Targi to święto nie
tylko czytelników, ale również autorów i wydawców. Podczas każdej edycji WTDK
jest wręczane „Pióro Fredry" dla Najlepszej Książki Roku (o nominacjach
pisałam TUTAJ). Konkursowe jury bierze pod uwagę nie tylko treść, ale również i
przygląda się wydaniu i ocenia poziom edytorski publikacji, jest to więc
wyróżnienie dla wydawnictwa.
W tym roku
laureatem zostało wydawnictwo Czarne za książkę Andrzeja Stasiuka
„Kucając" - za pełne wykorzystanie
niewielkiej przestrzeni książki dla stworzenia wielowymiarowego obrazu naszej
rzeczywistości, za umiejętne i oszczędne
operowanie środkami edytorskimi pozwalającymi czytelnikowi na uczestniczenie w świecie
artystycznej wyobraźni.
No to bieganie po
spotkaniach czas rozpocząć, idziecie ze mną?
Czwartek sobie
odpuściłam, ale piątkowy program zmusił mnie do skorzystania z miejskiej
komunikacji i po półgodzinnym tramwajowym kursie byłam na miejscu. Najpierw
szybki obchód stoisk. Znaczy się, w planach miał być szybki, ale jak to w życiu
bywa, zagadałam się z kilkoma wydawcami- relacja fotograficzna we wczorajszym
poście- i nie zdążyłam na pierwsze planowane spotkanie .
No trudno, za to po
drodze na kolejne wydarzenie spotkałam Agnieszkę Kołodyńską. To wrocławska
dziennikarka, prowadziła spotkanie, na które nie udało mi się dotrzeć. Na
pocieszenie dostałam od niej książkę „Pianka od Chińczyka" Vladimíra
Binara, o której rozmawiała z tłumaczką Olgą Czernikow.
O 18: 00 było spotkanie
z Jerzym Sosnowskim prowadzone przez Baszkę Marcinik. A o 17:30 w sali obok ks.
Adam Boniecki i Michał Olszewski. I co byście zrobili? No szlag by to... Ale
nieee, no Pan Jerzyk to bohater mojej pracy magisterskiej sprzed...Ekhm...No może
lepiej przemilczę tę kwestię... W każdym razie poleciałam do sali B, ale
wcześniej złapałam Pana Jerzyka na stoisku „Trójki", bo tyle lat się
znamy, a żadnej fotki nie mamy ze sobą, więc należało uzupełnić album i się
sfociliśmy.
A na spotkaniu było
trochę refleksyjnie
Tak pięknie zapatrzeni i zamyśleni: Baszka Marcinik i Jerzy Sosnowski |
i dowcipnie i tak
„Trókjowo", jeżeli wiecie co mam na myśli, jak to mówił Kubuś Puchatek.
Rozmowa oscylowała wokół najnowszej, eseistycznej tym razem, książki
Sosnowskiego pt. „Co Bóg zrobił szympansom". Autor wyjaśnił, że jego
książki są swoistymi listami z podróży. W 2005 roku wyszła „Ach", w której
autor dzieli się dylematami ekspostkatolika, czyli kogoś, kto rozstał się z
Kościołem, by później wrócić na jego łono. „Co Bóg zrobił szympansom" to
kontynuacja i spojrzenie na ten temat z perspektywy dziesięciu lat doświadczeń.
W esejach poświęconych scenom z Nowego Testamentu Sosnowski próbuje nie tylko
interpretować święte teksty, ale również stara się pokazać jak wygląda świat z perspektywy
człowieka, który wrócił do Kościoła, chce być we wspólnocie, mimo że irytuje go
sama instytucja.
Była również mowa o
micie romantycznym, o fascynacji Sosnowskiego Tadeuszem Micińskim oraz o tym,
że powieści pisze się o tym, czego jeszcze się nie wie, a eseje o tym, co się
już wie.
