Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

sobota, 31 sierpnia 2013

Siódemka Angelusa



Wczoraj wyłoniono siódemkę finalistów Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Niezwykle mnie cieszy fakt, że do finału dostał się Szczepan Twardoch, choć mój przyjaciel twierdzi, że wygra Oksana Zabużko. To się okaże 19 października podczas uroczystej gali. A przed ogłoszeniem wyników odbędzie się mini-festiwal literacki, na którym będzie można spotkać nominowanych autorów, a wśród nich:

1. Karl-Markus Gauss “W gąszczu metropolii”, tłum. Sława Lisiecka (Wydawnictwo Czarne)
2. Kazimierz Orłoś “Dom pod Lutnią” (Wydawnictwo Literackie)
3. Ludmiła Pietruszewska “Jest noc”, tłum. Jerzy Czech (Wydawnictwo Czarne)
4. Jerzy Pilch “Dziennik” (Wielka Litera)
5. Andrzej Stasiuk “Grochów” (Wydawnictwo Czarne)
6. Szczepan Twardoch “Morfina” (Wydawnictwo Literackie)
7. Oksana Zabużko “Muzeum porzuconych sekretów”, tłum. Katarzyna Kotyńska (W.A.B.)

czwartek, 29 sierpnia 2013

Małgorzata Szejnert "My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u"



 



Autorka: Małgorzata Szejnert
Tytuł: My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2013







„My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u"  to siedemnaście tekstów, które Małgorzata Szejnert opublikowała w latach 60. i 70. w tygodniku „Literatura" oraz w „Polityce".  Zbiór przedstawia życie zwykłych ludzi w szarych PRL-owskich czasach.

Reporterka zapytana na spotkaniu autorskim dlaczego wraca do tematów sprzed lat i skąd je w owym czasie brała odpowiedziała, że po prostu lubi wracać do tych tekstów, ponieważ dziś nie potrafiłaby napisać takiej miniaturki. Reporterka wyznała, że nie ma już w sobie takiego impetu i świeżości, która jest potrzebna przy tego typu tekstach. Zmieniły się też formy docierania do bohaterów. Gdy powstawały reportaże ze zbioru „My, właściciele Teksasu" nie było telefonów komórkowych i pozornie formy kontaktu były utrudnione, a dziś już nie można przecież zapukać do kogoś do drzwi i podpatrzyć co się za nimi dzieje. W latach 60. i 70. wyglądało to nieco inaczej, Małgorzata Szejnert wsiadała w jakiś środek lokomocji i podróżowała przez Polskę jak ona długa i szeroka. Tematów musiała szukać takich, które puściłaby cenzura. Prawdziwe tematy były zakazane. Nie mogła zatem opisać wybuchu Rotundy w Warszawie, szukała więc czegoś co dawało szansę na publikację i wzbudzenie zainteresowania czytelnika. A łatwo nie było. Jednak Szejnert ma nosa reporterskiego i ze znalezieniem bohaterów nie miała problemu.

W tych siedemnastu miniaturach oglądamy zatem Polskę od kuchni.  Szejnert interesuje życie codzienne- praca, sposoby spędzania wolnego czasu, problemy rodzinne. Codzienność zdaje się być pretekstem do opisania sytuacji naszego kraju w owych latach. Dla osób, które żyły w tamtych czasach, zbiór może być podróżą sentymentalną, dla ludzi, którzy urodzili się już po Okrągłym Stole, teksty ze zbioru mogą stanowić lekcję historii w najlepszym literackim stylu.

