Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

czwartek, 10 grudnia 2015

Wrocławskie Targi Dobrych Książek - relacja cz. II



Targi to święto nie tylko czytelników, ale również autorów i wydawców. Podczas każdej edycji WTDK jest wręczane „Pióro Fredry" dla Najlepszej Książki Roku (o nominacjach pisałam TUTAJ). Konkursowe jury bierze pod uwagę nie tylko treść, ale również i przygląda się wydaniu i ocenia poziom edytorski publikacji, jest to więc wyróżnienie dla wydawnictwa.

W tym roku laureatem zostało wydawnictwo Czarne za książkę Andrzeja Stasiuka „Kucając" - za pełne wykorzystanie niewielkiej przestrzeni książki dla stworzenia wielowymiarowego obrazu naszej rzeczywistości, za umiejętne  i oszczędne operowanie środkami edytorskimi pozwalającymi czytelnikowi na uczestniczenie w świecie artystycznej wyobraźni.
No to bieganie po spotkaniach czas rozpocząć, idziecie ze mną?

Czwartek sobie odpuściłam, ale piątkowy program zmusił mnie do skorzystania z miejskiej komunikacji i po półgodzinnym tramwajowym kursie byłam na miejscu. Najpierw szybki obchód stoisk. Znaczy się, w planach miał być szybki, ale jak to w życiu bywa, zagadałam się z kilkoma wydawcami- relacja fotograficzna we wczorajszym poście- i nie zdążyłam na pierwsze planowane spotkanie .

No trudno, za to po drodze na kolejne wydarzenie spotkałam Agnieszkę Kołodyńską. To wrocławska dziennikarka, prowadziła spotkanie, na które nie udało mi się dotrzeć. Na pocieszenie dostałam od niej książkę „Pianka od Chińczyka" Vladimíra Binara, o której rozmawiała z tłumaczką Olgą Czernikow.

O 18: 00 było spotkanie z Jerzym Sosnowskim prowadzone przez Baszkę Marcinik. A o 17:30 w sali obok ks. Adam Boniecki i Michał Olszewski. I co byście zrobili? No szlag by to... Ale nieee, no Pan Jerzyk to bohater mojej pracy magisterskiej sprzed...Ekhm...No może lepiej przemilczę tę kwestię... W każdym razie poleciałam do sali B, ale wcześniej złapałam Pana Jerzyka na stoisku „Trójki", bo tyle lat się znamy, a żadnej fotki nie mamy ze sobą, więc należało uzupełnić album i się sfociliśmy. 
A na spotkaniu było trochę refleksyjnie
Tak pięknie zapatrzeni i zamyśleni: Baszka Marcinik i Jerzy Sosnowski
i dowcipnie i tak „Trókjowo", jeżeli wiecie co mam na myśli, jak to mówił Kubuś Puchatek. Rozmowa oscylowała wokół najnowszej, eseistycznej tym razem, książki Sosnowskiego pt. „Co Bóg zrobił szympansom". Autor wyjaśnił, że jego książki są swoistymi listami z podróży. W 2005 roku wyszła „Ach", w której autor dzieli się dylematami ekspostkatolika, czyli kogoś, kto rozstał się z Kościołem, by później wrócić na jego łono. „Co Bóg zrobił szympansom" to kontynuacja i spojrzenie na ten temat z perspektywy dziesięciu lat doświadczeń. W esejach poświęconych scenom z Nowego Testamentu Sosnowski próbuje nie tylko interpretować święte teksty, ale również stara się  pokazać jak wygląda świat z perspektywy człowieka, który wrócił do Kościoła, chce być we wspólnocie, mimo że irytuje go sama instytucja.

Była również mowa o micie romantycznym, o fascynacji Sosnowskiego Tadeuszem Micińskim oraz o tym, że powieści pisze się o tym, czego jeszcze się nie wie, a eseje o tym, co się już wie.

