Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

czwartek, 31 marca 2011

Jarosław Stawirej "Masakra profana"

„Wyobraźcie sobie, że wasza dziewczyna to najbardziej wypasiona pogodynka w kraju. Smukła brunetka o prężnych udach, wybujałym froncie i lekko zachrypniętym głosie, przez którą facecie-mimo że całą prognozę intensywnie wpatrują się w ekran-nie potrafią później odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: „Jaka będzie pogoda?”. Potraficie to sobie wyobrazić? Dobra. To teraz musicie jej powiedzieć, że ukazuje się wam Matka Boska.”

I jak to zrobić? Bohater książki Jarosława Stawireja pt. „Masakra profana” ma niemałą zagwozdkę. Czemu akurat on został wybrany? Przecież jest ateistą, jest za eutanazją, masturbuje się, popiera aborcję, wpierdziela narkotyki, zapija się wysokoprocentowymi napojami, a na dodatek czyta „Gazetę Wyborczą”. Hedonista, bezbożnik, utracjusz, przystojny brand menedżer, a nie jakiś tam pastuszek czy inny Samarytanin. Więc o co common? Przecież Matki Boskie nie istnieją, a tu przylezie taka i Ci powie, że zostałeś wybrany przez jej Syna (choć ona sama nie rozumie dlaczego akurat wybór padł na takiego porąbańca) i masz głosić Słowo Boże. No luuudzie! Co się w takim momencie robi? Budzi ze snu. Ale nasz bohater, niestety, obudzić się nie może, bo wszystko rozgrywa się  na jawie. Jednym słowem- MASAKRA! Początkowo chłopak próbuje walczyć z powołaniem, ale gdy podczas ważnej prezentacji w firmie zaczyna krwawić, pojawiają się stygmaty, to co ma nieborak zrobić? Z pracy wylatuje, dziewczyna go rzuca, a on ląduje w wariatkowie.  Ale tu mu nawet nie potrafią pomóc, bo się okazuje, że chłop jak dąb zdrowy, nie ma urojeń i jest prawdziwym Wybrańcem. Nie pozostaje nic innego, jak tylko popełnić samobójstwo. Ale...Ech, opowiadać całej historii nie ma potrzeby, bo szkoda odbierać przyjemności z odkrywania kolejnych szalonych przygód przystojnego brand menedżera. Zdradzę jeszcze tylko, że na czarnej mszy, na którą trafia, bohater zyskuje sobie dozgonnego przyjaciela-szynszylę, która miała być złożona w ofierze szatanowi.

Książka to wariacka, szalona i napisana z ogromnym poczuciem humoru. Jeśli lubicie Monty Pythona - musicie po nią sięgnąć. Absurd i ironia wyzierają niemalże z każdej strony tej pokręconej narracji. Autor często puszcza oko do czytelnika i nawiązuje z nim bezpośredni kontakt- objaśnia niektóre swoje zabiegi, odkrywa genezę „Masakry profana”, ale przede wszystkim umiejętnie wciąga czytelnika w groteskowy świat, w którym niedźwiadki żrą kanapki z nutellą, Matka Boska ledwo uchodzi z życiem na „czarnej mszy”, a samobójcy skaczą na bungee.

Można ubawić się po pachy, ale gdy zajrzymy głębiej... Stawirej pokazuje w krzywym zwierciadle jedną z charakterystycznych polskich cech- umiłowanie do mitologizacji i płytkiej dewocji. Wyśmiewa się z pseudo-katolicyzmu oraz cepeliowego traktowania religii. Fakt- nie on pierwszy, bowiem już ten temat został wykorzystany np. przez Jerzego Sosnowskiego w „Instalacji Idziego”. Jednak forma przekazu jest tam zupełnie inna, bo choć Sosnowski również puszcza oko do czytelnika, bawi się swoim bohaterem i żeruje na polskiej tendencji do mitologizacji i podążania za sensacją, to jednak Stawirej robi to z większą lekkością i polotem. Jednego tylko nie rozumiem, jedna jest niekonsekwencja- dlaczego zawarte Przymierze zostało złamane? Ale to już zapraszam do lektury, może znajdziecie odpowiedź w powieści?

Jarosław Stawirej, Masakra profana, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.