Niemalże każdy tekst to taki PRL w pigułce, Szejnert lubi skupiać się na szczególe, stąd jej reportaże są niezwykle plastyczne, a zdjęcia ilustrujące zbiór dopełniają jedynie obrazy, które stwarza w naszej wyobraźni autorka.
Reporterka wchodzi zatem do zakładowej stołówki (na zebranie materiału i publikację miała dwa dni), zagląda do fabryki Ursusa, wciska nosa za kulisy teatrów, odwiedza wsie i miasta i tam znajduje swoich bohaterów. A są wśród nich majster, który po powrocie z pracy w Ursusie lubi sobie zasiąść do maszyny i uszyć żonce sukienkę, Emilia, niewidoma matka trójki dzieci, Karol Brzostowski, postać historyczna, wybitny technik i wynalazca, który jako pierwszy zniósł pańszczyznę i podniósł z ruiny Hutę Sztabińską, Dziomdziora, łódzki biznesmen, który dorobił się na hodowli kwiatów i gdy zamordował człowieka to tak nie płakał, jak wtedy, gdy musiał ukochane róże niszczyć.

Bohaterów i codziennych problemów jest w tej książce mnóstwo, ale jeden z nich ujął mnie szczególnie-Michał Więcko ze wsi Pomygacze, który przez całe życie udzielał się społecznie. „Całe życie w Pomygaczach" to obraz najbardziej zacofanej prowincji. Szejnert oddaje głos siedemdziesięcioletniemu dziadkowi, który ma uroczy słowotok. Opowiada nam swoje życie, ale co chwilę ktoś mu przerywa-a to sąsiad przyjdzie, by Więcko mu telefonu użyczył, a to wpadnie młodzież, by zapytać kiedy już wolno na bociany spoglądać, a to Więcko musi spór rozstrzygnąć, bo się baby jakąś mazią w złości pooblewały. To taki typowy wioskowy gospodarz, do którego wszyscy po poradę przychodzą. Jego wypowiedzi przytoczone przez reporterkę bez odautorskiego komentarza dają obraz historii oraz życia w Pomygaczach, wsi, jakich wtedy, a i jeszcze teraz jest w Polsce wiele. Polska prowincja była i w niektórych miejscach nadal jest nieco zabobonna, trzymająca się z dala od miejskich nowinek, żyjąca własnym rytmem.

Ale nie tylko po wsiach jeździła nasza dziennikarka. Szejnert zabiera nas również na wycieczkę do Krakowa, nietypowa to podróż, oryginalna trasa turystyczna-śladem rewaloryzacji Grodu Kraka. Po przeczytaniu tego tekstu zupełnie inaczej patrzy się na miasto smoka wawelskiego.

„My, właściciele Teksasu" to zbiór hybrydyczny. Jest w nim zwykła szara komunistyczna codzienność z typowymi dla owych czasów absurdami, ale są w tej książce również ludzie oryginalni, ze swoimi pasjami, które nadają kolorów rzeczywistości ich otaczającej.


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Angelika Kuźniak "Papusza"



 


Autorka: Angelika Kuźniak
Tytuł: Papusza
Wydawnictwo: Czarne
Seria: Reportaż
Rok wydania: 2013







Angelika Kuźniak pewnego dnia trafiła na tomik wierszy Pieśni Papuszy" z 1956 roku. Prostota tej poezji ją zachwyciła, zaczęła szukać informacji o poetce. Zbieranie materiałów i praca nad książką trwały 8 lat i jak wspomina autorka, była to typowo reporterska robota polegająca na sprawdzaniu nazwisk, próbach dotarcia do osób znających Papuszę, grzebanie w archiwach, siedzenie w bibliotekach. Dopiero dzięki uprzejmości Elżbiety Ficowskiej, która udostępniła jej archiwum Jerzego Ficowskiego otworzył się przed nią cygański świat. Kuźniak miała dostęp do wielu zachowanych nagrań z wypowiedziami swojej bohaterki, to z nich oraz z fragmentów pamiętnika została ulepiona postać cygańskiej poetki .

Nie wiadomo kiedy przyszła na świat, czy był to rok 1908, jak napisała w ankiecie członkowskiej do Związku Literatów Polskich, czy też, jak głoszą inne źródła, rok 1910? Nie jest określone również miejsce jej narodzin, w dokumentach widnieją dwie miejscowości-Sitaniec i Lublin, ale tam nie ma żadnych śladów, więc może, jak to sugeruje Angelika Kuźniak, Bronisława Wajs, nazywana przez Cyganów Papuszą, czyli laleczką, przyszła na świat w lesie pod gwiazdami, bo tam się dzieci rodziło.

