Autor: Szymon
Hołownia
Tytuł: Święci
codziennego użytku
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015
Początek roku to
wysyp planów, postanowień i wyzwań. W 2016 nie narzuciłam sobie żadnego
popularnego w blogosferze postanowienia czytelniczego, ale dwa lata temu brałam
udział w projekcie „52 książki". Rzecz polegała na tym, by w ciągu roku
przeczytać 52 książki, czyli zapewnić sobie lekturę średnio jednej książki na
tydzień. Szymon Hołownia proponuje inne wyzwanie - 52 świętych na 52 tygodnie
roku, bo tak m.in. można czytać jego „Świętych codziennego użytku".
Sprawa wygląda tak-
do książki wydawca dorzucił 52 obrazki ze świętymi, więc można przez tydzień,
jak to proponuje autor, nosić świętego w portfelu albo wozić w aucie i
sprawdzić, czy się z nim zaprzyjaźnisz. Jeżeli nie uda ci się wejść w zażyłą
relację z żadnym z bohaterów opisanych przez Hołownię, nie przejmuj się, autor
ma w planach kolejne tomy, wszakże materiału biograficznego mu nie zabraknie na
pewno.
Ale po co nam
święci? Po pierwsze po to, by na ich przykładzie zobaczyć, co może powstać z materii, którą teraz jestem (str. 5), czyli,
czytając życiorysy tych co się znaleźli w niebie, możemy zobaczyć, że byli oni niekiedy
niezłymi ziółkami, a jednak coś takiego nimi pokierowało, że zmienili swoje życie i wylądowali po śmierci u
boku Najwyższego. Skoro oni mogli, to ja też mam szansę.
Po drugie - taki
święty jest jak poseł, który, gdy zostaje wybrany, przestaje reprezentować
interesy swojej partii, a zaczyna troszczyć się o wszystkich i za każdego czuje
odpowiedzialność. Można więc u każdego wyprosić pomoc w rozmaitych sprawach.
Oczywiście, że ludzie przypisali świętym specjalizacje, ale jak próbuje
przekonać nas Hołownia, żaden święty nie odwróci się od nas nawet, gdy
poprosimy go o pomoc w sprawie, która średnio go dotyka.
Dostajemy więc do
ręki 52 portrety. Są tutaj święci celebryci ( św. Antoni z Padwy, św. Maria
Magdalena, św. Teresa z Ávila, św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Wojciech, św.
Aleksy, św. Jacek) i ci mniej znani ( św. Fantinus Starszy, św. Makary
Aleksandryjski, św. Maria z Egiptu, św. Fotyna). Wśród tego zacnego grona
znalazły się również osoby błogosławione lub takie, które swym życiem nieśli
świadectwo miłości Chrystusa, ale jeszcze nie zostali przez Kościół wyróżnieni
( np. męczennicy z Buta albo dwudziestu jeden męczenników z Libii, którzy
zostali zastrzeleni przez fanatyków z tak zwanego Państwa Islamskiego).
Hołownia stara się w skrócie przedstawić życiorysy swoich bohaterów, by na
koniec przedstawić swój sposób wykorzystania ich we własnym życiu.
Bo klucz do wyboru
bohaterów był bardzo osobisty. Autor przedstawił te postaci, które odkrył dla
siebie i wszedł z nimi w głęboką relację. O tym, jak to się stało, opowiada z
rozbrajającą i charakterystyczną dla siebie szczerością. Wyczytać między
wierszami można intencję, jaka mu przyświeca: mi ci święci towarzyszą na co dzień,
z każdym z nich mogę załatwić jakąś sprawę, podrzucam ci ich, ale niekoniecznie
narzucam, chcesz, to bierz, nie chcesz, twoja sprawa.
Są tu święci nie
tylko katoliccy, ale również i prawosławni. Co ich łączy? Na pewno oryginalne
życiorysy. Hołownia rzuca ciekawostki i uczłowiecza swoich ulubieńców,
pokazując ich niekiedy z tej ciemniejszej strony. I tak dowiadujemy się, że św.