Dziękuję Wydawnictwu za przesłanie egzemplarza recenzyjnego.

wtorek, 29 marca 2011

Sjesta poobiednia




W rolach głównych wystąpili: Czesław - model
                                                  Jadzia- fotografka


poniedziałek, 28 marca 2011

70-ta rocznica śmierci Virginii Woolf


26 stycznia 1941 roku Virginia Woolf zanotowała w swym dzienniku: „Bitwa z depresją (...) Nie dam się, przysięgam, wciągnąć w koryto tej rozpaczy. Samotność jest ogromna. Życie w Rodmell to kompletna pustynia. Dom jest wilgotny. Zabałaganiony. Ale nie ma alternatywy. Mnie potrzeba dawnego zrywu.” Nie doczekała jednak żadnego zrywu. Czuła, że znowu zbliża się do krawędzi czarnej otchłani. Wiedziała, że tym razem nie będzie już miała sił walczyć. Napisała do Vanessy- swojej ukochanej siostry. Napisała do Leonarda:


„Najdroższy,
To pewne, znowu ogarnia mnie szaleństwo. Czuję, że nie możemy przejść razem przez ten straszny czas. I tym razem nie wyzdrowieję. Zaczynam słyszeć głosy, i nie mogę się skoncentrować. Więc robię to, co wydaje się najbardziej odpowiednie. Dałeś mi całą możliwą radość. Byłeś tak bardzo, jak tylko ktokolwiek mógłby. Nie wierzę, by dwoje ludzi mogłoby być bardziej szczęśliwych, dopóki nie pojawiła się ta straszna choroba. Nie mogę już dłużej walczyć, wiem że psuję twoje życie, że beze mnie mógłbyś pracować. I będziesz, wiem. Widzisz, nawet nie potrafię tego poprawnie napisać. Nie mogę czytać. Co chcę powiedzieć, to to, że zawdzięczam ci całą radość mojego życia. Byłeś niewiarygodnie cierpliwy i niezwykle dobry. Chcę powiedzieć – wszyscy to wiedzą. Jeśli ktokolwiek mógłby mnie uratować, byłbyś to ty. Wszystko mnie opuściło prócz przekonania o twojej dobroci. Nie mogę dłużej psuć twojego życia.
Nie wierzę, by dwoje ludzi mogło być bardziej szczęśliwi niż my.”
28. marca wyszła z domu. Pogoda może już wiosenna była, pewnie słońce nieśmiało przygrzewało, a ona szła przez podmoknięte łąki. Po drodze zbierała kamienie, kamyczki, takie, żeby się w kieszeni zmieściły. Stanęła nad brzegiem rzeki Ouse, to tu często przechadzała się na spacery z Leonardem i ze swoimi psami. A teraz przyszła sama. Zaczęła powoli zanurzać się w spokojnym nurcie rzeki. I...przepadła- jak kamień w wodę rzucony. Jej ciało znaleziono dopiero trzy tygodnie później. Leonard złożył jej prochy na skraju ogrodu w Monks House, pod wiązami, którym kiedyś wspólnie nadali swoje imiona.

niedziela, 27 marca 2011

Wiosenne porządki

Zdaję sobie sprawę z tego, że po umieszczeniu tego posta mogę stracić życie albo, w najlepszym przypadku zostanę trwale okaleczona, ale nie mogę się powstrzymać. Jadzia w "warkoczykach", robiąca porządki wiosenne w szafie- czyż to nie wdzięczny temat na niedzielnego posta?

sobota, 26 marca 2011

VAVAMUFFIN- ŁYKEND

W czwartek Hurt i Habakuk, a wczoraj Vavamuffin :))). Oj, jak ja się na nich naczekałam. Ostatni koncert, jaki dali we Wrocławiu trwał jedynie 40 min. i czułam pewien niedosyt. Rok czekania i półtorej godziny skakania w rytmach raggamuffin, dancehall, dub, ska i nawet już oko przymknę na to, że chłopaki wyskoczyli na scenę z prawie godzinnym opóźnieniem, bo zagrali wszystko, co chciałam usłyszeć. Zapraszam do fotorelacji:

 GORG- dee-jay; dabuje, filozofuje i jest jak sowa- ma świetną pamięć
 Hooligan Rootz: GORG, REAGGAENERATOR,PABLOPAVO;
 REAGGAENERATOR
 MOTHASHIPP - ręce, które grają
 "Powietrze pachnie jak malinowa mamba"
 "Jah jest prezydentem, Jah jest kierownikiem"
 DADDY RAFFI

"Dubu dubu dubu daj, basu dubu basu daj , dubu daj, by zadub'ować cały ten kra"
 "African dancehall" i aerobik-dwa podskoki i przysiad!
 Zagubiona w tłumie ;) 
Dzięki Ada za zaopiekowanie się aparacikiem i za cykanie fotek. Dzięki, bo się człowiek wybawić mógł, wyskakać :)

piątek, 25 marca 2011

HABAKUK, HURT-ŁYKEND


Dwa koncerty w jednym, dwie zupełnie inne energie i osobowości sceniczne. Rozbujany Habakuk, niby to spokojny, reggae’owy i niesamowicie wariacki Hurt, który zupełnie zmiótł publiczność.
 
