Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

wtorek, 5 stycznia 2016

Michał Witkowski "Fynf und cfancyś"






Autor: Michał Witkowski
Tytuł: Fynf und cfancyś
Wydawnictwo: Znak literanova
Seria: Proza. PL
Rok wydania: 2015



Michał Witkowski wrócił do swoich korzeni. Bo czymże jest jego najnowsza powieść „Fynf ud cfancyś", jak nie nawiązaniem do „Lubiewa"? I to bardzo wyraźnym nawiązaniem. Co bowiem robi autor? Ano, wyrywa z wydanej w 2009 roku wspomnianej wyżej powieści o ciotach, docenionej przez krytykę licznymi nagrodami i pozytywną recepcją, Diankę i umieszcza w nowych realiach. No, przesadziłam, niezupełnie nowych, bo środowisko nadal homoseksualne, ale tym razem odwiedzamy zagranicznych sąsiadów. Dianka potrzebuje kasy, blichtru, luksusów, więc uderza najpierw na Wiedeń, później odwiedza Berlin i w końcu ląduje w Zurychu.

Di nic się nie zmienia: Nazywała się Milan. Prześliczny szesnastoletni blondyn z błękitnymi oczami, długimi rzęsami i w ogóle - paź z kreskówki dla grzecznych dzieci. Ale w środku w tym paziu, kryła się stara, tłusta baba. Dosyć opieszała. Dojeżdżała zarabiać w metrze na stacji Karlsplatz-Oper (str. 7). Zwiała z domu z Bratysławy do Wiednia, gdzie miał lać się szampan, miało być mnóstwo pięknych facetów i szybkich aut. Tymczasem jest Jürgen - stary, łysy, adwokat, który z byle powodu bije, krzyczy i w ogóle (...)(str. 47). Nic dziwnego, że bohater (bohaterka?) ma poczucie, że życie ją wiecznie dyma. Ciągle bezdomna, ze sznytami, głodna i skrzywdzona, snuje się po wiedeńskich klubach dla ciot, szukając klientów.

Bo Dianka jest stricherem, czyli męską dziwką. Tak jak Fynf und cfancyś, tytułowy bohater-narrator, który w przeciwieństwie do Di, radzi sobie całkiem nieźle, a to dzięki swojemu hmmm...rozmiarowi. Taaa, ten to ma życie jak w Madrycie, upolował sobie Ludwika Dorsza i zgarnia kasę za nicnierobienie.

Jeden zawód, dwa światy. Witkowski ponownie ukazuje środowisko ciot, ale tym razem przedstawia świat męskich prostytutek, który poznajemy z dwóch perspektyw - uroczego Michała, potrafiącego wyczuć trendy, umiejącego sobie radzić z każdym klientem, wymuskanego oraz Milana, żeny leniwej, który musi się łapać najgorszych zleceń, wiecznie brakuje mu kasy, jest zaniedbany i brudny, odpychający. Tak jak relacje, układy i całe stricherskie środowisko.

Młodzi chłopcy i starzy, obleśni klienci ze swoimi dziwactwami. Czasami miałam ochotę odłożyć lekturę zniesmaczona opisami usług świadczonych przez bohaterów. Ale nie odłożyłam, bo Witkowski ma w swym pisaniu coś takiego, co przyciąga. Niewątpliwie jest to język, którym potrafi się bawić, tworząc dowcipne, nafaszerowane ironią porównania. Autor trzyma poziom „Lubiewa", nie idzie dalej, nie rozwija się, ale też nie cofa, nie zaskakuje, więc jeżeli ktoś zna twórczość „Michaśki Literatki" nie będzie zawiedziony.

Ale „Fynf und cfancyś" to nie tylko ciąg dalszy losów Di, Witkowski, wysyłając swoją bohaterkę za granicę, używa sobie na narodowych stereotypach. Z typową dla siebie gombrowiczowską ironią znęca się nad pedantycznymi Niemcami, zażerającymi się Milką w Szwajcarami oraz podnoszącymi do rangi symbolu narodowego czekoladek z głową Mozarta Austriakami.

Na spotkaniu autorskim Witkowski zwierzył się, że nie mógł się powstrzymać, by nie dopisać Diance kolejnych perypetii: Ta postać to samograj- przyznał pisarz. I miał rację, Dianka spisała sie koncertowo, kto będzie następny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.