Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 31 stycznia 2021

Czytelnicze podsumowanie stycznia.

 Jak sobie przeglądam tytuły moich styczniowych lektur, to widzę same dość opasłe tomiszcza.

Nowy rok zaczęłam z „ Ościami" Ignacego Karpowicza. Sięgnęłam po tę książkę, ponieważ czytaliśmy ją w Dyskusyjnym Klubie Książki. Byłam ciekawa swojej recepcji tego tekstu, bo już kiedyś (jakieś 8 lat temu) miałam okazję czytać „Ości". Niestety, tym razem lektura w ogóle mnie nie porwała, wręcz momentami mnie irytowała. Na DKK wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że wszystko tam jest rozjechane, wątki pojawiają się bez motywacji i się nagle gdzieś urywają, postaci są irytujące i sztuczne. No szkoda czasu!

Kolejną pozycją, zupełnie inną gatunkowo, była książka Debory Sianożęckiej „Jozjasz. Raport o stanie niewiary sprzed pandemii".  Tematyka duchowa traktująca o kondycji Kościoła Katolickiego. Nie będę się tu rozpisywać, bo przygotowałam notkę o książce Debory. Mocno mną potrząsnęła i wybiła mnie ze strefy komfortu.

Jako trzecią czytałam Margaret Atwood „Grace i Grace". Cóż to była za uczta literacka! Historia Grace oparta na faktach i literacko obrobiona przez Atwood wciąga od pierwszej strony. I nie dość, że trzyma w napięciu, to jeszcze ten język! Atwood pisze zmysłami, jej narracja jest bardzo sensualna. Czysta przyjemność.

Kolejne dwie książki są tej samej autorki - Jessie Burton. Czytałam „ Wyznanie" i „Muzę" i do obu tych tekstów mam ambiwalentne odczucia. Z jednej strony irytowały mnie główne bohaterki, z drugiej język Burton jest bardzo obrazowy. Nie rozumiem decyzji bohaterki „Wyznania", nie jest ona mi bliska światopoglądowo, natomiast bardzo polubiłam pannę Quick z „Muzy"- kobietę, która jest jak kameleon.  Czy polecam obie książki? Myślę, że tak, są wciągające, choć czasami przewidywalne, jednak mogą sprawiać przyjemność w lekturze.

Na koniec czytany przez cały miesiąc tomik poezji Czesława Miłosza „Druga przestrzeń", o którym pisałam w poprzednim poście.

A jak tam Wasze lektury styczniowe?

piątek, 29 stycznia 2021

Wyzwanie czytelnicze z Lubimyczytać.pl. Styczeń


 

 

W zeszłym roku podjęłam wyzwanie przeczytania 52 książek. I udało mi się przeczytać dwa razy więcej. W tym roku jednak nie stawiam sobie żadnej liczbowej poprzeczki. Znalazłam za to ciekawą propozycję na portalu Lubimyczytac.pl. Co miesiąc będę się dowiadywać jaką książkę mam przeczytać. W styczniu jedna z moich lektur powinna zawierać w tytule jakąś liczbę. A tak się akurat zdarzyło, że na początku tego roku coś mnie popchnęło w stronę poezji i odświeżyłam sobie tomik Czesława Miłosza Druga przestrzeń", który pierwszy raz czytałam dziewiętnaście lat temu!

Nie pamiętam jakie wrażenie zrobiła wtedy na mnie ta książka. Byłam na pierwszym roku studiów polonistycznych i chłonęłam wszystkie nowości jak gąbka. W 2002 roku fascynowały mnie różne systemy filozoficzne. Uważałam się też za osobę wierzącą. Chodziłam w niedzielę do kościoła. I to by było na tyle mojej relacji z Bogiem. Podejrzewam, że wtedy nie rozumiałam tego, o czym pisze Miłosz. Nic dziwnego, autor miał wtedy 91 lat i naturalną jest rzeczą, że patrzył już w wieczność. Jednak mistyczny klimat tego tomiku mocno mnie wówczas intrygował.

Dziś, czytając te wiersze, odczuwam dziwny niepokój i ucisk w klatce piersiowej oraz wzruszenie. Teraz w czasie pandemii pytania o sprawy ostateczne krążą gdzieś w powietrzu, a wizja Boga, jaką przedstawia Druga przestrzeń" jest mi bardzo bliska - I On, podzielny, dla każdego osobny,/ Przyjmuje w opłatku jego i ją do wnętrza, w ich własny płomień. Teologia w wierszach.

Druga przestrzeń" jest podzielona na pięć części. Pierwsza to zbiór luźnych wierszy, druga to poemat o księdzu Sewerynie, trzecia zawiera Traktat teologiczny", czwarta to poemat pt. Czeladnik", natomiast część piąta to zakończenie w formie wiersza pt. Metamorfozy".