Teresa z Ávila miała taki charakterek, że potrafiła odpyskować samemu Panu
Bogu, a św. Olga, chcąc zemścić się na mordercach swojego męża, kazała zakopać
żywcem posłów przysłanych przez wroga, a pięć tysięcy ludzi z ich plemienia
skróciła o głowę. Oczywiście spaliła również stolicę wroga, ale nie tak
zwyczajnie, tylko z wyrafinowaniem (ciekawych odsyłam do książki).
Jak się tak
przyjrzeć tym wszystkim sylwetkom, to można sobie pomyśleć- w tym niebie to
musi być wesoło, sami wariaci, którzy przez pięćdziesiąt lat siedzieli na
słupach albo żarli zgniłe liście sałaty albo uciekali od ludzi na pustynię. Ale
to jeszcze nic, niektórzy nawet po śmierci są kompletnie niereformowalni tak
jak np. św. Spirydon, który tak bardzo chce pomagać śmiertelnikom, że zwiewa z
trumny i biedni braciszkowie pilnujący jego relikwii już się nawet do tego
przyzwyczaili.
Hołownia ma dar
opowiadania i nawet udaje mu się trzymać w ryzach, a przy jego dygresyjnej
osobowości, jest to zadanie dość karkołomne. Książka jednak nie spodoba się
wszystkim. A to ze względu na język. Bo Hołownia pisze tak jak gada, czyli leci
równo slangiem i taka babcia, czy też dziadek, czy też osoba poważna, nie
poczuje jego bluesa. Niektórzy mogą czuć się obrażeni, gdy tak kumpelsko pisze
o Maksymilianie, który był niezłym ziomem albo o Fantinusie Starszym, który wiejską stajnię na kompletnym zadupiu zamienił w najprawdziwszy raj (str. 132). Nie
każdy też zrozumie współczesny młodzieżowy slang, bo co oznacza apgrejtowanie,
chillout, memy, fandrajsing (pisownia oryginalna)? Zapytajcie waszych babć- na
pewno wam powiedzą... Mnie to raziło. Nie jestem zwolenniczką takiej stylizacji
w książce, która ma przybliżyć jakieś autentyczne postaci, fakty, czy też jest
publikacją paranaukową. Jasne, rozumiem, że Hołownia chce trafić pod strzechy,
zwłaszcza pod młodzieżowe strzechy, ale pisząc w taki sposób utrwala w młodym
czytelniku taki sposób wypowiedzi. A nie można normalnie, po polsku, pięknie i
z polotem? Można, a nawet trzeba.
Ale nie czepiajmy
się, wszakże spójrzmy na tę publikację, jak na popkulturowy twór, który czyta
się lekko, ale który niesie ze sobą głębsze treści.
KLIKNIJ W OBRAZEK |
A mnie akurat styl i sposób przekazu Hołowni bardzo pasuje - to tak naprawdę jedyne książki o tematyce religijnej, które w ogóle do mnie trafiają. Książkę przeczytałam, wykorzystałam i puszczam dalej. Chociaż fakt, nie każdemu się spodoba. ;)
OdpowiedzUsuńno, ja Hołowni lubię słuchać i lubię jego zdrowe podejście do wiary, do Kościoła, ale bardziej mi odpowiada o. Adam Szustak, polecam.
UsuńMiałam w ręku tę książkę (szukałam informacji o pewnej postaci): ładnie wydana, trzeba przyznać, ale właśnie wspomniany w ostatnim akapicie styl mnie odrzucił.
OdpowiedzUsuńno, nie wszystkim on odpowiada, jak poczytałam,że Spirydion ubierał się w ówczesnych ciucholandach...Hołownia ma ogromną wiedzę i pasję, a to połączenie jest rewelacyjne, tylko właśnie ten język... ja to chyba za stara jestem na niego ;)
Usuń