy zatem do juweniliów, a w tym do bloku rysunkowego i podpatrujemy laurki i obrazki, które pięcioletnia Wisława podarowywała swoim najbliższym.  Są tu również pierwsze poetyckie próby i jedyna, niepowtarzalna okazja do poznania prawdziwego rarytasika - fragmentu powieści napisanej w iście gotyckim duchu, gdzie to miłość ze śmiercią w parze idą.

Pani Wisława już jako podlotek wykazywała wszelakie talenta artystyczne, choć, jak to sama wspomina w którejś ze swoich wypowiedzi, jej marzeniem było zostanie rysownikiem . Na szczęście marzenia nie zawsze się spełniają. Ale przejdźmy do kolejnych rozdziałów. Mamy tu zatrzęsienie dóbr literackich wszelakiego rodzaju- „Ankietę, czyli konkurs na wygłupianie się bliźnich", stworzony wraz z Kornelem Filipowiczem  „ Słownik wyrazów obelżywych", z którego nie wiedzieć czemu zostały wykreślone pojęcia onanisty i zdziry, a zachował się hreczkosiej, icuś, iwan, czy też jezuita. Mnie jednak najbardziej rozbawiła „Anatomia w książce telefonicznej".

W „Błysku rewolwru"  znajdziemy również utwory posegregowane gatunkami wymyślonymi przez Poetkę i Jej przyjaciół. Obok znanych nam już lepieji (lepiei?), moskalików, altruitek możemy sobie poczytać epitafia słynnych osób z artystycznego światka, nie wszystkie z nich zdążyły zapukać do niebios bram, ale zapobiegliwa Szymborska już im na grób wierszyki przygotowała. Nawet jej sekretarzowi się dostało- Tu oddał ducha Michał Rusinek. Był to najlepszy jego uczynek.

Każdy, kto choć trochę interesuje się twórczością i życiem Pani Wisławy wie, że przed „tragedią sztokholmską" Poetka stroniła od wszelakich podróży. Efektem tej niechęci są rajzefiberki- krótkie dystychy opisujące z charakterystyczną dla Szymborskiej ironiczną zjadliwością różne miejscowości.

Z nowości są tu jeszcze adoralia i przysłowia nadrealistyczne oraz bajki o rzeczach martwych z pouczającymi morałami (jak to na bajki przystało).

„Błysk rewolwru"  to książeczka urocza, ciesząca oko za sprawą przepięknego wydania. Mnóstwo tu rysunków, fotografii, kolaży wykonywanych przez Poetkę, zdjęć rękopisów, które umożliwiają nam wgląd do zeszytów młodej Poetki (ach, ile ona błędów ortograficznych robiła! A jak bazgroliła!). Wszystko to w połączeniu z frywolnymi tekstami daje nam obraz osoby niezwykle dowcipnej i pomysłowej. Można by rzec: nihil novi, wszakże jeszcze za życia Poetka wydawała swe mniej poważne utwory („Rymowanki dla dużych dzieci"), a „Błysk rewolwru"  to kontynuacja rubasznej strony twórczości Noblistki.

Nie miałam dylematów takich jak Pan Bronisław Maj. Wręcz przeciwnie, moja wścibskość i chęć poznania Pani Wisławy pozbawiły mnie wszelkich skrupułów do zajrzenia w te bardzo osobiste ineditia. I dziękuję, bo takie wydawnictwa to prawdziwe skarby, które można czytać na różne sposoby, oglądać, przewracać stroniczki i zachwycać się tymi wszystkimi perełkami. Co więcej- takie lepieje, altruiki, rajzefiberki, czy też inne krótkie formy, przy lekturze wytwarzają w czytelniku chęć do tworzenia własnych dystychów. Twórcze to i pozytywne, a jak podnosi ego, wszakże w szranki na rymowanki z samą noblistką stajemy.

niedziela, 23 czerwca 2013

Nagroda Literacka Gdynia 2013 przyznana

Wczoraj podczas uroczystej gali jury pod przewodnictwem prof. Piotra Śliwińskiego przyznało po raz ósmy Literacką Nagrodę Gdynia. Wyróżnieni zostali:

Poezja
Andrzej Sosnowski Sylwetki i Cienie
















Proza
Zyta Oryszyn Ocalenie Atlantydy
















Esej
Adam Lipszyc Sprawiedliwość na końcu języka. Czytanie Waltera Benjamina
















Osobna nagroda powędrowała również do prof. Jacka Łukasiewicza za książkę TR
 















No i tu miłe zaskoczenie, bo Zyta Oryszyn, świetna autorka, która do tej pory była traktowana po macoszemu, została już po raz drugi doceniona (w tym roku zdobyła jeszcze szczecińską Nagrodę Gryfia), choć przyznam szczerze, że jednak bardziej kibicowałam Twardochowi. No cóż, Nike w październiku. Będą emocje.

piątek, 21 czerwca 2013

Sposób na upał

Najlepszy na upał jest świnkowy wentylatorek made in Wojtas i Miłka
A tymczasem Oskarek szykuje się na lenistwo weekendowe, na początek buziaczek, a później już odpływamy :)








czwartek, 20 czerwca 2013

Spotkanie z Danutą Szaflarską


Wróciłam. Diagnoza niezbyt pomyślna, a w sumie nawet niedobra. Niestabilna długość gałki ocznej. Śródbłonek średni, ale do zabiegu niedobry, bo się może nie zagoić. I cukrzyca. Za rok znów wizyta u Profesora. Sprawdzimy ponownie długość gałki ocznej i zobaczymy jak przez ten czas będzie się zachowywał cukier (po przejściu na odpowiednią dietę i schudnięciu). Profesor powiedział, że na tym etapie nie ma możliwości jakiejkolwiek korekty wzroku, ale podobno teraz pracują nad jakimiś nowymi metodami laserowymi, więc jest jakaś nadzieja.

A wieczorem w Café Gazeta było spotkanie z panią Danutą Szaflarską, Dorotą Kędzierzawską, Arturem Reinhartem i Michałem Merczyńskim, które poprowadził pan Remigiusz Grzela. Cóż to był za wieczór! Tłumy ludzi takie, że już dwie godziny przed planowaną godziną spotkania pół sali było zapełnione.
Pani Danuta ma 98 lat, ale, jak sama twierdzi, nie zawsze lata mówią coś o człowieku, czego sama jest niezbitym dowodem. Wbiegła w podskokach na podwyższenie, zaczęła rozsyłać całusy, a publiczność przywitała ją owacją na stojąco.

Na pierwsze pytanie redaktora o to jak zachować radość Aktorka odpowiedziała: Ja po prostu kocham życie i cieszę się tym, że żyję, tym co się dzieje dookoła. Nie wiem, taki mam charakter.

W tym zdaniu zawiera się cała osobowość Pani Szaflarskiej. To niezwykle pogodna i ciepła osoba z ogromnym poczuciem humoru. Jej sposób bycia przypomina mi bardzo Wisławę Szymborską w tym zakochaniu w świecie, wierze w ludzi i niesamowitym wyczuleniem na detal. Nie będę opisywać o czym Pani Danuta opowiadała, bo historii było tyle, że nie sposób spamiętać.
Zainteresowanych odsyłam do zapisu dźwiękowego całego spotkania. KLIK.






poniedziałek, 17 czerwca 2013

Kierunek Warszawa

Wyjeżdżam do stolycy. Do Profesora na badanie oczków. Jutro wizyta. Jutro po wizycie spotkanie z Danutą Szaflarską, Dorotą Kędzierzawską, Arturem Reinhartem i Michałem Merczyńskim połączone z pokazem filmu „Inny świat”. Prowadzi Remigiusz Grzela. A w środę powracam do wrocławskiej rzeczywistości. Trzymajcie się. Trzymajcie kciuki za wyniki badań. I nie dajcie się tym upałom.

niedziela, 16 czerwca 2013

Joanna Sałyga "Chustka"


 


Autorka: Joanna Sałyga
Tytuł: Chustka
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2013






„Chustka" jest dziennikiem pisanym od 10 kwietnia 2010 r. do 19 października 2012 r. To książkowe wydanie bloga Joanny Sałygi, kobiety, która w wieku 34 lat dowiedziała się, że ma złośliwego raka żołądka. Zaczyna się walka zakończona przegraną z chorobą, ale za to wygraną na innych płaszczyznach.

