Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

środa, 30 grudnia 2020

Podsumowanie cz. 3

 Na koniec chciałabym Wam napisać o dwóch poradnikach, które moim zdaniem są absolutnym must have początkujących rodziców.

Odkąd zostałam mamą, ciągle coś czytam z dziedziny rodzicielstwa, psychologii rozwoju. Interesują mnie tematy związane z Rodzicielstwem Bliskości, NVC, empatyczną komunikacją. W mijającym roku przeczytałam dość sporo książek poradnikowych. Najważniejsze z nich to:


"Dziecko z bliska" Agnieszki Stein.

Autorka w bardzo przystępny i ciekawy sposób opowiada o tym co dzieje się w umyśle i emocjach maluchów. Książka pomogła mi zrozumieć wiele kwestii oraz wytyczyła drogę do nauczenia się budowania silnej więzi z dzieckiem. Agnieszka Stein pisze o potrzebach dzieci, ale też pochyla się nad rodzicami. Dla mnie to takie kompendium wiedzy w pigułce z Rodzicielstwa Bliskości.



"Jak zrozumieć małe dziecko?" praca zbiorowa

Wiele ciekawych tematów traktujących od narodzin po adaptację przedszkolną. Jest tu o granicach, śnie, rozszerzaniu diety, funkcji zabawy w rozwoju dziecka, odpieluchowaniu. Dla rodziców, którzy troszkę się gubią w "obsłudze niemowlaków" jest to bardzo pomocne narzędzie.

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Podsumowanie cz.2

Literatury o tematyce duchowej staram się czytać sporo. Są to różne książki- biografie i żywoty świętych, objawienia, rozmyślania nad tekstami Pisma Świętego, medytacje. W roku 2020 było zaledwie kilka pozycji, które poruszyły mnie do głębi.

Faworytką zdecydowanie jest Debora Sianożęcka i jej publikacje dotyczące kobiet z rodowodu Chrystusa. W tym roku czytałam jej medytacje na temat postaci Tamar oraz Rachab. Jednak najmocniej przemówiła do mnie lektura "Kobieta z płonącym nosem. O złości kobiety biblijnie i     
terapeutycznie"
. Autorka jest psychoterapeutką, jej interpretacje postaci biblijnych oraz ich charakteru i losów są oparte o jej zawodowe doświadczenie. Debora jest też uczennicą o. Augustyna Pelanowskiego, który czuwa nad poprawnością merytoryczną jej książek. 


 

 



Prawie na równi z książkami Debory stawiam wydane przez Katarzynę Olubińską "Bóg w wielkim mieście" i "Kobieta w wielkim mieście". Autorka prowadzi bloga "Bóg w wielkim mieście", na którym dzieli się swoim doświadczeniem wiary. Obie książki są zbiorem wywiadów z popularnymi w mediach osobami. Każdy z jej rozmówców przedstawia łapiącą za serce historię jak Bóg sprowadził go na swoją ścieżkę. Do tego dochodzą pauzy w postaci rozważań autorki dotyczących wiary.

I na koniec książka, która zrzuciła i podarła w strzępy moje postrzeganie Kościoła Katolickiego za pontyfikatu obecnego papieża Franciszka. Autor, o. Adam Czuszel w "Notatkach z podziemia" opisuje swoją trudną sytuację kapłana, któremu przyszło żyć w czasach kuriozalnych , w których wg autora głowa Kościoła w sposób zawoalowany ten Kościół niszczy. Książka jest bardzo osobista i poruszająca. Oprócz rozważań nad fragmentami Pisma Świętego o. Adam oddaje cały tragizm sytuacji KK, jego zmieszanie i brak jasnych i klarownych przesłanek dla wiernych. To książka, którą zamykam rok. Serce mi pęka na pół, gdy ją czytam i widzę cierpienie i autentyczną troskę autora o zachowanie prawdziwego Chrystusowego Kościoła.

 

 

niedziela, 27 grudnia 2020

Podsumowanie cz. 1

 No już chyba najwyższy czas, by zerknąć wstecz i popatrzeć, co też dobrego w tym 2020 roku się działo, a co oczywiście miało związek z literaturą.