Dwa zespoły, dwie gwiazdy, grające po sobie są wdzięcznym tematem do porównań, ale w sumie-co tu porównywać? Maciek Kurowicki – wokalista Hurtu dał taki popis pozytywnego muzycznego haju, że zupełnie przyćmił Brodę- wokalistę Habakuka. Powiem szczerze- choć Habakuk zagrał kilka utworów, które mnie do podrygów skłoniły, to jednak koncert nie był porywający. Miałam wrażenie, że każdy z zespołu gra dla siebie- zero jakiegokolwiek kontaktu między sobą, zero zatracenia w muzyce, zero ognia. A Hurt...Chłopaki pokazali, że koncert to dla nich świetna okazja do dobrej zabawy. Szaleli ze sobą na scenie, wciągali do zabawy publiczność, zresztą co tu dużo pisać, zapraszam do fotorelacji ( w tym miejscu miałam wrzucić filmik z koncertu, ale, niestety, nie chce się załadować, wiec pozostają tylko zdjęcia).
 Może nie jestem dobra w kadrowaniu, ale strasznie mi się to zdjęcie podoba, a na nim-Maciek Kurowicki
 Maciek i Piotr "załęs" Załęski
 Z perkusistą w tle. Zmazik, perkusista, łaził przed koncertem po klubie w bluzie Strachów na Lachy. Nie wiedziałam ,ę to perkusista Hurtu i już chciałam mu powiedzieć, że ma fajową bluzę i pogadać o Strachach (dla fanki każda okazja jest dobra  do pogadania o ukochanym zespole). Na szczęście tego nie zrobiłam ;)

 A z prawej Smoła, któremu w pewnym momencie poszedł kabel od basu. Chłopaki z zespołu już kilkakrotnie usiłowali go zabić za takie numery, które zdarzają się na koncertach notorycznie, ale nikomu jeszcze nie udało się Smoły ukatrupić.
 Kiedyś mu te spodnie na pewno spadną ;)
 Bywa, że na koncertach i manager złapie mikrofon
 "Jestem mały"


środa, 23 marca 2011

Mario Vargas Llosa "Wyzwanie.Szczeniaki"

Już w tych tekstach widać zaczątki tematów, które będą się przewijać przez całą twórczość Llosy. W krótkich formach autor „Szelmostw niegrzecznej dziewczynki” odsłania przed czytelnikiem rzeczywistość, która rządzi się  twardymi, męskimi prawami. Najważniejszy w świecie przedstawionym przez peruwiańskiego pisarza jest honor i duma. Te wartości jednak wiążą się z przemocą i z ...głupotą.  

Do przeczytania całości tekstu zapraszam na stronę g-punktu.


Dziękuję Wydawnictwu Znak za egzemplarz recenzyjny książki.

wtorek, 22 marca 2011

Kastracja

Zastrzyk-
tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot,

co się nigdy nie okoci?
Paść nagle pokotem?
Zlać się zimnym potem?

Z wysokiego okna skoczyć
z niebywałym wręcz polotem?
Nie dla kota ta robota.

Najpierw, jak gdyby nigdy nic,
owinęło się kota kocem
i włożyło do koszyka.

Potem z domu wyniosło
i wsadziło do potwora
o strasznym imieniu Ford.

Potem było
głośno wszędzie, duszno wszędzie,
i świat jakiś  taki rozmazany.

Potem przyszedł pan doktor
i spytał:
- Jak się masz koteczku?

Potem nie pamiętam.
Żadnego światła w tunelu.
Nic.

zastrzyk się kotu dało,
Żeby kota nie bolało.
Cało pocięło.

Płeć zmarnowało.
Nic się nie stało.
Nic się nie stało.

Teraz
słychać  kroki na schodach,
ale to nie te.
(Tomasz Majeran, Lekcja 11, z tomu: Koty. Podręcznik użytkownika)

Czesiu dziś właśnie został pozbawiony swoich zdolności reprodukcyjnych.  Śpi sobie teraz, nieświadomy niczego. No ,ale –bez jaj- trzeba to było zrobić.

Dziękuję Tomkowi za pozwolenie na publikację wiersza.

poniedziałek, 21 marca 2011

Wioooosna :)

Ach jak cudnie, dziś pierwszy dzień Wiosny! Słoneczko się nieśmiało w okna zagląda i świętować czas najwyższy. W sumie to powinnam tu o tym, że dziś też jest Światowy Dzień Poezji, ale przecież wiosna sama w sobie jest poezją, więc ...co ja tu będę pisać, posłuchajcie sobie muzyczki, ściągnijcie czapki i szaliki, na spacer idźcie po południu, a wieczorem możecie posiedzieć z Waszym ulubionym poetą i mu łapkę świątecznie uścisnąć. A tymczasem lecę do pracy, bo później trzeba świętować :)