Nie miałam okazji czytać wcześniej bloga Chustki, ale przejrzałam kilka postów dzięki Dragonelli, która na swoim blogu pisała o książce. Zachęcam do zajrzenia do sieci, ponieważ strona internetowa Joasi jest ciekawsza przez swoją interaktywność oraz komentarze osób ją odwiedzających.

Bałam się sięgnąć po tę pozycję. Zazwyczaj po takich lekturach muszę się emocjonalnie podreperować, ale w tym przypadku było zupełnie inaczej. Choć temat jest śmiertelnie poważny, to bohaterka jest zawzięcie ironiczna i zdystansowana.  Podjęła walkę i postanowiła na tyle na ile to możliwe, prowadzić normalne życie: chcę w te wakacje spłynąć Krutynią. chcę powiedzieć tak Niemężowi. chcę napić się drinka, gdy mój syn skończy studia. chcę wtulić się w ciałka wnucząt i sprawdzić, czy będą tak cudownie pachnieć jak Pulpet, gdy był maleństwem.
pierdolę.
zostaję.
nie umieram.

I została tak długo jak mogła, czyli  dwa lata, bo tyle trwała szarpanina z rakiem o kolejny dzień życia, a w jej zmaganiach pomagała cała rodzina i przyjaciele-Babcia B., Giancarlo (syn), Niemąż, Ulubiony Doktorek i cała rzesza ludzi, którzy usłyszeli o Chustce dzięki internetowi.

Zaskoczę Was pewnie, bo jeżeli nastawiacie się na łzawą lekturę, opisującą cierpienie, latanie po klinikach, użalanie się nad sobą, psioczenie na los- tego tu nie znajdziecie, no, może tylko śladowe ilości. Są za to przezabawne dialogi z dorastającym synkiem, codzienne czynności, zwykłe życie, które tym różni się od zdrowego trybu, że część czasu trzeba poświęcić na badania i chemioterapię. Nie ma tu porad, nie ma recept na życie. To wszystko czym dzieli się z czytelnikami Joanna to jej doświadczenia, zawsze musiała znaleźć swoją drogę, własne sposoby leczenia, które konsultowała z Ulubionym Doktorkiem. 

Książka jest pełna afirmacji życia. Joanna mimo zmęczenia i bólu  zawzięcie stara się być dobrą mamą i Nieżoną. Wprawdzie jest to opowieść bez happy-
- endu, ale gdyby spojrzeć głębiej, to Chustka zwyciężyła. Dzięki rakowi zbliżyła się do synka, scementowała rodzinę i odeszła w poczuciu, że po jej śmierci więzy te będą dawały siłę tym co pozostali, a kiedyś spotkamy się po drugiej stronie i wtedy: obiecuję, że jak przejdę na drugą stronę, to będę na Was czekać. przytrzymam wam drzwi. podam kapcie. oprowadzę po obiekcie. pokażę gdzie jest kuchnia, gdzie ubikacja, gdzie są sypialnie.

Posty, które umieszczała na blogu obalały stereotyp wychudłego, umierającego na raka człowieka. No dobra, jest chora, ale czy to znaczy, że ma rezygnować z codziennej tapety, ma nosić workowate ciuchy, i świecić łysiną? Co to, to nie! Rzęska pomalowana musi być zawsze, najnowsze trendy modowe zapewnia Babcia B.-trzeba przecież jakoś się na mieście pokazać, włosy po chemii wypadają, ale są też peruki. Poza tym z choroby można zrobić praktyczny użytek- tzw. „branie na raka" odniosło kilka razy skutek u panów policjantów, którzy chcieli wcisnąć Joannie mandat za łamanie przepisów ( Panie władzo, mam raka, spieszyłam się na badania).

„Chustka" nie jest poradnikiem, przepisem na to, jak żyć z rakiem. Joanna wspomina, że każdy z nas jest indywidualnym przypadkiem i musi znaleźć własną drogę, by walczyć z nowotworem. Dlatego też powstała Fundacja Chustka, która ma w statucie pomaganie w walce z bólem oraz afirmację wartości, jakie propagowała Joanna na swoim blogu. Najważniejszą z nich jest walka do samego końca oraz dystans do choroby.