Założyłam sobie, że przeczytam 52 książki. Mało, powiecie, ale myślałam, że przy małym dziecku, ogarnianiu domu, domowników, kota i siebie, nie dam rady przeczytać więcej.  I teraz z czystym sercem rzec mogę: gratulacje! Jestem z siebie dumna. Na moim czytelniczym koncie na dzień dzisiejszy widnieją sto dwie pozycje. Jestem jeszcze w trakcie dwóch książek, ale mogę do końca roku nie zdążyć, więc przyjmijmy, że w 2020 roku przeczytałam sto dwie książki.

Wśród moich lektur było dużo beletrystyki, chyba najwięcej. Czytałam też reportaże, biografie, wywiady-rzeki, poradniki (najczęściej dotyczyły one rodzicielstwa i psychologii rozwoju), książki o tematyce duchowej. Czyli wszystko co mi wpadło w ręce :).

Do tego w 2020 roku założyłam Dyskusyjny Klub Książki i udało nam się stworzyć siódemkę zakochanych w książkach moli. Bardzo rozwijające doświadczenie taki Klub. Polecam wszystkim.

No dobrze, to teraz chciałabym się z Wami podzielić tymi lekturami, które w różnoraki sposób odcisnęły się w mojej pamięci i mocno mnie poruszyły. Dziś biorę na celownik szeroko pojętą literaturę piękną i literaturę faktu. Nie będzie to jakiś TOP 10, bo dlaczego mam się ograniczać tylko do dziesięciu pozycji, skoro książek, które mnie poruszyły było więcej?

1.      Hubert Klimko-Dobrzaniecki "Złodzieje bzu"

2.      Mikołaj Łoziński "Stramer"

3.      Kristin Hannah "Zimowy ogród"

4.      Łukasz Orbitowski "Kult"

5.      Katarzyna T. Nowak "Nienasycona"

6.      Barbara Piórkowska "Kraboszki"

7.      Zośka Papużanka "Przez"

8.      Julia Fiedorczuk "Pod słońcem"

9.      Magdalena Knedler "Dziewczyna kata"

10.  Elizabeth Strout "Olive Kitteridge"

11.  Delia Owens "Gdzie śpiewają raki"

12.  Katarzyna Nosowska "Powrót z bambuko"

13.  Ann Napolitano "Drogi Edwardzie"

14.  Joanna Gierak-Onoszko "27 śmierci Toby'ego Obeda"

 

niedziela, 20 grudnia 2020

Ks. Jan Twardowski, Zawsze obecna. Rozważania o życiu Matki Bożej.

 Na tę książkę trafiłam, poszukując informacji o życiu Miriam. Ksiądz Twardowski w charakterystyczny dla siebie sposób snuje rozważania dotyczące Maryi. Są to myśli niekoniecznie mocno związane z teologią, to raczej luźne rozmyślania o cechach Matki Bożej. Na ten czas - koniec Adwentu- lektura jak najbardziej obowiązkowa. Nie chcę się tu rozpisywać o tej uroczej publikacji, dlatego poniżej oddaję głos samemu autorowi, przytaczając fragmenty, które mnie szczególnie poruszyły.

 

Powracamy

Z Matką Boską jest tak

najpierw bliska najbliższa

jak choinka opłatek gwiazdka

mama, mamusia, matka

potem teologia tłumaczy sercu

że Pan Jezus na pierwszym miejscu

lata biegną samotność wieczność

powracamy do Niej jak dziecko

 

Nasze kościoły tak bardzo się rozhałasowały, rozkrzyczały. Teraz, kiedy wprowadzono wielkie milczenie w czasie Mszy Świętej od Podniesienia do Agnus Dei, odczuwamy świeży oddech. Chwila ciszy, kiedy człowiek musi się uciszyć, by wsłuchać się w samego Boga. To milczenie można nazwać milczeniem Matki Bożej- zamilknięciem na wszystko, by tylko usłyszeć to, czego Bóg od nas chce.

 
 

W naszym życiu wszystkie rozpacze, smutki, bóle same zapisują się wołowymi literami. Jak szybko zapomina się radości, uśmiechy, to, co spotkało nas dobrego. A właśnie to trzeba sobie zapisać: uśmiech, otrzymany list, dobro-bo to zaraz ucieka. Rozpacz zostaje, cierpienie trwa, a dobro tak szybko przemija, jakby go wcale nie było.