Była skromną, ładną dziewczyną, obrotną i zaradną. Już w wieku czterech lat zabiła pierwszą kurę i pomagała matce. Nie stroiła się, ale korale zawsze musiała mieć na szyi. Dobrze pamięta dzień, w którym nauczyła się czytać. W zamian za lekcję u Żydówki prowadzącej sklep przynosiła kradzione kury. Poznanie alfabetu otworzyło przed nią świat literatury, ale stało się też jedną z przyczyn jej osamotnienia.

W 1949 roku do taboru Wajsów dołączył Jerzy Ficowski, uczestnik powstania warszawskiego, żołnierz AK, chciał się ukryć przed bezpieką. Podczas wędrówki zachwycił się twórczością Papuszy i namówił ją do spisywania piosenek. To był decydujący moment.  Papusza po opuszczeniu przez Ficowskiego taboru zaczęła korespondować ze swoim Braciszkiem-jak go czule nazywała w listach. Ficowski tłumaczył jej wiersze i podsyłał Julianowi Tuwimowi, dla którego cygańska poetka stała się objawieniem i muzą. Braciszek doprowadził do wydania pierwszego tomiku poezji Papuszy, a w międzyczasie wydał książkę „Cyganie polscy", w której opisał życie w taborze, twarde kodeksy cygańskie, umieścił w niej również słowniczek polsko-cygański. Cyganie się wściekli, że zostały ujawnione rzeczy, które nie powinny wydostać się poza ich społeczność. O zdradę posądzili Papuszę. Na sądzie starszyzny Bronisława Wajs została uznana za magerdo i brać cygańska się od niej odwróciła, skazując ją na wykluczenie.
„Czy miałem prawo narażać Papuszę publikacją jej wierszy? Czy miałem prawo ukryć te poezje przed światem?" zastanawiał się Ficowski, Papusza z kolei przeklinała dzień, w którym nauczyła się alfabetu.
Jej losy to jedna wielka sinusoida: życie w taborze, zanim jeszcze poznała Ficowskiego toczyło się spokojnym torem według cygańskiego czasu i kodeksu. Obraz Papuszy z tamtego okresu jaki wyłania się z książki Kuźnik przedstawia dziewczynę piękną, nieco kochliwą, sprytną i pojętną. Szybko nauczyła się wróżyć, wprawiła się w kradzieży kur i wcale nie uznawała tego za przestępstwo: Bo porządek świata jest prosty-tłumaczy Papusza-Co w polu rośnie, to Pan bóg zasiał, a co grzebie i gdacze, rosło z woli Boga dla wszystkich ludzi. Pan bóg stworzył dużo kurek. Dla Cyganów też wystarczy.
Była też osobą honorową i karną wobec twardych zasad cygańskiego kodeksu. Gdy poznała swoją prawdziwą miłość była już mężatką i choć mogła uciec z ukochanym, nie zrobiła tego, bo cygańska żona nie może zostawić męża-  gdzie on tam i ja.

Po wyroku starszyzny stopniowo popadała w depresję. Kochała swoje gila-piosenki, które nadal przychodziły do niej z lasu, ale tęskniła za życiem we wspólnocie. Z jednej strony wykluczenie odbiło się na jej zdrowiu, z drugiej strony była szczęśliwa, że ludzie doceniają jej poezję, choć cały czas nie mogła wyjść z podziwu, że za te proste piosenki dostawała honorarium. I co z tego, skoro z czasem o niej zapomniano. Po śmierci została pochowana w Inowrocławiu z dala od mogił cygańskich.

Duża woda w moim życiu przepłynęła. Mieniło się w niej raz dobro raz zło. Zła więcej. Szczęście było, ale mało. Co to jest szczęście? Spokojnie żyć w świecie, pracować sobie, uczciwie. I jeszcze wolność mieć. Papusza była wolna, ale za tę wolność zapłaciła wysoką cenę.

