Już od dawna miałam ochotę pójść na koncert Lao Che i jakaż wielka moja radość była, gdy się dowiedziałam, że Spięty z chłopakami szykują się na przyjazd do Wrocławia. Ale to nie była zwykła trasa koncertowa, to był projekt LaoCzesław Tour, w ramach którego Lao Che i Czesław Śpiewa odwiedzili siedem miast. Wczorajszy koncert był już ostatnim na trasie. Oj dali czadu!
Nie miałam okazji być na koncercie Czesława Śpiewa, ale płyt zdążyłam się osłuchać. Po godzinie 19-tej weszli na scenę : gitarzysta ubrany na żółto z gustownym kapeluszem na głowie, akordeonista w czerwieni, klawiszowiec, grający również na różnego rodzaju i wielkości trąbkach i trąbeczkach, w niebieskim garniturze, saksofonistka w czerwonej sukience z i toczkiem na głowie, basistka, sięgająca czasem po kontrabas (tak mi się wydaję, że to był kontrabas) w sukience fioletowe i w toczku w tym samym kolorze, perkusista wyglądający jak rasowy metal, choć miał hipisowskie akcenty w postaci przepaski z koralikami na włosach i na końcu Czesław Mozil w zielonym dresie. Wszystko to trąciło uroczym kiczem, ale za to oko cieszyło. Ucho też, bo jak zaczęli grać...Ło matko! Saksofony, flety, trąby, jakieś dziwne organki podręczne, w które się dmuchało przez rurkę (wybaczcie moją ignorancję co do nazw instrumentów, ale w tej dziedzinie jestem totalnym laikiem),dzwonki, kontrabas i przepiękny akordeon. Zespół zagrał utwory z „Debiutu” i „Popu” oraz z pierwszych płyt, gdy tworzyli pod nazwą Tesco Value. Niestety-najsłynniejsza „Maszynka do świerkania” nie wybrzmiała na scenie Eteru, ale na pocieszenie usłyszałam „Żabę tonącą w betonie”. Mimo wszystko, to była prawdziwa uczta muzyczna przeplatana ironicznymi komentarzami Czesława. Dawno się tak nie uśmiałam na koncercie. A na koniec, a na bis wersja unplugged utworu z dzwoneczkami (wybaczcie, ale tytuł mi gdzieś uciekł i za cholerę nie chce do mnie wrócić...).
Po Czesławie grało wyczekane Lao Che. To się dopiero nazywa wulkan na scenie! I pod sceną. Chłopaki zagrali utwory z czterech ostatnich płyt. Odpadłam, gdy usłyszałam świetną aranżacje „Miej serce” z płyty „Gusła”, a po coverze „Riders on the strom” (The Doors) miałam wszędzie ciary. Oczywiście nie mogło się obyć bez kultowego dla mnie „Hydropiekłowstąpienia”. A to, co działo się pod sceną...Ludzie skakali, obijali się o siebie- pogo, takie ostre może i to nie było, choć ja ze swoimi okularami starałam się przez pierwsze minuty trzymać z daleka od rozszalałego tłumu ,ale później- no cóż- raz kozie śmierć, chciało dziecko zdjęcia, to się w tłum musiało wbić. Wbiło się, a zdjęcia i tak wyszły zamazane. Moje nogi za to i mój kręgosłup wyszły poturbowane w każdym centymetrze. Ale warto było. A co się na bisach działo! Podczas wykonywania „Chłopacy” na scenę wybiegła ekipa techniczna w samych slipach i dała pokaz totalnie wariackiego tańca. A później zaczęli skakać w tłum =ze sceny. To co się działo żadne słowa nie są w stanie ująć- Spięty stał na scenie, śpiewał i sam miał ubaw po pachy. Koncert zamykający trasę LaoCzesław Tour to była podwójna dawka dobrej muzyki.
A na koniec ciekawostka. Zawsze jak idę sama na koncert i sobie stanę w tłumie, to lubię nasłuchiwać, co też ludzie sobie gadają. Z wczorajszych rozmów:
DIALOG NR 1
Chłopak stojący obok mnie: Ciemno, duszno, gorąca- koncert.
Po chwili dodaje w zadumie:
-I ludzie to lubią.
