Autor: Michał
Witkowski
Tytuł: Fynf und
cfancyś
Wydawnictwo: Znak
literanova
Seria: Proza. PL
Rok wydania: 2015
Michał Witkowski
wrócił do swoich korzeni. Bo czymże jest jego najnowsza powieść „Fynf ud cfancyś",
jak nie nawiązaniem do „Lubiewa"? I to bardzo wyraźnym nawiązaniem. Co
bowiem robi autor? Ano, wyrywa z wydanej w 2009 roku wspomnianej wyżej powieści
o ciotach, docenionej przez krytykę licznymi nagrodami i pozytywną recepcją,
Diankę i umieszcza w nowych realiach. No, przesadziłam, niezupełnie nowych, bo
środowisko nadal homoseksualne, ale tym razem odwiedzamy zagranicznych
sąsiadów. Dianka potrzebuje kasy, blichtru, luksusów, więc uderza najpierw na
Wiedeń, później odwiedza Berlin i w końcu ląduje w Zurychu.
Di nic się nie
zmienia: Nazywała się Milan. Prześliczny
szesnastoletni blondyn z błękitnymi oczami, długimi rzęsami i w ogóle - paź z
kreskówki dla grzecznych dzieci. Ale w środku w tym paziu, kryła się stara,
tłusta baba. Dosyć opieszała. Dojeżdżała zarabiać w metrze na stacji
Karlsplatz-Oper (str. 7). Zwiała z domu z Bratysławy do Wiednia, gdzie miał lać się szampan, miało być mnóstwo
pięknych facetów i szybkich aut. Tymczasem jest Jürgen - stary, łysy, adwokat,
który z byle powodu bije, krzyczy i w ogóle (...)(str. 47). Nic dziwnego,
że bohater (bohaterka?) ma poczucie, że życie ją wiecznie dyma. Ciągle
bezdomna, ze sznytami, głodna i skrzywdzona, snuje się po wiedeńskich klubach
dla ciot, szukając klientów.
Bo Dianka jest
stricherem, czyli męską dziwką. Tak jak Fynf und cfancyś, tytułowy bohater-narrator,
który w przeciwieństwie do Di, radzi sobie całkiem nieźle, a to dzięki swojemu
hmmm...rozmiarowi. Taaa, ten to ma życie jak w Madrycie, upolował sobie Ludwika
Dorsza i zgarnia kasę za nicnierobienie.
Jeden zawód, dwa
światy. Witkowski ponownie ukazuje środowisko ciot, ale tym razem przedstawia świat
męskich prostytutek, który poznajemy z dwóch perspektyw - uroczego Michała,
potrafiącego wyczuć trendy, umiejącego sobie radzić z każdym klientem, wymuskanego
oraz Milana, żeny leniwej, który musi
się łapać najgorszych zleceń, wiecznie brakuje mu kasy, jest zaniedbany i
brudny, odpychający. Tak jak relacje, układy i całe stricherskie środowisko.
Młodzi chłopcy i
starzy, obleśni klienci ze swoimi dziwactwami. Czasami miałam ochotę odłożyć
lekturę zniesmaczona opisami usług świadczonych przez bohaterów. Ale nie
odłożyłam, bo Witkowski ma w swym pisaniu coś takiego, co przyciąga.
Niewątpliwie jest to język, którym potrafi się bawić, tworząc dowcipne, nafaszerowane
ironią porównania. Autor trzyma poziom „Lubiewa", nie idzie dalej, nie
rozwija się, ale też nie cofa, nie zaskakuje, więc jeżeli ktoś zna twórczość
„Michaśki Literatki" nie będzie zawiedziony.
Ale „Fynf und
cfancyś" to nie tylko ciąg dalszy losów Di, Witkowski, wysyłając swoją
bohaterkę za granicę, używa sobie na narodowych stereotypach. Z typową dla
siebie gombrowiczowską ironią znęca się nad pedantycznymi Niemcami, zażerającymi
się Milką w Szwajcarami oraz podnoszącymi do rangi symbolu narodowego
czekoladek z głową Mozarta Austriakami.
Na spotkaniu
autorskim Witkowski zwierzył się, że nie mógł się powstrzymać, by nie dopisać
Diance kolejnych perypetii: Ta postać to
samograj- przyznał pisarz. I miał rację, Dianka spisała sie koncertowo, kto
będzie następny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.