 

Jak człowiek zapamięta sobie, co spotykało go szczęśliwego, to jest pełen pamięci o radościach, których tyle jest w najsmutniejszym nawet życiu. I może potem nic nie mówić, ale nawet wtedy pociesza innych jak anioł, uśmiecha się jak dziecko w szopce. Jest dla innych oczekiwanym i nieoczekiwanym prezentem.

 

Gdy spotyka nas cierpienie- myślimy, że Bóg urodził się nie dla nas, bo on przychodzi tylko przez bramę tryumfalną i nie do takich przegranych jak my.  Tymczasem Bóg potrafi przyjść przez cierpienie, by doszukać się czegoś głębszego w naszej duszy, by coś w nas przeorać, zmienić.

 

Marzyliśmy o niebie w małżeństwie, czy w klasztorze, a niebo okazało się zachmurzone. Marzyliśmy o własnej świętości, tymczasem rozczarowani sobą, spadliśmy z tronu dawidowego do stajni i żłobu. Cezar był dla nas obojętny, Herod chciał nas zabić, niedobrzy sąsiedzi stale dokuczają i nie chcą nas przyjmować. A jednak to wszystko w planach Bożych jest potrzebne i ważne. Niewidzialne ręce prowadzą nas ku większemu dojrzewaniu wewnętrznemu.

 

Szukajmy w życiu zwykłych, ludzkich radości: tego, że ktoś nas lubi, że ktoś uśmiechnął się do nas, że spadł śnieg, że pióro zaczęło dobrze pisać, że kredka zaczęła ładnie malować. Małe radości przyjmować ze względu na Jezusa. Nawet jeżeli nie staniemy się mistykami, kontemplatykami, filozofami, ale będziemy najzwyczajniej żyli Ewangelią na co dzień, zwykłą radością, jaka w niej jest- zawsze będziemy szli prości, uśmiechnięci nad głębią tajemnic ofiarowań i oczyszczeń w naszym życiu.

 


sobota, 12 grudnia 2020

Petr Šabach, Babcie, Afera 2020

 

Nie jestem znawczynią czeskiej prozy, ale jestem jej niezaprzeczalną lubieśniczką*. Są pisarze, których czytam w ciemno, ale jestem otwarta również na tych autorów, których nie znam. Czytuję klasykę, ale jednak z większą z ciekawością sięgam po współczesnych prozaików. Petra Šabacha przeczytałam wszystko, co do tej pory zostało przełożone na język polski (genialne przekłady autorstwa Julii Różewicz -bo jakże by inaczej - tłumaczki, która jest laureatką m.in. „Literatury na Świecie” w kategorii Nowa Twarz za przekład książki Petry Hůlovej „Plastikowe M3, czyli czeska pornografia”). Nie da się ukryć, że Šabach jest jednym z moich ulubionych czeskich powieściopisarzy. Jeszcze żadna z jego książek mnie nie zawiodła i tak też jest w przypadku publikacji pt. „Babcie”.

Głównego bohatera - Matĕja – poznajemy, gdy jest uczniem podstawówki. Stopniowo w miarę rozwoju wypadków chłopak dorasta i w sumie powieść kończy się w momencie, gdy jest już dojrzałym mężczyzną. To tak w telegraficznym skrócie.

Losy Matĕja są pretekstem do przedstawienia kilku oryginalnych i nieco ekscentrycznych postaci z grona jego rodziny i przyjaciół. Przyglądamy się zatem babci Marii- uroczej staruszce komunistce, która ma tendencje do przekręcania tego, co usłyszy. Jej syn -stryjek Míla- oprócz tego, że próbuje wyhodować pomidory w kształcie pięcioramiennej gwiazdy (śpiewa do nich, bo podobno wtedy szybciej rosną), to ze wstrętem odnosi się do wszystkiego co ma związek z kapitalizmem. Poza tym stryjek wymyśla slogany ku czci Związku Radzieckiego i wartości pracy, które przysporzą mu nie lada problemów.