Tłem dla opowieści o cygańskiej poetce jest Polska z lat 1910 do ok. lat 80-tych oraz wpisane w naszą historię problemy cygańskiej mniejszości etnicznej. Kuźniak przypomina o pogromach Romów na Wołyniu, o pozbawieniu Cyganów prawa do wędrownego życia i o obowiązku osiedlenia. Splata tragiczne losy Romów z nieszczęściem poetki.

Reporterka oddaje głos swojej bohaterce zachowując pierwszoosobową narrację i gwarowy charakter języka. Kuźniak fonetycznie zapisuje wypowiedzi Papuszy, ze wszystkimi ułomnościami stylistycznymi i gramatycznymi, nie zmienia oryginalnej ortografii z pamiętnikowych zapisków, sama zaś usuwa się w cień. Dzięki takiemu zabiegowi mamy wrażenie, że to właśnie poetka do nas przemawia. Jednak nie wszystko jest jasne i przejrzyste To , co mówi, wywołuje nowe pytania. Nie na wszystkie znajdę odpowiedź. Są więc w mojej opowieści o Papuszy zdarzenia prawdopodobne, prawdziwe i wiele znaków zapytania. Nie zdążyłam z nią porozmawiać. Miałam trzynaście lat, gdy umarła-wspomina autorka w jednym z początkowych rozdziałów.

O Bronisławie Wajs pierwszy raz przeczytałam w „Wysokich Obcasach". Jej wiersze do mnie nie przemawiają i szczerze przyznam, że nie wiem, co w nich widział Tuwim, ale zainteresowała mnie jako kobieta tragiczna w antycznym rozumieniu. We wspomnianej sylwetce Papuszy był jedynie zarys jej historii, ale już w tym szkicu można było zauważyć, że mamy do czynienia z kolejną artystką wyklętą, która popadła w konflikt między wartościami narzucanymi przez jej społeczność- tym co zewnętrzne- a wartościami, które wynikały z wewnętrznych potrzeb. Jakikolwiek wybór w tym momencie nie byłby wyborem właściwym i przynoszącym pełnię szczęścia. Angelika Kuźniak ukazała całą złożoną osobowość poetki. W książce nie ma komentarzy, nie ma ocen, stajemy oko w oko z bohaterką, dzięki temu każdy z nas ma okazję wyrobić sobie własne wyobrażenie Papuszy. Reporterka po raz kolejny okazała się wybitną dziennikarką, która z niewielkiej ilości źródeł potrafi stworzyć wiarygodną biografię.

środa, 21 sierpnia 2013

Domowe Melodie

No i kolejna moja miłość niedawno odkryta:
To usłyszałam w Trójce i wpadłam
A to mi łezki z oczu wyciska
Cudne, przyznajcie!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Spotkanie z Maciejem Jastrzębskim

22 sierpnia o godz. 18:30 we wrocławskiej Mediatece odbędzie się spotkanie autorskie z Maciejem Jastrzębskim, autorem książki "Matrioszka, Rosja i Jastrząb".
Poznawanie Rosji w jakimś sensie przypomina otwieranie matrioszki. Pierwsza lalka jest duża, kolorowa i przykuwa naszą uwagę. Druga jest nieco drobniejsza, zawiera subtelne zmiany różniące ją od tej pierwszej. Trzecia może wydawać nam się brzydka, a czwarta zachwyci nas urodą. Na piątą nie zwrócimy uwagi, ale szóstą będziemy oglądać z wielkim zainteresowaniem. I tak aż do ostatniej, najmniejszej laleczki, która jest naga, bez wizerunków i ozdób. Niektórzy nazywają ją duszą matrioszki. Poznając Rosję, również odkrywamy jej kolejne warstwy. Nie każda z odsłon wywołuje nasz entuzjazm. Bywa tak, że przez długi czas nie mamy odwagi zajrzeć głębiej. Wątpię też, aby kiedykolwiek nam się udało dotrzeć do tej najmniejszej, nagiej laleczki. Jak mawiają Rosjanie: Rosji nie da się ogarnąć rozumem — w Rosję trzeba wierzyć.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Półfinaliści Angelusa oraz debata Biura Literackiego


