Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 10 stycznia 2016

Szymon Hołownia "Święci codziennego użytku"







Autor: Szymon Hołownia
Tytuł: Święci codziennego użytku
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015




Początek roku to wysyp planów, postanowień i wyzwań. W 2016 nie narzuciłam sobie żadnego popularnego w blogosferze postanowienia czytelniczego, ale dwa lata temu brałam udział w projekcie „52 książki". Rzecz polegała na tym, by w ciągu roku przeczytać 52 książki, czyli zapewnić sobie lekturę średnio jednej książki na tydzień. Szymon Hołownia proponuje inne wyzwanie - 52 świętych na 52 tygodnie roku, bo tak m.in. można czytać jego „Świętych codziennego użytku".

Sprawa wygląda tak- do książki wydawca dorzucił 52 obrazki ze świętymi, więc można przez tydzień, jak to proponuje autor, nosić świętego w portfelu albo wozić w aucie i sprawdzić, czy się z nim zaprzyjaźnisz. Jeżeli nie uda ci się wejść w zażyłą relację z żadnym z bohaterów opisanych przez Hołownię, nie przejmuj się, autor ma w planach kolejne tomy, wszakże materiału biograficznego mu nie zabraknie na pewno.

Ale po co nam święci? Po pierwsze po to, by na ich przykładzie zobaczyć, co może powstać z materii, którą teraz jestem (str. 5), czyli, czytając życiorysy tych co się znaleźli w niebie,  możemy zobaczyć, że byli oni niekiedy niezłymi ziółkami, a jednak coś takiego nimi pokierowało, że  zmienili swoje życie i wylądowali po śmierci u boku Najwyższego. Skoro oni mogli, to ja też mam szansę.

Po drugie - taki święty jest jak poseł, który, gdy zostaje wybrany, przestaje reprezentować interesy swojej partii, a zaczyna troszczyć się o wszystkich i za każdego czuje odpowiedzialność. Można więc u każdego wyprosić pomoc w rozmaitych sprawach. Oczywiście, że ludzie przypisali świętym specjalizacje, ale jak próbuje przekonać nas Hołownia, żaden święty nie odwróci się od nas nawet, gdy poprosimy go o pomoc w sprawie, która średnio go dotyka.

Dostajemy więc do ręki 52 portrety. Są tutaj święci celebryci ( św. Antoni z Padwy, św. Maria Magdalena, św. Teresa z Ávila, św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Wojciech, św. Aleksy, św. Jacek) i ci mniej znani ( św. Fantinus Starszy, św. Makary Aleksandryjski, św. Maria z Egiptu, św. Fotyna). Wśród tego zacnego grona znalazły się również osoby błogosławione lub takie, które swym życiem nieśli świadectwo miłości Chrystusa, ale jeszcze nie zostali przez Kościół wyróżnieni ( np. męczennicy z Buta albo dwudziestu jeden męczenników z Libii, którzy zostali zastrzeleni przez fanatyków z tak zwanego Państwa Islamskiego). Hołownia stara się w skrócie przedstawić życiorysy swoich bohaterów, by na koniec przedstawić swój sposób wykorzystania ich we własnym życiu.

Bo klucz do wyboru bohaterów był bardzo osobisty. Autor przedstawił te postaci, które odkrył dla siebie i wszedł z nimi w głęboką relację. O tym, jak to się stało, opowiada z rozbrajającą i charakterystyczną dla siebie szczerością. Wyczytać między wierszami można intencję, jaka mu przyświeca: mi ci święci towarzyszą na co dzień, z każdym z nich mogę załatwić jakąś sprawę, podrzucam ci ich, ale niekoniecznie narzucam, chcesz, to bierz, nie chcesz, twoja sprawa.