Z drugiej strony jest babcia Irenka i ciocia Daniela. Obie nie znoszą komunistów. Babcia Irenka jest damą z prawdziwego zdarzenia, ma arystokratyczne pochodzenie – elegancka w każdym calu, inteligentna, ceniąca dobrą literaturę (Szekspir, którego czytała Matĕjowi), natomiast ciotka uwielbia przytulać swojego siostrzeńca, absolutnie nie wolno nic jej mówić na ucho, bo zaraz powtarzał to dostatecznie głośno, by wszyscy mogli usłyszeć.

Postaci u Šabacha są „z życia wzięte”, podkolorowane lekko czeskim absurdem od razu wzbudziły moją sympatię (zwłaszcza babcia Maria). I jak to zwykle bywa w jego książkach bohaterom towarzyszą istotne wydarzenia historyczne. W tym wypadku jest to interwencja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku.

I pewnie można się doszukiwać sensów, „drugiego dna”, alegorii, grzebać w fabule, by dostrzec to, co dla oka niewidzialne...ale po co?

Dla mnie książki Petra Šabacha to przede wszystkim duża dawka ciepłego humoru podszytego groteską. Wszystko w najlepszym czeskim stylu. Czytam i się uśmiecham do porównań („Jego powieka okryła gałkę oczną niczym powoli opadająca kurtyna, zupełnie bez jego udziału” albo inna perełka „Czuł się jak proboszcz na łożu śmierci, który podaje wiernemu kościelnemu koniuszki palców do ostatniego ucałowania”), do absurdalnych, choć całkiem możliwych sytuacji (scena, gdy kolega uczy Matěja pływać, albo, gdy wujek Míla funduje bratankowi niezapomniane przeżycia w Dniu Dziecka). Bo w prozie tego autora najbardziej lubię to, że historie, które wymyśla są totalnie czasami odjechane, ale mogłyby się wydarzyć naprawdę w rzeczywistości pozatekstowej.

I tylko jedna rzecz pozostawiła we nie niedosyt- za mało mi było babć w „Babciach”. Marzyło mi się rozwinięcie wątku wspólnego mieszkania pod jednym dachem dwóch uroczych staruszek o całkiem odmiennych poglądach. Tak choć troszeczkę mogłaby być ta książka dłuższa.

Myślę sobie jednak, że książka Petra Šabacha jest jedną z tych, po które można sięgnąć, gdy chcemy odpocząć, pobyć w dobrym towarzystwie, uśmiechnąć się (czasem roześmiać się w głos). W sam raz do ogrzania się w coraz zimniejsze zimowe wieczory. 

 *lubieśniczka- termin ten bardzo przypadł mi do gustu, a jego autorką jest Aga Gil.

poniedziałek, 23 listopada 2020

Angelika Kuźniak, Soroczka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020.

 

Są trzy powody powody, dla których sięgnęłam po tę książkę.

Po pierwsze nazwisko autorki. Lubię jej reportaże. Ciekawa byłam kolejnej książki.

Po drugie tytuł. Bardzo podoba mi się to słówko- soroczka-jest urocze w swoim brzmieniu. Przy okazji dowiedziałam się co ono oznacza.

Po trzecie ciekawość. Zainteresował mnie opis na okładce, który mówi o poetyckości reportażu.

Hm...Bardzo bym chciała, by osoba pisząca blurba wyjaśniła mi na czym polega poetyckość tej prozy. Owszem, temat śmierci może i jest poetycki, ale no bez przesady.

Poetyckość kojarzy mi się z językiem. Kuźniak jednak całkowicie oddaje głos swoim bohaterom, a są nimi ludzie starzy, szykujący się na spotkanie z kostuchą. I owszem niektórzy z rozmówców mówią przepiękną polszczyzną, aż „słychać” czasami takie typowe dla pokolenia wojennego zaciąganie. Ale czy to o to chodzi? Nie wiem. Ja nie zauważyłam liryczności tej prozy, odczułam za to ogromny ładunek emocjonalny, jaki „Soroczka” ze sobą niesie.

Kuźniak przychodzi do swoich bohaterów z pytaniem: czy jest pan/pani gotowa na przyjście śmierci, czy są już przygotowane ubrania na tę jedyną w życiu uroczystość? I co mnie zaskakuje, wielu z nich (prawie wszyscy) mają już od dawna przygotowaną garderobę do trumny, co więcej, niektórzy mają nawet zakupione trumny! Ludzi starszych to jednak nie dziwi, bo kiedyś takie był czasy, inaczej się podchodziło do śmierci, można nawet odnieść wrażenie, że była ona oswojona i ludzie szykowali się do niej jak na spotkanie. Spotkanie z Bogiem.

