Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

środa, 16 grudnia 2015

Astrid Lindgren "Pippi Pończoszanka"



Autorka: Astrid Lindgren
Tytuł: Pippi Pończoszanka
Przekład: Irena Szuch - Wyszomirska
Ilustracje: Zbigniew Piotrowski
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2015



Pippi przyszła na świat w 1941 roku. A było to tak. Karin, córka Astrid Lindgren, strasznie się nudziła podczas choroby, więc poprosiła swoją mamę, by ta opowiedziała jej jakąś ciekawą historię o dziewczynce, która będzie miała na imię Pippi. Pisarki nie trzeba było długo namawiać, jej wyobraźnia ruszyła jak lawina i wieczorami córka mogła słuchać przygód niesfornego urwisa o niesamowitej sile. 

Przez kilka lat Astrid Lindgren spisywała te historyjki, ale gdy w kwietniu 1944 roku posłała maszynopis do wydawnictwa, spotkała się z odmową.  I nie ma się co dziwić, bowiem Pippi nie należy do tych postaci w dziecięcej literaturze, które rodzice mogliby stawiać swym pociechom za wzór. Buntownicza, bezczelna, bezkompromisowa, zadziorna, impulsywna, z wariackimi pomysłami, które jak tylko pojawią się w głowie, zaraz wciela w życie.

Więc jak to się stało, że jednak do publikacji doszło? Astrid Lindgren wysłała „Pippi Pończoszankę" na konkurs na książkę dla dzieci w wieku od 6 do 10 lat do wydawnictwa Rabén & Sjӧrgen i wygrała! Ale wydawnictwo musiało się jakoś zabezpieczyć i na pierwszym wydaniu umieściło informację o tym, że bohaterka robi rzeczy, których dzieciom robić nie wolno, mimo że robi to w sposób zabawny i rozbrajająco niewinny. I tak oto, świat poznał dziewczynkę z rudymi warkoczami, która jedną ręką potrafiła podnieść konia.

W tym roku Pippi Pończoszanka obchodzi swoje siedemdziesiąte urodziny. I choć już tyle lat wędruje po tym świecie, wcale się nie starzeje. Wydawnictwo Nasza Księgarnia z okazji tego pięknego jubileuszu wznowiło serię z przygodami niesfornej dziesięciolatki. W posłowiu do pierwszej części wydawca informuje, że wydanie z 2015 roku nawiązuje do pierwszego wydania zaprezentowanego polskim czytelnikom w 1961 roku, które zilustrował Zbigniew Piotrowski, a przełożyła na naszą mowę ojczystą Irena Szuch-Wyszomirska. Są jednak znaczące zmiany w tekście, które wprowadzono na życzenie córki pisarki.

Nie ma wątpliwości, że Pippi należy do książek kultowych. Ma swoich zagorzałych fanów, ale też i zaciekłych przeciwników. Jak się zapewne domyślacie, ja należę do pierwszego grona, choć przyznam się szczerze, że pierwszy raz zetknęłam się z tym łobuzierskim rudzielcem dopiero jako osoba dorosła, a to już nieco inaczej ustawia perspektywę interpretacyjną.

Dla tych, co nie znają jeszcze książki, albo znają i nie pamiętają, krótkie przypomnienie. Pippi przybywa do małego miasteczka wraz ze swoim koniem i Panem Nillsonem - małpką. Wprowadza się do Willi Śmiesznotki i wzbudza ogólne zainteresowanie nie tylko swoim wyglądem, ale też i szalonymi pomysłami. Zaprzyjaźnia się z Tommym i Anniką, ułożonymi i posłusznymi dziećmi, które są wpatrzone w Pippi jak w obrazek. Imponuje im jej beztroska i spontaniczność. Przyjaciele zabierają Pippi do szkoły, co nie jest dobrym pomysłem, bowiem psotnica, doprowadza panią nauczycielkę niemal na skraj załamania nerwowego. Choć przyznać trzeba, że właśnie nauczycielka jest jedyną dorosłą osobą, która do końca zachowuje cierpliwość i z dobrotliwym pobłażaniem znosi impertynenckie zachowanie nowej uczennicy. Ona jedyna nie zostaje ośmieszona przez Lindgren. W przeciwieństwie do policjantów, którzy chcą zabrać Pippi do domu dziecka albo do złodziei, którzy połasili się na jej złote monety, no i jeszcze jest dyrektor cyrku, w którym dziewczynka dała niezły pokaz.