Z „Trójkowego"
spotkania kurcgalopkiem przeleciałam do Sali Audytoryjnej, gdzie miało być
spotkanie z ... „Trójką" :). Na kanapach zasiedli bowiem Wojciech Mann i
Michał Nogaś. Kto słucha porannych piątkowych „Zapraszamy do Trójki" ten
wie, co to za duet. Nie jestem w stanie powtórzyć tego, co się na spotkaniu
działo. Ma klawiatura zbyt oporna, a język nie tak giętki, by oddać atmosferę i
wątki poruszane wieczorową porą. Panowie zaaplikowali nam półtoragodzinną dawkę
ironii i zgrabnych ripost. Mowa była o przełożonej przez Manna książce dla
dzieci „Żabek i ropuch. Przyjaźń". Dziennikarz wspominał swoje pierwsze
perypetie, gdy jako tłumacz na ślubie cywilnym koleżanki w dość lapidarny sposób
przełożył całą mowę urzędnika.
Pan młody był
Anglikiem, a ślub odbywał się w Warszawie, więc ktoś musiał przełożyć cały
tekst przysięgi. Mann oczywiście się zgodził, bo co to dla niego, ale im dłużej
urzędnik gadał i zaczął wchodzić w kwestie podstawowej komórki społecznej, tym
bardziej tłumacz bladł. W końcu nadszedł moment, w którym oddano mu głos, bo
sobie przypomniano, że angielska część rodziny włącznie z panem młodym czekają
na przekład. Mann odchrząknął i powiedział: Now, you're married. Podobno później
ojciec pana młodego podpytywał, czy rzeczywiście małżeństwo zostało zawarte.
To tylko jedna
opowieść, która wywołała salwy śmiechu podczas spotkania, więcej, nie jestem w
stanie przytoczyć, bo tak się zasłuchałam i zaśmiewałam, że o notowaniu
zapomniałam. Po takim masażu przepony jeszcze tylko fota i do domu.
Sobota była intensywna
bardzo. W połowie dnia byłam tak padnięta, że stwierdziłam, że chrzanię system
i biorę kawę. Dla niewtajemniczonych- miałam niedawno zabieg wycięcia migdałków
i nie wolno mi jeszcze pić nic gorącego, więc w domu robiłam sobie mrożoną, a
na Targach nie było jak. Pani w kawiarni była jednak tak uprzejma, że dowaliła
mi dużo zimnego mleka i jakoś przetrwałam.
Madzia
Grzebałkowska. Chyba nie muszę przedstawiać? Ale dziubaski pokażę, o proszę :)
Spotkanie prowadził
Paweł Goźliński, rozmowa...hmmm, w przypadku Magdy słowo rozmowa nabiera zupełnie innego znaczenia... Magda jest baaardzo
rozgadana, a słucha jej się z otwartą paszczęką, bo kobita nie tylko potrafi
świetnie pisać, ale też i o tym pisaniu opowiadać. Goźliński za wiele się więc
nie odzywał, a reporterka opowiadała o dwóch typach rozmówców, o strategiach
wydobywania informacji z bohaterów oraz o tym, jak zmieniło się jej
postrzeganie 1945 roku po napisaniu książki „1945. Wojna i pokój": Wojna i jej okrucieństwo jest na swój sposób
usprawiedliwione, bo wojna rządzi się swoimi prawami, a rok 1945 nie miał
żadnych praw, dlatego jego tragedia jest bardziej wstrząsająca.
Jak wspomniałam we
wczorajszym poście, nie zdążyłam na integracyjne spotkanie blogerów, bo
zagadałam się na stoisku Wydawnictwa Literackiego, zresztą integracja blogerska
pokrywała się z wieczorem autorskim Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, więc znowu
musiałam wybierać (uwielbiam takie nakładki programowe).
I co ja tu będę
owijać w bawełnę i się krygować i pilnować, by emocje nie wyłaziły ze mnie
wszystkimi porami skóry, skoro nie potrafię inaczej niż bez egzaltacji myśleć o
tej pisarce. Tak, jest cudowna, ciepła i daje mi to, czego między innymi szukam
w literaturze - wzruszenie, dobrą zabawę, nutkę nostalgii i odprężenie. Bo dla
Małgorzaty Gutowskiej Adamczyk najistotniejszym przekazem jej książki (tu mowa
była akurat o najnowszej - „Kalendarze") jest uświadomienie czytelnikom,
że miłość i rodzina to najważniejsze wartości w życiu i niezwykle istotne jest
to, by swoim bliskim poświęcać czas, póki jeszcze nie jest za późno. Autorka
opowiadała też o swoich relacjach rodzinnych, o synach, o pisaniu książek i
panowaniu nad postaciami. To było bardzo intymne i ciekawe spotkanie.