Tak naprawdę takie zagajenie rozmowy staje się przyczynkiem do podróży w przeszłość, odkopywania tęsknot, czasami ponownego przeżywania tragedii. Mocno mnie poruszyły te wyznania. Większość z bohaterów dzieciństwo i młodość przeżywali, gdy szalała wojna. Niektóre z tych wspomnień są bardzo drastyczne, opowiadają o ogromnym głodzie, o tym, jak człowiek znajdujący się w warunkach ekstremalnych potrafi posunąć się do niewyobrażalnych czynów (np. zjeść własne dziecko). Poznajemy tu „wariatkę od wizjera”, która co roku w święta czeka na swoją rodzinę i wypatruje ją przez wizjer. Poprosiła fachowca, by zamontował go na wysokości jej twarzy, gdy będzie w pozycji siedzącej, bo nie ma już sił stać ciągle przy drzwiach, a na krześle sobie usiądzie i może monitorować korytarz. Jest kobieta, która ubiera zmarłych do trumny. Lubi, gdy człowiek wygląda naturalnie, bez mocnego makijażu. Poznajemy również historię dziewczyny „platerówki”, do tego ciekawe są opowieści córki wioskowej szeptunki. Jest tych historii kilkanaście i każda z nich chwytała mnie za serce.

Śmierć jest dla naszej kultury ciągle tematem tabu. To tak jak mówi w wywiadzie cytowana przez Kuźniak Maria Janion „Wydaje mi się, że nigdy jeszcze nie byliśmy pod ta silnym naciskiem kultury masowej, która przedstawia taki obraz życia, jakbyśmy tego życia w ogóle nie tracili. Stwarzanie obrazu życia bez utraty to jej podstawowe oszustwo.” A tutaj dostajemy zupełnie inną rzeczywistość. Myślę, że stwierdzenie Janion w dużej mierze odnosi się jednak do ludzi żyjących w miastach, wieś nadal jeszcze zatrzymała się przy tradycji i kultywowaniu pewnych rytuałów związanych ze śmiercią. Choć, co dobrze widać w książce Kuźniak, powoli zaczyna się proces „cywilizowania” wiejskich „zabobonów”. Rzadko już się zdarza, że ciało po śmierci jest trzy dni wystawione w domowej izbie, przychodzą „płaczki” i lamentują nad zmarłym.

Ta książka zostawiła u mnie posmak dojmującej samotności, jaką odczuwają bohaterowie „Soroczki”. Jedna z nich mówi wprost o tym, że młodzi mają swoje życie, starymi ludźmi nikt się nie interesuje, nie mają potencjału, nie nadążają za światem, dlatego chowają się w swoich izbach, a niektórzy z własnej woli idą do domu spokojnej starości, bo tam nie zagraża im narwany świat. Samotność, smutek i żal, to uczucia tkające klimat tej książki. Choć pojawia się też spokój i pogodzenie z losem, wyczekiwanie w pokoju na przejście na drugą stronę.

Są też fragmenty, które wywołują uśmiech, taki ciepły i rozumiejący, np., gdy panie opowiadają o swoich strojach przygotowanych do trumny. Dowiedziałam się z tej książki, że czarny to już niemodny, a iść do Pana, to przecież nie można w krótkiej spódnicy albo na pstrokato. I rzecz bardzo ważna, jak nie najważniejsze, koniecznie trzeba przygotować sobie majtki, bo babcia jednej z bohaterek majtek nie miała i jak wiatr zawiał (trumna otwarta akurat była) to sami rozumiecie...No nie wypada.

Dla kogo jest ta książka?

Na pewno dla tych, którzy lubią usiąść z dziadkiem, pradziadkiem, babcią, prababcią, by posłuchać opowieści z ich przeszłości. Dla ciekawych drugiego człowieka. Dla tych którzy lubią klimat wsi i tradycyjnych rytuałów, które są lub były tam kultywowane. Również dla tych, których interesuje rzeczywistość wojenna i powstaniowa. Dla tych również, których interesują ludzkie przekonania, zabobony.