Już w pierwszym utworze otwierającym tomik, Miłosz stawia fundamentalne pytanie:  Czy naprawdę zgubiliśmy wiarę w drugą przestrzeń? /I znikło, przepadło i Niebo i Piekło?/ Bez łąk pozaziemskich jak spotkać Zbawienie?/Gdzie znajdzie sobie siedzibę związek potępionych? W wierszu nie ma rozpaczy, jest może niedowierzanie, zdziwienie, bo jeśli nie ma tej drugiej przestrzeni, to co się z nami stanie? Poeta nawołuje do płaczu i lamentu i do powrotu wiary w to, że jednak Niebo i Piekło istnieje. Mocno mnie porusza ten liryk. Tym bardziej, że jest on uniwersalny i dziś również widać laicyzację i odstępowanie od podstawowych prawd wiary. Traktuję ten wiersz jako opis współczesnego człowieka, którego wzrok jest skierowany tylko na życie doczesne, nie ma w nim potrzeby przeżywania mistycznych uniesień, nie ma w nim pytań tak bardzo kiedyś istotnych: skąd jestem, dokąd zmierzam?

W kolejnych utworach podmiot liryczny ukazuje swoje wewnętrzne życie, stawia pytania o istnienie Boga, moralizuje -  Jeżeli Boga nie ma, / to nie wszystko człowiekowi wolno./ Jest stróżem brata swego/ i nie wolno mu brata swego zasmucać,/ opowiadając, że Boga nie ma.- obserwuje otaczającą go rzeczywistość, łapie chwile, rozgrzebuje swoją przeszłość. Te wiersze mają bardzo intymny i konfesyjny charakter. Jest to poezja pytań ostatecznych, trudna w swej tematyce, ale pisana językiem obrazowym i zrozumiałym. Podmiot liryczny wyznaje, że całe życie spędził na poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: unde malum? I choć bohater wierszy ma ogromną wiedzę filozoficzną, jest to inteligent, czytający Swedenborga, zastanawiający się nad mistycznymi pismami Oskara Miłosza, czerpiący też nieco z Schopenchauera, to jednak ma świadomość tego, że Boga w słowa złapać nie można. Dlatego teologia, która posługuje się językiem często skostniałym nie jest w stanie wyjaśnić rozumowo dogmatów wiary katolickiej. Jedynie poezja może uchylić nieco drzwi do zajrzenia pod poszewkę drugiej przestrzeni.

Ta poezja jest stonowana, choć zdarzają się momenty humorystyczne, jednak widać tu człowieka stojącego już u progu śmierci, świadomego swojego życia i śmiertelności ciała, patrzącego z niejaką fascynacją na starzejący się organizm, oczy, które już dają rysunek nieostry.

 Mnie najbardziej wzruszają wiersze w formie modlitw oraz poemat o księdzu Sewerynie, w którym pokazane są rozterki kapłana, który okazuje się być zwykłym człowiekiem, mającym czasami wątpliwości.

Druga przestrzeń" to poezja, nad którą trzeba się zatrzymać. Czytałam ten tomik prawie cały miesiąc, a i jeszcze czasami do niego zajrzę, bo mocno we mnie rezonują pytania, które są w nim postawione.

 

 


poniedziałek, 25 stycznia 2021

Marek Zaremba, Zatrzymaj Hashimoto. Wzmocnij tarczycę!, Pascal, Bielsko-Biała 2017.

 

Gdy dowiedziałam się, że mam chorobę Hashimoto, na początku się załamałam. Tym bardziej, że lekarka, która mi o tym powiedziała, zostawiła mnie z diagnozą i kazała się zgłosić dopiero za trzy miesiące. Endokrynolog nie powiedział mi co to za schorzenie, czy trzeba je jakoś leczyć farmakologicznie, czy są potrzebne jakieś diety. No nic kompletnie! Jednak u mnie stres i złość są często najlepszym motywatorem, by się dokształcić. Popłakałam więc przez jeden dzień w poduszkę i wzięłam się do roboty. Skąd wziąć tu informacje rzetelne, czyli takie, które są połączeniem wiedzy medycznej jak i własnego doświadczenia autora? Trudna to rzecz, gdyż choroba Hashimoto ostatnimi czasy występuje coraz częściej, a co za tym idzie, na rynku pojawiło się mnóstwo poradników dotyczących tego schorzenia. Ciężko wybrać coś wiarygodnego, zwłaszcza jak ktoś nie ma kompletnie pojęcia o co chodzi. Wzięłam więc książkę, która wyskoczyła mi jako pierwsza na liście Legimi. Okładka zachęcająca, na końcu książki przepisy. Jest git.