Są tu święci nie tylko katoliccy, ale również i prawosławni. Co ich łączy? Na pewno oryginalne życiorysy. Hołownia rzuca ciekawostki i uczłowiecza swoich ulubieńców, pokazując ich niekiedy z tej ciemniejszej strony. I tak dowiadujemy się, że św. Teresa z Ávila miała taki charakterek, że potrafiła odpyskować samemu Panu Bogu, a św. Olga, chcąc zemścić się na mordercach swojego męża, kazała zakopać żywcem posłów przysłanych przez wroga, a pięć tysięcy ludzi z ich plemienia skróciła o głowę. Oczywiście spaliła również stolicę wroga, ale nie tak zwyczajnie, tylko z wyrafinowaniem (ciekawych odsyłam do książki).

Jak się tak przyjrzeć tym wszystkim sylwetkom, to można sobie pomyśleć- w tym niebie to musi być wesoło, sami wariaci, którzy przez pięćdziesiąt lat siedzieli na słupach albo żarli zgniłe liście sałaty albo uciekali od ludzi na pustynię. Ale to jeszcze nic, niektórzy nawet po śmierci są kompletnie niereformowalni tak jak np. św. Spirydon, który tak bardzo chce pomagać śmiertelnikom, że zwiewa z trumny i biedni braciszkowie pilnujący jego relikwii już się nawet do tego przyzwyczaili.

Hołownia ma dar opowiadania i nawet udaje mu się trzymać w ryzach, a przy jego dygresyjnej osobowości, jest to zadanie dość karkołomne. Książka jednak nie spodoba się wszystkim. A to ze względu na język. Bo Hołownia pisze tak jak gada, czyli leci równo slangiem i taka babcia, czy też dziadek, czy też osoba poważna, nie poczuje jego bluesa. Niektórzy mogą czuć się obrażeni, gdy tak kumpelsko pisze o Maksymilianie, który był niezłym ziomem albo o Fantinusie Starszym, który wiejską stajnię na kompletnym zadupiu zamienił w najprawdziwszy raj (str. 132). Nie każdy też zrozumie współczesny młodzieżowy slang, bo co oznacza apgrejtowanie, chillout, memy, fandrajsing (pisownia oryginalna)? Zapytajcie waszych babć- na pewno wam powiedzą... Mnie to raziło. Nie jestem zwolenniczką takiej stylizacji w książce, która ma przybliżyć jakieś autentyczne postaci, fakty, czy też jest publikacją paranaukową. Jasne, rozumiem, że Hołownia chce trafić pod strzechy, zwłaszcza pod młodzieżowe strzechy, ale pisząc w taki sposób utrwala w młodym czytelniku taki sposób wypowiedzi. A nie można normalnie, po polsku, pięknie i z polotem? Można, a nawet trzeba.

Ale nie czepiajmy się, wszakże spójrzmy na tę publikację, jak na popkulturowy twór, który czyta się lekko, ale który niesie ze sobą głębsze treści. 
KLIKNIJ W OBRAZEK

4 komentarze:

  1. A mnie akurat styl i sposób przekazu Hołowni bardzo pasuje - to tak naprawdę jedyne książki o tematyce religijnej, które w ogóle do mnie trafiają. Książkę przeczytałam, wykorzystałam i puszczam dalej. Chociaż fakt, nie każdemu się spodoba. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, ja Hołowni lubię słuchać i lubię jego zdrowe podejście do wiary, do Kościoła, ale bardziej mi odpowiada o. Adam Szustak, polecam.

      Usuń
  2. Miałam w ręku tę książkę (szukałam informacji o pewnej postaci): ładnie wydana, trzeba przyznać, ale właśnie wspomniany w ostatnim akapicie styl mnie odrzucił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, nie wszystkim on odpowiada, jak poczytałam,że Spirydion ubierał się w ówczesnych ciucholandach...Hołownia ma ogromną wiedzę i pasję, a to połączenie jest rewelacyjne, tylko właśnie ten język... ja to chyba za stara jestem na niego ;)

      Usuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.