Rano wyszłam do ogrodu wuja. Jabłka już były zebrane,
chodziłam między drzewami jak między ludźmi, dotykałam ich kory, wymieniałam
ich imiona. miałam kaca, w ustach ciągle posmak piwa. Wynosiłam ostatnie rzeczy
z pomieszczeń, w których zostały puste kąty z pajęczynami i blade plamy na
ścianach. Co chwila podchodziłam do zlewu w kuchni, żeby pociągnąć wody z
kranu, była zimna, piłam łapczywie i łapiąc oddech, chlustałam nią sobie na
zmęczone oczy.
[Jiří Hájíček, Rybia krew, przeł. Dorota Dobrew,
Książkowe Klimaty, seria: Czeskie Klimaty, Wrocław 2015, str. 292.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.