Nie jest to książka lekka i choć ma zaledwie 97 stron (u mnie na czytniku, nie wiem jak jest w wydaniu papierowym), to jednak nie czyta się tego w jeden wieczór. To taka proza, która zmusza do zatrzymania się, zadumania i pochylenia nad losem pokolenia, które powoli odchodzi do lepszego świata.



niedziela, 15 listopada 2020

No chyba wrócę

 Kurczę, nie wiedziałam, że tak długo mnie tutaj nie było. 
Trochę jednak w życiu się u mnie pozmieniało i chyba dopiero teraz ogarnęłam, przynajmniej z grubsza, rewolucję, jaką w moją egzystencję wniosła przeprowadzka do nowego miasta, małżeństwo i macierzyństwo.
To tak w skrócie, co u mnie. ;)

Taaak, przeprowadziłam się i to ma duże znaczenie, bo jednak Wrocław jest miastem oferującym nieprzebrane możliwości rozwoju literackiego. Jest mnóstwo spotkań, warsztatów, festiwali, na których można spotkać innych świrów książkowych, a i też dużo wiedzy i opowieści można z nich (tych spotkań i festiwali, oczywiście) wynieść. 

W Toruniu jest inaczej. Praktycznie życie literackie tutaj nie istnieje. Jest to dość trudna sytuacja dla mnie, ale już od trzech lat staram się ją oswoić. I żeby nie marudzić, że nie mam z kim rozmawiać o książkach, bo mój Małż jest nieczytaty, to postanowiłam założyć Dyskusyjny Klub Książki. No trzeba sobie jakoś radzić (o DKK kiedyś Wam napiszę osobnego posta. Albo nawet całkiem niedługo).

Wyszłam za mąż. Dlatego jestem w Toruniu. Za mężem poszłam, nie za piernikami, jakby kto pytał ;)

Jestem mamą. Od 19 miesięcy. Mamy wspaniałego synka- Antosia, który oprócz widocznej ciągoty do książek (zwłaszcza do konsumowania ich. Dosłownie.), uwielbia tańczyć zumbę (po mamusi :) ) i gałganić. Dlatego dość często jest nazywany przez nas Gałganem.

Jak się zapewne domyślacie, powyższe wydarzenia będą miały również wpływ na charakter tego bloga.
Nie, nie martwcie się, nie będę Was zarzucała historyjkami z życia naszego synka, ani z rzeczywistości rodzicielsko-małżeńskiej, nie, nadal będzie tu o książkach. Przynajmniej głównie o książkach.

Co się zmieni?
1. Na pewno troszkę tematyka książek. A to z dwóch powodów- po pierwsze nie współpracuję już z żadnym z wydawnictw, więc nie zawsze będą recenzowane tu nowości na bieżąco. 
Po drugie, jak ktoś jest rodzicem, to zapewne zgodzi się ze mną, że to trudny kawałek chleba i książki są tu dużym wsparciem. Dlatego też pewnie od czasu do czasu będę Wam wrzucać ciekawe pozycje z serii Rodzicielstwa Bliskości,  NVC lub w ogóle lektury mające na celu rozwój wiedzy rodzicielskiej.
Po trzecie na razie Antoś jest mały i "czytamy" tylko takie dziecięce książeczki na tekturowych stronicach. No wiadomka, że tego recenzować nie będę, ale jeśli wytrzymam w prowadzeniu bloga jeszcze kilka lat, to na pewno pojawi się tu literatura dziecięca.

2. Posty nie będą wstawiane regularnie. Nie chcę mieć spiny, że zbliża się termin kolejnego posta i muszę coś napisać. Tak było poprzednio i choć z jednej strony wyznaczało mi to rytm pracy, to z drugiej czasami odbierało przyjemność pisania. A tego nie chcę. Ten blog traktuję jako wspierającą mnie strategię na radzenie sobie ze stresem i na rozruszanie szarych komórek.

3. Mogą pojawić się posty o tematyce innej niż książki, ale to będzie baaaardzo rzadko. Wszystko zależy od tego, jaka mnie wena nawiedzi.

To tyle przychodzi mi teraz do głowy.

Mam nadzieję, że będzie Wam tutaj miło i przytulnie. No ja się trochę stęsknniłam, a nawet bardzo.

Dobrej niedzieli!