Zaczęłam czytać i już wiedziałam, że trafiłam idealnie. Co za książka!

Powiedzcie mi jaki autor popularnego poradnika zaczyna słowami: Rozpocznę z pewnością dość zaskakująco: sądzę, że choroba Hashimoto, którą zdiagnozowano u mnie już ponad 15 lat temu, stała się dla mnie Bożym błogosławieństwem! Jej początki był bardzo trudne, ale po latach zmagań, kiedy już odzyskałem równowagę, okazało się, że była ona dla mnie, po pierwsze, przesłaniem miłości, a po drugie- nie tylko impulsem do zmiany nawyków żywieniowych, ale też drogą do wewnętrznej wolności! (…) Wierzę, że dobry Bóg w obliczu choroby zawsze zsyła nam większe dobro. By to dostrzec, potrzebna jest wiara, a tej często nam brakuje. Czaicie? Gościu pisze o tym, że to dobry Bóg zesłał mu tę chorobę! W poradniku o Hashimoto! No powiem Wam, że pierwszy raz spotykam się z książką tego gatunku, w której z pozoru świeckiego tematu autor wplata w narrację cytaty z Pisma Świętego, pisze o swoim nawróceniu, ale robi to w dyskretny i nienarzucający się sposób.

Nie wszystkim taki typ uduchowionej narracji będzie pasował, jednak myślę, że warto odłożyć na bok swoje przekonania i poglądy na temat katolicyzmu i skupić się na wartości merytorycznej tej książki. A jest ona wg mnie, kompletnego laika, duża.

Oprócz tego, że zostałam podniesiona na duchu i moja perspektywa spojrzenia na tę chorobę uległa zmianie, to otrzymałam wyczerpujące informacje dotyczące każdego aspektu Hashimoto. Autor bowiem jest zwolennikiem patrzenia holistycznego. Dlatego wśród porad typowo medycznych znajdziemy tu również naturalną medycynę klasztorną w dużej mierze opartą na dokonaniach św. Hildegardy z Bingen. Do tego dorzuca nam Zaremba ogląd od strony duchowej, emocjonalnej, bo jak ciało choruje, to znaczy, że z duszą się dzieje coś niedobrego i od tego trzeba zacząć.

Wartością tej książki jest przede wszystkim to, że autor bazuje na swoich doświadczeniach, wszystkie specyfiki, które poleca, lub badania, które proponuje, sam wypróbował. W poradniku jest również bardzo szczegółowa analiza typowych zaburzeń wiążących się z Hashimoto. Zaremba wyjaśnia skąd się one biorą, jak wpływają na nasze ciało i mózg, opisuje dość szczegółowo procesy hormonalne. Mi to pomogło zrozumieć mechanizmy typowe dla tej choroby i przede wszystkim pozwoliło wyłapywać "wyzwalacze" Hashimoto.

Wiedza Marka Zaremby jest ogromna i choć zazwyczaj pisze on przystępnym językiem, to jednak te wszystkie opisy działania poszczególnych witamin i suplementów diety trochę mnie wymęczyły. Ale zawsze możecie pominąć te rozdziały ;)

Podoba mi się też to, że są pokazane różne sposoby diagnostyki, autor pisze o badaniach, które warto wykonać, wyjaśnia po co i dlaczego mamy wydawać na to pieniądze (większość z tych badań jest dość droga i nierefundowana). A na końcu książki dostajemy bonus w postaci przepisów. Niektóre z nich są dla mnie zbyt ekskluzywne, ale są też takie, które chętnie wypróbuję. Dobre i to na początek.

Dla kogo jest ta książka?

Myślę, że ta pozycja sprawdzi się dla osób zarówno tych, które dopiero zostały zdiagnozowane, jak i dla tych, którzy chcą uzupełnić swoją wiedzę, by być bardziej świadomym możliwości, jakie niesie ze sobą Hashimoto. Niestety, jest to choroba nieuleczalna, warto więc się z nią zaprzyjaźnić, a książka Marka Zaremby na pewno Wam w tym pomoże.

 

środa, 6 stycznia 2021

Bartosz Gardocki, Kurs na ulicę Szczęśliwą, Dowody na Istnienie, Warszawa 2020.

Pierwszy raz spotykam się z tekstami tego autora. Zaciekawił mnie jego życiorys, otóż Bartosz Gardocki jest z wykształcenia prawnikiem i nawet przez jakiś czas pracował w zawodzie, jednak stwierdził, że korporacja nie jest dla niego, więc rzucił to wszystko w cholerę i pojechał zwiedzać świat. A gdy wrócił wsiadł do taksówki i od trzech już lat wozi nią warszawiaków oraz wszystkich tych, którzy znaleźli się w stolicy z różnych powodów.