Dzisiaj przewodniczący jury Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus ogłosił czternastu półfinalistów. W tym roku na liście przeważa literatura polska, tytuły, które są nominowane również do innych prestiżowych wyróżnień. Pod koniec sierpnia zostanie ogłoszona siódemka finalistów, a wręczenie nagrody odbędzie się 19 października podczas uroczystej gali. Kilka dni wcześniej odbędzie się mini festiwal, na którym będzie można spotkać się z finalistami. Swój udział w festiwalu zapowiedzieli laureaci poprzednich edycji Angelusa-Jurij Andruchowycz i Gyorgy Spiró. A oto lista książek, które dostały się do półfinału:
 
1.Joanna Bator, „Ciemno prawie noc” (W.A.B.)
2.Karl-Markus Gauss „W gąszczu metropolii”, tłum. Sława Lisiecka    (Wydawnictwo Czarne)
3.Jacek Inglot „Wypędzony” (Instytut Wydawniczy Erica)
4.Mirko Kovać, „Miasto w lustrze”, tłum. Dorota Jovanka Ćirlić (Fundacja Pogranicze)
5.Norman Manea, „Kryjówka”, tłum. Kazimierz Jurczak (Czytelnik)
6.Kazimierz Orłoś, „Dom pod Lutnią” (Wydawnictwo Literackie)
7.Ludmiła Pietruszewska, „Jest noc”, tłum. Jerzy Czech (Wydawnictwo Czarne)
8.Jerzy Pilch, „Dziennik” (Wielka Litera)
9.Tadeusz Sobolewski, „ Człowiek Miron” (Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK)
10.Petra Soukupova, „Zniknąć”, tłum. Julia Różewicz (Wydawnictwo Afera)
11.Andrzej Stasiuk, „Grochów” (Czarne)
12.Szczepan Twardoch, „Morfina” (Wydawnictwo Literackie)
13.Krzysztof Varga, „Trociny” (Wydawnictwo Czarne)
14.Oksana Zabużko, „Muzeum porzuconych sekretów”, tłum. Katarzyna Kotyńska (W.A.B.)

Jak zwykle mocno kibicuję Twardochowi, ale nie obraziłabym się, gdyby statuetka powędrowała do Joanny Bator. Widzę również wśród nominowanych literaturę czeską, ale nie miałam przyjemności zapoznania się z opowiadaniami Petra Soukupova, jednak przez moją  słabość do tego kraju, również będę trzymać kciuki za „Zniknąć”, a zaległości w czytaniu na pewno nadrobię.

W tym roku mija dekada od zacumowania przez Biuro Literackie w Porcie Wrocław. Z tej okazji zostałam zaproszona do debaty dotyczącej działalności Biura w stolicy Dolnego Śląska. I tak sobie popisałam, pocukrowałam, ale szczerze:

Od samego początku śledzę inicjatywy Biura Literackiego. O Fortach w Legnicy mogłam jedynie poczytać, bo młodym dziecięciem w owym czasie byłam i rodzicie nie bardzo chcieli puszczać swą pociechę na jakiś festiwal poetycki, gdzie pewnie będą same hulanki i swawole. Jednak spod opieki rodzicielskiej się wyrwałam w 2002 roku i na studia polonistyczne do Wrocławia się udałam. A w rok później, cóż za niespodzianka, Biuro Literackie przeniosło swoją siedzibę do stolicy Dolnego Śląska. I się zaczęło. Byłam na każdym Porcie, nie we wszystkich imprezach brałam udział, ale to właśnie festiwal stał się, w moim odczuciu, wizytówką Biura. Oczywiście, że nie wszystkie pomysły były trafione, ale mam wrażenie, że po każdym Porcie Artur Burszta wnikliwie czytał relacje i oceny, które uwzględniał w przyszłych edycjach. Moim skromnym zdaniem Biuro Literackie przez te dziesięć lat odwaliło kawał dobrej roboty.