Z „Trójkowego" spotkania kurcgalopkiem przeleciałam do Sali Audytoryjnej, gdzie miało być spotkanie z ... „Trójką" :). Na kanapach zasiedli bowiem Wojciech Mann i Michał Nogaś. Kto słucha porannych piątkowych „Zapraszamy do Trójki" ten wie, co to za duet. Nie jestem w stanie powtórzyć tego, co się na spotkaniu działo. Ma klawiatura zbyt oporna, a język nie tak giętki, by oddać atmosferę i wątki poruszane wieczorową porą. Panowie zaaplikowali nam półtoragodzinną dawkę ironii i zgrabnych ripost. Mowa była o przełożonej przez Manna książce dla dzieci „Żabek i ropuch. Przyjaźń". Dziennikarz wspominał swoje pierwsze perypetie, gdy jako tłumacz na ślubie cywilnym koleżanki w dość lapidarny sposób przełożył całą mowę urzędnika.


Pan młody był Anglikiem, a ślub odbywał się w Warszawie, więc ktoś musiał przełożyć cały tekst przysięgi. Mann oczywiście się zgodził, bo co to dla niego, ale im dłużej urzędnik gadał i zaczął wchodzić w kwestie podstawowej komórki społecznej, tym bardziej tłumacz bladł. W końcu nadszedł moment, w którym oddano mu głos, bo sobie przypomniano, że angielska część rodziny włącznie z panem młodym czekają na przekład. Mann odchrząknął i powiedział: Now, you're married. Podobno później ojciec pana młodego podpytywał, czy rzeczywiście małżeństwo zostało zawarte.

To tylko jedna opowieść, która wywołała salwy śmiechu podczas spotkania, więcej, nie jestem w stanie przytoczyć, bo tak się zasłuchałam i zaśmiewałam, że o notowaniu zapomniałam. Po takim masażu przepony jeszcze tylko fota i do domu.

Sobota była intensywna bardzo. W połowie dnia byłam tak padnięta, że stwierdziłam, że chrzanię system i biorę kawę. Dla niewtajemniczonych- miałam niedawno zabieg wycięcia migdałków i nie wolno mi jeszcze pić nic gorącego, więc w domu robiłam sobie mrożoną, a na Targach nie było jak. Pani w kawiarni była jednak tak uprzejma, że dowaliła mi dużo zimnego mleka i jakoś przetrwałam.

Madzia Grzebałkowska. Chyba nie muszę przedstawiać? Ale dziubaski pokażę, o proszę :)
Spotkanie prowadził Paweł Goźliński, rozmowa...hmmm, w przypadku Magdy słowo rozmowa nabiera zupełnie innego znaczenia... Magda jest baaardzo rozgadana, a słucha jej się z otwartą paszczęką, bo kobita nie tylko potrafi świetnie pisać, ale też i o tym pisaniu opowiadać. Goźliński za wiele się więc nie odzywał, a reporterka opowiadała o dwóch typach rozmówców, o strategiach wydobywania informacji z bohaterów oraz o tym, jak zmieniło się jej postrzeganie 1945 roku po napisaniu książki „1945. Wojna i pokój": Wojna i jej okrucieństwo jest na swój sposób usprawiedliwione, bo wojna rządzi się swoimi prawami, a rok 1945 nie miał żadnych praw, dlatego jego tragedia jest bardziej wstrząsająca.

Jak wspomniałam we wczorajszym poście, nie zdążyłam na integracyjne spotkanie blogerów, bo zagadałam się na stoisku Wydawnictwa Literackiego, zresztą integracja blogerska pokrywała się z wieczorem autorskim Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, więc znowu musiałam wybierać (uwielbiam takie nakładki programowe).

I co ja tu będę owijać w bawełnę i się krygować i pilnować, by emocje nie wyłaziły ze mnie wszystkimi porami skóry, skoro nie potrafię inaczej niż bez egzaltacji myśleć o tej pisarce. Tak, jest cudowna, ciepła i daje mi to, czego między innymi szukam w literaturze - wzruszenie, dobrą zabawę, nutkę nostalgii i odprężenie. Bo dla Małgorzaty Gutowskiej Adamczyk najistotniejszym przekazem jej książki (tu mowa była akurat o najnowszej - „Kalendarze") jest uświadomienie czytelnikom, że miłość i rodzina to najważniejsze wartości w życiu i niezwykle istotne jest to, by swoim bliskim poświęcać czas, póki jeszcze nie jest za późno. Autorka opowiadała też o swoich relacjach rodzinnych, o synach, o pisaniu książek i panowaniu nad postaciami. To było bardzo intymne i ciekawe spotkanie.
A na koniec Paweł Goźliński tym razem jako autor, nie jako prowadzący. A rzecz dotyczyła jego najnowszej książki „Dziady". Myślałam, że będzie ciekawie, bo po drugiej stronie kanapy zasiadła dociekliwa Dorota Wodecka, ale się zawiodłam. Rozmowy o paradygmacie romantycznym i wchodzenie w akademicki dyskurs wycisnęły ostatki z moich możliwości koncentracji, ale przynajmniej miałam jeszcze siłę ruszyć paluchem i zrobić zdjęcia.
Na tym skończyła się moja trzynasta przygoda targowa. W niedzielny program nawet nie zaglądałam, by mi żal nie było, że nie mogłam jechać, gdyż albowiem odwiedzili mnie moje kochane Pandusie, znaczy się Rodzice i  Mamcik wpadł w szał jarmarkowo-targowy (nogi mnie do dzisiaj bolą... ;) ).