Co tu dużo mówić, Pippi to buntowniczka, ale jej bunt nie jest uświadomiony, bo jest połączony z typową dla dzieci naiwnością. Fakt, bohaterka jest impertynencka, to może niektórych drażnić, ale jej dobre serce i chęć niesienia pomocy słabszym pozwala przymknąć oko na inne cechy.

Wiem, że powstało mnóstwo uczonych prac o Pippi Pończoszance, w których Poważni Dorośli Krytycy analizuję książkę w kontekstach politycznych, psychologicznych, społecznych, pedagogicznych i tysiącach innych. A ja nie chcę się zapętlać w takie analizy, bo to odebrałoby mi całą przyjemność obcowania z tą prozą. To co uwielbiam w Pippi to jej nieograniczona wyobraźnia, łamanie konwenansów i posiadanie własnego zdania. Do tego jeszcze ta rozbrajająca szczerość i ... talent kulinarny.

Przychodzi mi jeszcze jedna myśl na koniec. Pippi jest tak naprawdę dzieckiem samotnym, jej tato, „król Południowego Pacyfiku", ciągle podróżuje, a mama dawno opuściła ziemski padół. Pippi już jako dziewięcioletnia dziewczynka sama musiała o siebie zadbać i choć radzi sobie całkiem nieźle, to jej wybujała wyobraźnia i talent do psot są być może typową dla zagłuszenia złych emocji formą ucieczki od rzeczywistości.



13 komentarzy:

  1. Moja trzylatka dostanie tę nową edycję od babci pod Choinkę, a ja jej chętnie podkradnę i przeczytam ponownie. Pierwszy raz czytałam będąc dzieckiem i byłam zachwycona! Ciekawe jak będzie teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja właśnie nie mam porównania wrażeń z lektury dziecięcej, bo dopiero dwa lata temu przeczytałam Pippi po raz pierwszy, ale wcześniej widziałam film. Uwielbiam tego rudzielca :)

      Usuń
  2. Bardzo lubię Astrid, szkoda, że nie nakręcono o niej filmu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, że prawie jej nie pamiętam z dzieciństwa. Coś mi świta, jakieś przebłyski, ale chyba nie byłam zakochana w rudzielcu :) Coś czuję, że obecnie miałabym wiele większą frajdę z lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A spróbuj! To nie jest gruba książeczka, akurat na podwieczorek przy dobrej herbacie i ciastku.

      Usuń
  4. Uwielbiam Fizię - bo pod takim imieniem poznałam tę bohaterkę [stare wydanie z lat '90]. Moje książeczki są zaczytane do granic możliwości. Na szczęście rodzice nie mieli pomysłu, by mi zabraniać to czytać z powodu "niepedagogiczności". Może dlatego, że jako mała dziewczynka byłam obrzydliwie grzeczna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, zapomniałam, że przecież na początku to była Fizia, ale ta moja skleroza wzięła się stąd, że ja już znałam Pippi. Matko, jak sobie pomyślę, co by było, gdybym dorwała te książeczki, będąc dzieckiem...Ja akurat miałam buntowniczą naturę :) Pewnie dlatego Mama mi podrzucała Kubusia Puchatka ;)

      Usuń
    2. Ja to byłam taka stara-maleńka, ulubienica dorosłych, poważna, ułożona, generalnie fuuuj... Toteż nawet Fizia nie zdołała mnie zdemoralizować.

      Usuń
    3. Dobrze, że mnie nie znałaś ;)

      Usuń
    4. Wyobraź sobie uczennicę piątej klasy podstawówki, która na przerwie zamiast grać w gumę, to siedzi w kącie i czyta "Hamleta"... No świr jakiś, omijać szerokim łukiem :)

      Usuń
    5. jeeju, dobrze, że nie jakieś psychoanalizy freuda...ale Hamlet...w piątej klasie..., to ja wtedy przerabiałam jakieś Siesickie chyba :)

      Usuń
    6. W czwartej miałam fazę na mitologie [te z "czarnej serii"], a w piątej na Szekspira. Potem już był Bursa.

      Usuń
    7. No Bursę też przeszłam, ale w liceum dopiero...

      Usuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.