Po drugiej chwili pogodnie oświadcza:
- I ja to rozumiem! (Dodam tylko, że on to mówił do siebie).
I już zupełnie na sam koniec kilka zdjęć, choć ich jakość nienajlepsza, ale spróbujcie zrobić zdjęcie, gdy wszyscy wokół pogują...
Haha Czesław wygląda jak leśny skrzat ;-D Cudnie ;-)
OdpowiedzUsuńA ja tak żałuję, że nie byłam...
Ada, wprawdzie taka podwójna trasa już się może nie zdarzyć, ale ja chętnie na nich jeszcze pójdę- na Lao na pewno :) A przed nami drugi zajebisty duet już niebawem :)
OdpowiedzUsuń2 dni wcześniej grali w Rzeszowie, miałam okazję zobaczyć. Coś niesamowitego, pięknego, naprawdę warto było!
OdpowiedzUsuń:)
OOoooo słucham jednego i drugiego, a że się połączyli to pierwsze słyszę;) Ciekawe, ciekawe:)
OdpowiedzUsuńKolmanka=> to był taki jednorazowy projekt, oni nie grali ze sobą wspólnie, ale jeden po drugim, ale taka dawka dobrej muzyki to naładowane akumulatorki na tydzień :) i zakwasy...mam nadzieję,ze nie na tydzień ;)
OdpowiedzUsuńO jak dobrze, że już się zaczyna koncertowy czas. Ten plenerowy. :)
OdpowiedzUsuńNoooo ,aj już podskakuję :) Na razie jeszcze klubowe koncert, ale majówka we Wrocławiu zapowiada się koncertowo :)
OdpowiedzUsuńDo nas Czesław z Lao nie zawitał (NIESTETY!) ale już niedługo trafi do nas samo Lao Che. Ostatnio byłam na solowym występie Spietego. Człowiek orkiesta:) zresztą miałam znów okazję spędzić z nim trochę czasu prywatnie. Oj tak było miło:) Zdarzyło mi się też bawić przy okazji koncertów z całym bandem oj tak bawić to oni się lubią!Ale jak to bywa w dużych bandach jedni preferują prysznic i sen po koncercie a inni rajd po miejscowych knajpach:) I podział ten jest w miarę stały:)
OdpowiedzUsuńZ Lao Che to było przeżycie mistyczne te kilka lat temu kiedy usyszałam płytę Powstanie Warszawskie. To było objawienie, uzależnienie wręcz. Objawienie to zaowocowało fascynajcją Powstaniem Warszawskim, czytaniem książek, wyszukiwaniem dokmentów. Od tamtego 1 sierpnia 2005 wywieszam co roku flagę w rocznicę Powstania. Do dziś mam znaczek Polski Walczącej, którą dostałam od akustyka Lao. Noszę go w klapie.
Gusła także zrobiły na mnie wrażenie i ich nastepne płyty także ale Powstanie Warszawskie to nie jest tylko płyta to jest dużo więcej. Chłopaki zrobili dla historii Polski więcej niż ktokolwiek inny. I to jak to zrobili! Na koncercie bawię się i śpiewam na wszystkich numerach ale z niecierpliwością czekam na Powstanie. Te poczucie wspólnoty jest niepowtarzalne (choć już szał minął) Lao Che przejdzie do histrii muzyki Polskiej. Za 30 lat kolejne pokolenia będą odkrywać te dźwięki i te emocję:)Pozdrawiam Batalion Zośka OJ!:)
papryczka=> też uwielbiam Lao, chociaż zdecydowanie bardziej kocham Strachy i im jestem oddana całym swym sercem. Płyta Lao Powstanie właśnie mi się nie podoba, choć wielu uważa ją za najlepsża. Za to uwielbiam Gospel i ich ostatnią płytę. A to co Spięty pokazuje na koncertach...trudno ująć w słowa. Łatwiej pisze m isię o książkach niż o muzyce. Za dużo emocji, których nie potrafię zwerbalizować i zamknąć w poście, stąd zazwyczaj lapidarność ma :) A Spiętego to ja pamiętam jeszcze z gościnnych występów Pidżamy :), którą kocham jeszcze bardziej niż Strachy :)
OdpowiedzUsuń