Ekhm...Halooo, jesteście jeszcze? Bo ja tylko na koniec małe podsumowanie wrażeń... Tak w kilku punktach:
1. Nowa przestrzeń nie do końca się sprawdziła. Organizatorzy powinni pomyśleć, by w przyszłym roku umieścić stoiska w Hali Stulecia, gdzie jest więcej miejsca, a co za tym idzie, byłby większy komfort przemieszczania się. Bo wiecie jak to jest na Targach, gdy pisarz podpisuje książkę na stoisku wydawnictwa? Nie idzie się przecisnąć, a latać jeszcze nie potrafię. Ale to jest problem KAŻDYCH Targów (a przynajmniej tych organizowanych w Polsce), niech więc ktoś w końcu wpadnie na pomysł, jak rozładować te koszmarne kolejkowe korki.

2. Dobrze były rozmieszczone stoiska - w jednej alejce znalazły się wydawcy z literaturą dziecięcą, w innej z katolicką (tylko „W drodze" jakoś się tak odszczepiło), a reszta to jak se kto opłacił, tak też miał. Nad numeracją stoisk trzeba by jednak popracować, bo była ona nieco zagadkowa. Na szczęście dla tych, którzy potrafią krążyć z mapką (ja nie potrafię), sprawa nie była aż tak irytująca.

3. U góry był kącik dla dzieci, więc nie przeszkadzały rodzicom, nie gubiły się i miały swoją przestrzeń, w której mogły dokazywać.

4. Kiedyś było więcej spotkań autorskich, więcej dyskusji, a teraz jest ich coraz mniej, to mi się nie podoba, choć jakby było tak jak kiedyś, to pewnie narzekałabym, że wszystko się na siebie nakłada i program jest przeładowany ;).

5. Sale, w których odbywały się spotkana (sala A i sala B) były obok siebie i to czasami przeszkadzało, bo słyszało się to, co się działo po sąsiedzku. Sala C natomiast była w koszmarnym miejscu, nie dość, że zimno, to jeszcze za ścianą stoiska i ni cholery nie dało się posłuchać o czym goście rozmawiają.

6. Kawiarenka, pubik, coś z jedzonkiem- tego brakowało. Wprawdzie kafejka była, ale tam podawali tylko kawę i herbatę i słodkości. Było tego jednak niewiele, a restauracja, która znajduje się w Centrum cenami powala. I co ma zrobić taki biedniutki mol książkowy, który ciuła każdy gorsz na książki. No przecież nie wyda na drogie jedzenie, prędzej sobie kanapki zrobi, ale na kanapki to miejsce też trzeba mieć, a skąd je wziąć, skoro plecak zawalony książkami...

7. Brakowało mi stoisk typu Lubimy Czytać czy Poczta Książkowa.

8. Próba zorganizowania czegoś dla blogerów - fajnie, że w końcu ktoś wpadł na pomysł, że we Wrocławiu też są książkowi blogerzy, ale niech organizatorzy pomyślą, jak ściągnąć tu innych, zaproponujcie coś, bo przecież w blogerach siła, prawda?

Dobra, kończę. W życiu się tyle nie wypisałam. Dziękuję tym, co dotrwali i mam nadzieję, że za rok na będzie więcej relacji z 25. WTDK, bo przecież Was zachęciłam do przyjazdu, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.