[źródło zdjęcia] |
Jedna sprawa w pracy w terenie w Antarktyce
szczególnie ociera się o superprzygodę: chodzenie na tak zwaną stronę.
Oczywiście nie ma tam drzew, wyspa jest płaska i widać właściwie wszystko.
Ustaliliśmy więc, że poważniejsze potrzeby załatwiać będziemy na drugim końcu
naszej zatoczki, tam, gdzie lekko falisty teren zasłania przybrzeżne skały
przed wzrokiem mieszkańców namiotów, choć oddaleni są raptem o pięćdziesiąt
metrów. Trzeba znaleźć wygodną skałę w strefie przypływów, żeby to, co zrobimy,
szybko zniknęło w morzu, zdjąć dolną część ubrania, kucnąć i - walczyć o
przetrwanie. Po pierwsze, jest ślisko i łatwo można wylądować w morzu wśród
własnych balasków. Po drugie, zawsze kręcą się w pobliżu pochwodzioby, nazwane
tak z powodu błoniastej narośli pokrywającej ich dzioby. To wszystkożerne, dość
prymitywne ewolucyjnie siewki, jedyne ptaki Antarktyki, które nie mają między
palcami błon pławnych. Zwłaszcza zimą wyglądają bardzo słodko: śnieżne kulki z
przyczepionym dziobkiem. Ale ich piękny śnieżnobiały puch skrywa mroczną
tajemnicę. Latem ptaki te (zwane przez nas kurczakami) żywią się głównie tym,
co im się uda znaleźć w koloniach pingwinów. Często są to jaja, czasem martwe
pisklęta, ale na ogół wcinają po prostu pingwinie kupy. dokładnie tak samo
stołują się u słoni i uchatek, przy czym najchętniej szamią jeszcze ciepłe
jedzonko prosto u źródła. Zjadają je tak szybko, jak się pojawia - dziobiąc
wprost w słoniowy odbyt. Swoją drogą, jak mi parę lat później powiedziała jedna
z badaczek z brytyjskiej stacji Port Lockroy, dość słodkie z wyglądu pisklaki
pochwodziobów są prawdopodobnie najbardziej nieszczęsnymi pisklakami świata.
Jeśli wziąć pod uwagę, co jedzą ich rodzice, a także regurgitację, czyli sposób
karmienia młodych ptaków, wychodzi na to, że te cudne puchate kulki dorastają
na diecie składającej się ze zwymiotowanego gówna. No i co tu dużo mówić - dla
pochwodziobów nie ma wielkiej różnicy, czy dostawcą pożywienia jest słoń,
uchatka, pingwin czy... dzielny antarktyczny naukowiec. Trzeba zatem nie tylko nie
wpaść do morza (które na koniec bardzo często uczynnie podmywało mnie do
czysta), ale też nieustannie bronić zadka, oganiając się od głodnego fanklubu.
Jeśli nie próbowaliście zrobić kupy w Antarktyce, to co wiecie o sportach
ekstremalnych?
[Mikołaj Golachowski,
Czochrałem antarktycznego słonia, Wydawnictwo
Marginesy, Seria: EKO, Warszawa 2016, str. 355-356]
Ostro! :P
OdpowiedzUsuńw książce jest jeszcze ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuń