Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

piątek, 13 maja 2016

O sportach ekstremalnych na Antarktyce


[źródło zdjęcia]



Jedna sprawa w pracy w terenie w Antarktyce szczególnie ociera się o superprzygodę: chodzenie na tak zwaną stronę. Oczywiście nie ma tam drzew, wyspa jest płaska i widać właściwie wszystko. Ustaliliśmy więc, że poważniejsze potrzeby załatwiać będziemy na drugim końcu naszej zatoczki, tam, gdzie lekko falisty teren zasłania przybrzeżne skały przed wzrokiem mieszkańców namiotów, choć oddaleni są raptem o pięćdziesiąt metrów. Trzeba znaleźć wygodną skałę w strefie przypływów, żeby to, co zrobimy, szybko zniknęło w morzu, zdjąć dolną część ubrania, kucnąć i - walczyć o przetrwanie. Po pierwsze, jest ślisko i łatwo można wylądować w morzu wśród własnych balasków. Po drugie, zawsze kręcą się w pobliżu pochwodzioby, nazwane tak z powodu błoniastej narośli pokrywającej ich dzioby. To wszystkożerne, dość prymitywne ewolucyjnie siewki, jedyne ptaki Antarktyki, które nie mają między palcami błon pławnych. Zwłaszcza zimą wyglądają bardzo słodko: śnieżne kulki z przyczepionym dziobkiem. Ale ich piękny śnieżnobiały puch skrywa mroczną tajemnicę. Latem ptaki te (zwane przez nas kurczakami) żywią się głównie tym, co im się uda znaleźć w koloniach pingwinów. Często są to jaja, czasem martwe pisklęta, ale na ogół wcinają po prostu pingwinie kupy. dokładnie tak samo stołują się u słoni i uchatek, przy czym najchętniej szamią jeszcze ciepłe jedzonko prosto u źródła. Zjadają je tak szybko, jak się pojawia - dziobiąc wprost w słoniowy odbyt. Swoją drogą, jak mi parę lat później powiedziała jedna z badaczek z brytyjskiej stacji Port Lockroy, dość słodkie z wyglądu pisklaki pochwodziobów są prawdopodobnie najbardziej nieszczęsnymi pisklakami świata. Jeśli wziąć pod uwagę, co jedzą ich rodzice, a także regurgitację, czyli sposób karmienia młodych ptaków, wychodzi na to, że te cudne puchate kulki dorastają na diecie składającej się ze zwymiotowanego gówna. No i co tu dużo mówić - dla pochwodziobów nie ma wielkiej różnicy, czy dostawcą pożywienia jest słoń, uchatka, pingwin czy... dzielny antarktyczny naukowiec. Trzeba zatem nie tylko nie wpaść do morza (które na koniec bardzo często uczynnie podmywało mnie do czysta), ale też nieustannie bronić zadka, oganiając się od głodnego fanklubu. Jeśli nie próbowaliście zrobić kupy w Antarktyce, to co wiecie o sportach ekstremalnych?

[Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Wydawnictwo Marginesy, Seria: EKO, Warszawa 2016, str. 355-356]

2 komentarze:

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.