Skończył się sezon ogórkowy w literackim światku, jesień się rozpoczęła, a wraz z nią wysyp spotkań autorskich, festiwali, targów książki i tym podobnych wydarzeń. Koncertowy okres czas zamknąć (no, może nie do końca zamknąć, tylko drzwi przymknąć troszku, bo się do klubu przecież na co ciekawsze wydarzenia muzyczne pójdzie – wiadomo).
A sezon rozpoczął mi się lirycznie.
nie daj się pochwycić w sidła
które na ciebie zastawiam
już przy pierwszym wierszu
myślałem jakby cię połknąć
Eugeniusz Tkaczyszyn- Dycki
Długo czekałam na ten wieczór, choć do samego końca nie wiedziałam, czy jeden z zaproszonych gości przyjedzie. Tym bardziej się ucieszyłam, gdy w redakcji Biura Literackiego zobaczyłam pochylonego, skulonego człowieka w jasnoniebieskiej koszuli. Eugeniusz Tkaczyszyn – Dycki siedział obok dyrektora Biura- pana Artura Burszty i cierpliwie czekał na rozpoczęcie spotkania.
Pierwszy był Jacek Dehnel. Prowadzący spotkanie Paweł Kozioł na początku wskazał na kilka tonacji widocznych w poezji Dehnela, panowie podyskutowali trochę, pytania prowadzącego przeplatane były czytaniem przez poetę wierszy z nowego tomiku„Rubryki strat i zysków”. Nie znam tego tomiku, a moja przygoda literacka z panem Jackiem zakończyła się na wierszach z książki „Brzytwa okamgnienia”. Choć przyznać muszę, że nowe wiersze coś w sobie mają. Jednak nie jest to ten typ poezji, który lubię. Czytając Dehnela nic nie czuję. Owszem, zachwyca u niego przejrzystość formy, zachwyca piękna polszczyzna, ale te wiersze są dla mnie bańkami mydlanymi- opalizują kolorami na zewnątrz, ale w środku nic nie mają. Na koniec spotkania Dehnel oddał głos Dyckiemu, mówiąc, że czas najwyższy odstąpić miejsca poecie, który najlepiej w Polsce czyta swoje wiersze.
Miejsce Pawła Kozioła i Jacka Dehnela zajęli Piotr Śliwiński i Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Pan Piotr wygłosił krótką i dowcipną laudację, nakreślił delikatnie problematykę nowego zbiorku Dyckiego „Imię i znamię”, po czym oddał głos poecie. I się zaczęło. Dycki swym miarowym, chrypliwym, monotonnym i przytłumionym nieco głosem recytował swoje wiersze. Kołysał się w przód i w tył. Pochylony. Zupełnie pochłonięty czytanymi tekstami. Czytał bez przerwy, czytał w natchnieniu, cały był tym czytaniem. Jego poezja jest ponura, jego poezja jest niezwykle eufoniczna, jego poezja jest metafizyczna. Pan Eugeniusz jest specyficznym człowiekiem, na spotkaniu sprawiał wrażenie wycofanego, skulony siedział na fotelu obok Pana Piotra i wydawało się, że jest w innym świecie. Ale na jeden moment się uśmiechnął. Podziękował za uwagę. Usiadł. I podpisał książki.
A ja... ja też usiadłam, z wrażenia. Nie potrafię tego opisać, nie potrafię racjonalnie i rzeczowo przedstawić Wam, co się dzieje we mnie, gdy słucham tego człowieka, gdy patrzę, jak się kołysze i hipnotycznym głosem opowiada swoje historie. To był niezapomniany wieczór zakończony rozmową z Poetą.
A tymczasem z poezji przechodzę do prozy, bo to już od kilku dni we Wrocławiu międzynarodowe święto krótkiej formy. Dziś wprawdzie koniec, ale jeszcze zdążę posłuchać dwóch dyskusji, a wieczorem lecę na Piotra Bałtroczyka i Łowców. B. A bo to jeszcze Święto Bajki dziś. Ech..niech mi ktoś wytłumaczy jedną rzecz- dlaczego zawsze jest tak, że wszystkie ciekawe wydarzenia dzieją się w jednym momencie? I co taki biedny pożeracz kultury ma w takim wypadku zrobić? Na klonowanie mnie nie stać. Zresztą, wystarczy już jeden taki rudy Edek na tym świecie.
Pozostaje zazdrościć możliwości tak ciekawych spotkań :)
OdpowiedzUsuńBo spotkań z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim nie da się opisać... zostają w człowieku głęboko na zawsze. Zazdroszczę.
OdpowiedzUsuń