Poezja jest traktowana jako literatura przeznaczona dla wtajemniczonych, bo zwykły zjadacz chleba przecież nie zrozumie, o co chodzi w tych wszystkich metaforach czy innych metonimiach. I tu ukłon w stronę Biura, które niejako wprowadziło poezję pod strzechy, wyszło z nią do ludzi, na ulice Wrocławia i pokazało, że w tym kraju wiersze piszą nie tylko zarzynani przez nauczycieli w szkole Miłosz, Różewicz i Szymborska.

Trzeba przyznać, że Burszta ma niezłego nosa do dobrych tekstów, to właśnie dzięki książkom i inicjatywom Biura poznałam mroczne wersy Tkaczyszyna-Dyckiego, pokochałam lekko psychodeliczne poematy Andrzeja Sosnowskiego, zaczęłam podczytywać Martę Podgórnik i Joannę Mueller, którą uwielbiam za lingwistyczne zabawy, do tego jeszcze Zadura, Jarniewicz i Sośnicki.
Warto również przypomnieć projekty, które pomagają mniej znanym młodym pisarzom, mam tu na myśli "Połów", który daje młodym poetom szansę na zaistnienie. Bo wydać, choćby tylko arkusz, w Biurze Literackim to już jest wejście na salony poezji. I nie są to słowa rzucone na wiatr, bowiem o prestiżu wydawnictwa świadczą przecież liczne istotne nagrody przyznawane Biurowym autorom (wystarczy przypomnieć nagrodę WARTO dla wyłonionej w "Połowie" Julii Szychowiak).

Kombinowanie z formami przekazu łączenie i przenikanie sztuk, nowe pomysły, by przełożyć wiersz na język filmu, komiksu, wieczory autorskie podczas Portu, na których Zadura ubrany w dres, a Podgórnik jako królowa dyskoteki prezentowali swoje wiersze - to przyciąga. Odpowiedź zatem na pytanie o to, czy sukces tegorocznej edycji festiwalu (ja to bym nie ograniczała się tylko do sukcesu tegorocznej edycji, ale i do poprzednich udanych festiwali) potwierdza celowość zmian zapoczątkowanych kilka lat temu, jest oczywista.
Dziwi mnie fakt, że miasto nie wykazuje zainteresowania projektami Biura przygotowanymi z myślą o ESK 2016, bo w końcu jeśli nie Biuro, to kto ma zająć się poetycko-artystycznymi imprezami? Takie podejście może zachęcić do zwinięcia żagli i popłynięcia w inne, bardziej otwarte na oryginalne inicjatywy miejsca. Dlatego angażowanie się w projekty poza granicami Wrocławia, w innych miastach jest dla Biura jak najbardziej rozwijające, pod warunkiem, że nie znajdzie nowego portu i jednak z miastem się dogada.

A jak już jestem przy głosie, to nieśmiało chciałabym zasugerować, by może więcej spotkań autorskich zorganizować? Wierzę, że byłyby to spotkania oryginalne i zaskakujące swą formułą, już Burszta by się o to postarał.

Inne głosy w debacie możecie przeczytać TUTAJ. A jeżeli macie swoje zdanie dotyczące działalności Biura Literackiego to bardzo chętnie je poznam.


niedziela, 18 sierpnia 2013

I po urlopie :(



Dziś ostatni dzień urlopu. Booszzzzz jak mi się nie chce wracać do pracy!

Drugą część urlopu spędziłam u moich kochanych Pand (znaczy się rodziców). Dziecko wypoczęło, ale jeszcze by sobie w domku posiedziało.