A na koniec Paweł
Goźliński tym razem jako autor, nie jako prowadzący. A rzecz dotyczyła jego
najnowszej książki „Dziady". Myślałam, że będzie ciekawie, bo po drugiej
stronie kanapy zasiadła dociekliwa Dorota Wodecka, ale się zawiodłam. Rozmowy o
paradygmacie romantycznym i wchodzenie w akademicki dyskurs wycisnęły ostatki z
moich możliwości koncentracji, ale przynajmniej miałam jeszcze siłę ruszyć
paluchem i zrobić zdjęcia.
Na tym skończyła się
moja trzynasta przygoda targowa. W niedzielny program nawet nie zaglądałam, by
mi żal nie było, że nie mogłam jechać, gdyż albowiem odwiedzili mnie moje
kochane Pandusie, znaczy się Rodzice i
Mamcik wpadł w szał jarmarkowo-targowy (nogi mnie do dzisiaj bolą... ;)
).
Ekhm...Halooo,
jesteście jeszcze? Bo ja tylko na koniec małe podsumowanie wrażeń... Tak w
kilku punktach:
1. Nowa przestrzeń
nie do końca się sprawdziła. Organizatorzy powinni pomyśleć, by w przyszłym
roku umieścić stoiska w Hali Stulecia, gdzie jest więcej miejsca, a co za tym
idzie, byłby większy komfort przemieszczania się. Bo wiecie jak to jest na
Targach, gdy pisarz podpisuje książkę na stoisku wydawnictwa? Nie idzie się
przecisnąć, a latać jeszcze nie potrafię. Ale to jest problem KAŻDYCH Targów (a
przynajmniej tych organizowanych w Polsce), niech więc ktoś w końcu wpadnie na
pomysł, jak rozładować te koszmarne kolejkowe korki.
2. Dobrze były
rozmieszczone stoiska - w jednej alejce znalazły się wydawcy z literaturą
dziecięcą, w innej z katolicką (tylko „W drodze" jakoś się tak odszczepiło),
a reszta to jak se kto opłacił, tak też miał. Nad numeracją stoisk trzeba by
jednak popracować, bo była ona nieco zagadkowa. Na szczęście dla tych, którzy
potrafią krążyć z mapką (ja nie potrafię), sprawa nie była aż tak irytująca.
3. U góry był kącik
dla dzieci, więc nie przeszkadzały rodzicom, nie gubiły się i miały swoją
przestrzeń, w której mogły dokazywać.
4. Kiedyś było
więcej spotkań autorskich, więcej dyskusji, a teraz jest ich coraz mniej, to mi
się nie podoba, choć jakby było tak jak kiedyś, to pewnie narzekałabym, że
wszystko się na siebie nakłada i program jest przeładowany ;).
5. Sale, w których
odbywały się spotkana (sala A i sala B) były obok siebie i to czasami
przeszkadzało, bo słyszało się to, co się działo po sąsiedzku. Sala C natomiast
była w koszmarnym miejscu, nie dość, że zimno, to jeszcze za ścianą stoiska i
ni cholery nie dało się posłuchać o czym goście rozmawiają.
6. Kawiarenka,
pubik, coś z jedzonkiem- tego brakowało. Wprawdzie kafejka była, ale tam
podawali tylko kawę i herbatę i słodkości. Było tego jednak niewiele, a
restauracja, która znajduje się w Centrum cenami powala. I co ma zrobić taki
biedniutki mol książkowy, który ciuła każdy gorsz na książki. No przecież nie
wyda na drogie jedzenie, prędzej sobie kanapki zrobi, ale na kanapki to miejsce
też trzeba mieć, a skąd je wziąć, skoro plecak zawalony książkami...
7. Brakowało mi
stoisk typu Lubimy Czytać czy Poczta Książkowa.
8. Próba
zorganizowania czegoś dla blogerów - fajnie, że w końcu ktoś wpadł na pomysł,
że we Wrocławiu też są książkowi blogerzy, ale niech organizatorzy pomyślą, jak
ściągnąć tu innych, zaproponujcie coś, bo przecież w blogerach siła, prawda?
Dobra, kończę. W
życiu się tyle nie wypisałam. Dziękuję tym, co dotrwali i mam nadzieję, że za
rok na będzie więcej relacji z 25. WTDK, bo przecież Was zachęciłam do
przyjazdu, co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.