Skończyło się literackie
szlajanie po grodzie Kraka. Od czego by tu...Hmm...mam milion myśli na minutę,
więc od razu ostrzegam, że będzie dygresyjnie i w kilku częściach.
Opowieść ma swój
początek w czwartek, kiedy to zapakowałam się z walizą w biedronki do busa z
bocianem i wyruszyłam do Pomarańczowej Pieczary.
Tam mnie ugościli
moi przyjaciele - gadzina urocza Smoczyca i jej ukochany ssak błotny- Hipcio.
Pożarłam sycący i
aromatyczny bigosik (jak Hipcio palnie bigosika to ślinianki nie wyrabiają),
pogadaliśmy chwilunię i trzeba było zwijać molowe skrzydełka, by w śnie
zregenerować siły.
Nastał dzień
następny, słoneczny, ale zimniasty. Dzień, który w planach mych miałam spędzić
na Festiwalu Conrada.
Spotkanie pierwsze,
na którym dowiaduję się, że napój bogiń skutecznie wypala kubki smakowe, a
biała magia jest darem bożym.
Kateřina Tučková, nazwisko pisarki
nic mi nie mówiło, ale tytuł - „Boginie z Žítkovej" i okładka książki mocno mnie
zaintrygowały. Poza tym, ten kto mnie już trochę zna, wie, że mam fiołka na
punkcie czeskich klimatów, zatem nie mogło mnie zabraknąć na tym spotkaniu, tym
bardziej, że na plakatach promujących wieczór autorski widniała informacja, że
publiczność zostanie uraczona napojem bogiń.
Prowadzący spotkanie Łukasz Grzesiczak spytał wprost - Czy te boginie to kolejna mistyfikacja czeska?
Nie, oczywiście, że nie, powieść jest w siedemdziesięciu procentach oparta
na faktach. Boginie naprawdę istniały i leczyły ludzi. Jednak system
komunistyczny mocno je piętnował i kobiety podejrzane o uprawianie magicznych
praktyk były zamykane w psychiatrykach i izolowane.
Pisarka opowiadała niesamowite historie o tym jak szukała śladów ostatnich
bogiń, o tragicznej śmierci Stefiny (wybaczcie, jeżeli nie tak się pisze to
imię po czesku, bo ja nie znaju i tylko tak jak usłyszałam, tak i Wam tu
przytaczam).
I teraz uwaga- historia z dreszczykiem, TYLKO DLA LUDZI O MOCNYCH NERWACH!
Otóż, Stefina to jedna z córek bogini, która mieszkała w Žítkovej. Gdy była dzieckiem nie bardzo
interesowała się nauką białej magii, ale gdy w latach 90. wybuchnęła moda na
naturalną medycynę, obudził się w niej duch boginii i zaczęła leczyć czarami. W
momencie, gdy Kateřina Tučková zbierała
materiały do powieści, Stefina miała ponad osiemdziesiąt lat, nie zgodziła się
jednak podzielić swoimi wspomnieniami. Dwa lata temu, gdy „Boginie z Žítkovej" miały swoją czeską premierę, pisarka
wybrała się do tytyułowej miejscowości z promocją książki i trafiła na pogrzeb
Stefiny.
Ludzie gadali, że starucha zmarła śmiercią
tragiczną. Człowiek, którego leczyła z choroby psychicznej zaciukał ją
siekierą.
Macie ciarki? Ja mam.
Nie mogłam usiedzieć na miejscu i musiałam zapytać
dlaczego, skoro powieść nie jest czystą konfabulacją, a w głównej mierze opiera
się na historycznych faktach, pisarka nie pokusiła się o napisanie reportażu?
Reportaż jest mocno rygorystyczny, należy trzymać się w nim faktów,
zachować chronologię, a ja chciałam nadać historii oś fabularną, pójść w stronę
realizmu magicznego. Poza tym pierwowzorem jedej z głównych postaci była
boginii,która żyła w 1645 roku, niektóre rozdziały są pisane z jej perspektywy,
co byłoby niemożliwe w reportażu.
Łukasz Grzesiczek, Kateřina Tučková, Julia Różewicz |
Ponieważ książka miała premierę na Festiwalu Conrada, nie jest jeszcze
znana czytelnikom, dlatego prowadzący odkrył kilka smakowitych motywów, a
chociażby obraz mężczyzn- w powieści niezbyt pozytywny- upośledzony chłopiec,
fanatyczny ksiądz i alkoholik, przyznacie, że nie jest to zbyt zachęcające
towarzystwo. Ale pisarka oczywiście nie pokazuje w ten sposób wad męskiej
strony Czech, no tak po prostu wyszło.
Historia wydaje się być ciekawa, tym bardziej, że autorka porusza problem
relacji czesko-niemieckich, ale jak jej to wyszło? No, na pewno się z Wami podzielę wrażeniami, jak tylko połknę powieść.
Były również pytania z sali, na które chętnie odpowiadała zarówno pisarka
jak i tłumaczka- Julia Różewicz.
A na koniec odbył się chrzest (nie zdążyłam pstryknąć zdjęcia). Kateřina Tučková polała egzemplarz swojej powieści napojem bogiń- śliwowicą,
którą każdy z przybyłych gości mógł się uraczyć. Ja się uraczyłam i mało mi
gardła nie wypaliło. Następnym razem poproszę o likier bogów.
A teraz już się żegnam, a w następnym odcinku dowiecie się jak Węgier pisze
Hrabalem.
A mnie napój bogiń smakował :) Cieszę się, że byłaś na spotkaniu i że miałam okazję Cię poznać! Zaczęłaś już czytać "Boginie"? Ja przeczytałam kilka stron i już czuję, że to jest to.
OdpowiedzUsuńP.S. Mała poprawka, prowadzący nazywa się Łukasz Grzesiczak :)
mi również było miło Cię spotkać, szkoda, że nie mogłyśmy sobie przysiąść i porozmawiać.
UsuńNie zaczęłam jeszcze czytać "Bogiń", bo walczę z Catton i jeszcze przede mną 600 stron, a później Tokarczuk w kolejce, więc "Boginie" muszą trochę poczekać.
I dzięki za poprawkę, on tak cicho mówił, że nie dosłyszałam :)
Pozdrawiam cieplutko
Może uda się nadrobić innym razem, przy jakiejś innej literackiej okazji :) Chętnie skorzystam z zaproszenia do Wrocławia, jeśli nadarzy się jakieś ciekawe spotkanie autorskie / festiwal / inne wydarzenie z książkami w tle.
UsuńNo to rzeczywiście masz w najbliższym czasie sporo stron przed sobą, jakieś 1,5 tysiąca? :) Ja jeszcze Tokarczuk nie dorwałam, ale może to i lepiej, biorąc pod uwagę jak dużo mam pilnych lektur, a czasu jak na lekarstwo.
Pozdrawiam i ściskam!
Zapraszam :) Mam bardzo towarzyskiego kota :)
Usuń