Książka „Kurs na ulicę Szczęśliwą” jest posklejana z historii pasażerów, których autor woził. Wśród nich są znane osobistości m.in. Tomasz Stańko, Hanna Krall, Rafał Trzaskowski, Halina Szpilman. Ale są też i „zwykli” ludzie i ich opowieści są niezwykle ciekawe. I myślę sobie, że w wartości tych krótkich epizodów dużą rolę odgrywa sam autor, który umiejętnie i niejednokrotnie z wielkim poczuciem humoru potrafi oddać w jednej scence charakter wiezionej przez siebie osoby.

Nie będę Wam tu oczu mydlić, bo sięgnęłam po tę książkę nie tylko dla sławnych nazwisk, które woził Gardocki (tak naprawdę najmniej mnie one interesowały), ale najbardziej intrygowały mnie anonimowe postaci. Coś takiego jest w człowieku, że lubi podglądać drugiego (w tym wypadku podsłuchiwać raczej), a przestrzeń taksówki staje się bezpiecznym miejscem do opowiedzenia swoich traum, przemyśleń, radości i smutków. Dlaczego? Bo zawsze łatwiej jest się otworzyć przed obcą osobą, której prawdopodobnie już nigdy nie spotkamy.

Co ciekawe, dość częstymi pasażerami są mężczyźni uzależnieni od różnych środków. I tak poznajemy wstrząsającą historię producenta dopalaczy, czy narkomana wiezionego do ośrodka monarowskiego. To była ciekawa podróż, choć jeszcze bardziej interesujący był powrót z ośrodka. Opowieści o tym jak działa MONAR widziane oczami pacjenta. Mnie to wciągnęło.

Najbardziej wzruszyły mnie historie kobiety, która pracuje w „Żabce” i jest szczęśliwa, bo zawsze chciała być ekspedientką oraz opowieść starszej pani, która przeprowadziła się do Warszawy z Zamościa i ciągle widać jak bardzo tęskni do swojego miasta. Jest też uroczy sprzedawca skarpet, który zna wszystkich taksówkarzy i ma bardzo dobrze rozwinięty dar przekonywania, dlatego cały czas nieźle prosperuje. Z tych opowieści nie wyłania się żaden spójny obraz, otrzymujemy za to niezwykle barwny i w niektórych miejscach abstrakcyjny kolaż ludzkich losów.

Czytając te historie, nieraz się zadumałam, bo jest mi bardzo bliskie to, co czuje kobieta z Zamościa, cieszy mnie szczęście dziewczyny z „Żabki”, intryguje mieszkanie w dzielnicy Muranów, gdzie stacjonuje sobie Pan Józef, który od dawna nie żyje. Dostrzega się na tych stronach również samospełnienie autora. Widać jego profesjonalizm, gdy potrafi powstrzymywać emocje, ale też wie jak upomnieć niemiłego klienta. Jadąc taksówką z Gardockim, na pewno posłuchamy dobrej muzyki. Były prawnik ma już wyrobione oko i potrafi dopasować repertuar do wsiadającej do samochodu osoby. W taksówce też ładnie pachnie.

Ale najważniejsze jest to, że taksówkarz ma dar słuchania. Wie kiedy się odezwać, kiedy milczeć. Wzbudza zaufanie. I powiem Wam, że przy czytaniu tej książki miałam pokusę, by pojechać do Warszawy i zamówić kurs u Gardockiego.

Dla kogo więc jest ta książka?

Myślę, że dla tych, którzy lubią krótkie, ale intrygujące historie (kto by nie chciał posiedzieć w domu Haliny Szpilman przy herbacie i rozmawiać o jej sławnym mężu? Choć chyba bardziej intrygujące są kursy na Muranów, gdzie w kamienicy mieszkają duchy, z którymi wszyscy się przyjaźnią), również dla tych, którzy lubią czytać na wyrywki, bo książka jest tak skonstruowana, że można skakać po rozdziałach bez uszczerbku dla naszego zrozumienia całości. Jest to dobra lektura dla tych, którzy lubią historie z życia wzięte, ale też dla tych, którzy są ciekawi jak wygląda zawód taksówkarza od kuchni.

Ciepła, dowcipna (polecam zwłaszcza rozdział „Varia”, w którym są opisane krótkie scenki, niekiedy pojedyncze dialogi, ale ubaw miałam po pachy), wzruszająca, urocza i wbrew pozorom wcale nie lekka jest to proza. Taka jednak jaką lubię, by złapać oddech i nie przegrzewać głowy.