„Wyobraźcie sobie, że wasza dziewczyna to najbardziej wypasiona pogodynka w kraju. Smukła brunetka o prężnych udach, wybujałym froncie i lekko zachrypniętym głosie, przez którą facecie-mimo że całą prognozę intensywnie wpatrują się w ekran-nie potrafią później odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: „Jaka będzie pogoda?”. Potraficie to sobie wyobrazić? Dobra. To teraz musicie jej powiedzieć, że ukazuje się wam Matka Boska.”
I jak to zrobić? Bohater książki Jarosława Stawireja pt. „Masakra profana” ma niemałą zagwozdkę. Czemu akurat on został wybrany? Przecież jest ateistą, jest za eutanazją, masturbuje się, popiera aborcję, wpierdziela narkotyki, zapija się wysokoprocentowymi napojami, a na dodatek czyta „Gazetę Wyborczą”. Hedonista, bezbożnik, utracjusz, przystojny brand menedżer, a nie jakiś tam pastuszek czy inny Samarytanin. Więc o co common? Przecież Matki Boskie nie istnieją, a tu przylezie taka i Ci powie, że zostałeś wybrany przez jej Syna (choć ona sama nie rozumie dlaczego akurat wybór padł na takiego porąbańca) i masz głosić Słowo Boże. No luuudzie! Co się w takim momencie robi? Budzi ze snu. Ale nasz bohater, niestety, obudzić się nie może, bo wszystko rozgrywa się na jawie. Jednym słowem- MASAKRA! Początkowo chłopak próbuje walczyć z powołaniem, ale gdy podczas ważnej prezentacji w firmie zaczyna krwawić, pojawiają się stygmaty, to co ma nieborak zrobić? Z pracy wylatuje, dziewczyna go rzuca, a on ląduje w wariatkowie. Ale tu mu nawet nie potrafią pomóc, bo się okazuje, że chłop jak dąb zdrowy, nie ma urojeń i jest prawdziwym Wybrańcem. Nie pozostaje nic innego, jak tylko popełnić samobójstwo. Ale...Ech, opowiadać całej historii nie ma potrzeby, bo szkoda odbierać przyjemności z odkrywania kolejnych szalonych przygód przystojnego brand menedżera. Zdradzę jeszcze tylko, że na czarnej mszy, na którą trafia, bohater zyskuje sobie dozgonnego przyjaciela-szynszylę, która miała być złożona w ofierze szatanowi.
Książka to wariacka, szalona i napisana z ogromnym poczuciem humoru. Jeśli lubicie Monty Pythona - musicie po nią sięgnąć. Absurd i ironia wyzierają niemalże z każdej strony tej pokręconej narracji. Autor często puszcza oko do czytelnika i nawiązuje z nim bezpośredni kontakt- objaśnia niektóre swoje zabiegi, odkrywa genezę „Masakry profana”, ale przede wszystkim umiejętnie wciąga czytelnika w groteskowy świat, w którym niedźwiadki żrą kanapki z nutellą, Matka Boska ledwo uchodzi z życiem na „czarnej mszy”, a samobójcy skaczą na bungee.
Można ubawić się po pachy, ale gdy zajrzymy głębiej... Stawirej pokazuje w krzywym zwierciadle jedną z charakterystycznych polskich cech- umiłowanie do mitologizacji i płytkiej dewocji. Wyśmiewa się z pseudo-katolicyzmu oraz cepeliowego traktowania religii. Fakt- nie on pierwszy, bowiem już ten temat został wykorzystany np. przez Jerzego Sosnowskiego w „Instalacji Idziego”. Jednak forma przekazu jest tam zupełnie inna, bo choć Sosnowski również puszcza oko do czytelnika, bawi się swoim bohaterem i żeruje na polskiej tendencji do mitologizacji i podążania za sensacją, to jednak Stawirej robi to z większą lekkością i polotem. Jednego tylko nie rozumiem, jedna jest niekonsekwencja- dlaczego zawarte Przymierze zostało złamane? Ale to już zapraszam do lektury, może znajdziecie odpowiedź w powieści?
Jarosław Stawirej, Masakra profana, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.
Dziękuję Wydawnictwu za przesłanie egzemplarza recenzyjnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.