Tak się akurat wszystko poukładało, że w weekend w Karpaczu odbywał się 25. festiwal Gitarą i Piórem. Mamcik kochany wspomniał mi o tym i już nie było przebacz. Pomarudziłam trochę i udało mi się ją namówić na wyjazd (to tylko ok. 40 km od domku, toż to grzech byłoby nie jechać!). Dobrze jest mieć koncertową Rodzicielkę o zbliżonych niektórych gustach muzycznych.
Wyruszyły my ok. 18:00, by w pięknych okolicznościach przyrody oddać się poetyckiej uczcie. Pierwszy na scenę został zaproszony Tomasz Steńczyk. Obie z Mamcikiem stwierdziłyśmy, że płyty tego Pana nie chcemy.

A później już same gwiazdy. 

Wolna Grupa Bukowina całkowicie mnie rozliryczniła. Zespół zagrał same klasyki. Rozpoczęli kultowym „Majstrem Biedą", był „Słonecznik", który wprawia mnie w dobry humor, moje ukochane „Chodzą ulicami ludzie", skoczna „Piosenka o zajączku". Nie mogło również zabraknąć „Nuty z Ponidzia", „Rzeki", „Sielanki o domu", która jest hymnem festiwalu.


Po Wolnej Grupie Bukowinie na krześle umieszczonym pośrodku sceny zasiadł Andrzej Poniedzielski. Jaaaacie, co za głos, co za koncert! Wprawdzie artysta zaśpiewał tylko cztery utwory, ale za to jego monologi wyzwalały w publice niepohamowane i głośne salwy śmiechu, choć było i lirycznie i nostalgicznie i sentymentalnie i sentencjonalnie, bo jak twierdzi Poniedzielski Smutek to stan gotowości organizmu do przyjęcia radości. Właściwie człowiek smutny to wstępnie człowiek radosny.


A na deser Grzegorz Turnau. Zaczął od „Między ciszą a ciszą", a później poleciały już same hity: „Bracka", „Liryka, liryka", „Wiem", „Natężenie świadomości". Były również wspólne śpiewy i gwizdanie podczas „Cichosza". Muzyk zagrał również mój ukochany utwór „Znów wędrujemy pięknym krajem".  Siedziałam tak sobie obok Maminki, niebo gwiaździste nad nami, chłodno już się zaczęło robić, ale komu to przeszkadzało? Dopiero jak się koncerty skończyły poczułam jak mi stópki z zimna zesztywniały. Ale warto było.

A w sobotę Tatko jak obiecał córeczce, tak słowa dotrzymał i zabrał rodzinkę na wycieczkę do Czech. Zaczęliśmy od Broumova, gdzie znajduje się kompleks klasztoru benedyktynów, który obejmuje m in. kościół pw. św. Wojciecha-barokową perełkę. W klasztorze znajduje sie również ogromna biblioteka licząca obecnie 20 tys. woluminów w tym Biblię pisaną w siedmiu językach. Jednak największą ciekawostką jest kopia Całunu Turyńskiego z 1651 roku.
Niestety klasztor jest bardzo zaniedbany, bo zakonnicy nie mają funduszy na jego renowację.

Z Broumova ruszyliśmy w kierunku Hvězdy, by tam zwiedzić Kaplicę Matki Bożej Śnieżnej. Jest to niewielkich rozmiarów barokowy kościółek postawiony na rzucie pięcioramiennej gwiazdy, której ramiona zakończone stożkowymi daszkami zwieńczono dachem w kształcie kopuły z okrągłą wieżyczką, na której umieszczono gwiazdę.
Po zwiedzaniu obiadek-obowiązkowo knedliczki, a potem Tatko chciał nam pokazać przepiękne widoki. Bo trzeba Wam jeszcze wiedzieć, że ten kościółek jest położony w Górach Stołowych, wokoło jest mnóstwo skałek, na których można sobie połamać nogi ;). Widoki są być może piękne, ale nie dla kogoś, kto ma lęk wysokości. Ale jeżeli ktoś nie cierpi na tę przypadłość to polecam tamte rejony.

I tym oto czeskim akcentem zakończyłam swoje urlopowanie. Dziękuję moim kochanym Pandkom za wycieczki i wytrzymanie z dziecięciem tylu dni. I to naprawdę nie ja zepsułam dozownik na mydło ;).