Jestem łowczynią
autografów. Za punkt honoru stawiam sobie zdobycie dedykacji, gdy nadarzy się
ku temu okazja, a Warszawskie Targi Książki są miejscem, w którym na metr
kwadratowy przypada przynajmniej pięciu literatów, nie licząc jeszcze rzeszy
czytelników. I niech mi nikt nie mówi, że Polacy nie czytają, bo te tłumy,
które mnie stratowały w sobotę na pewno nie przyszły na stadion, by zeżreć hot-doga.
Ale do rzeczy. Plan
był prosty: rano spotkania w ramach dnia reportażu, godzina 14:00 stoisko
wydawnictwa Znak, bo tam będzie podpisywał książki Éric- Emmanuel Schmitt,
15:00 spotkanie z tym że autorem, 16:30 spotkanie ze znawczynią twórczości
Astrid Lindgren, a jeszcze po 15:00 szybciutko na stoisko Agory, bo może by się
udało strzelić selfika z Madzią Grzebałkowską.Wieczór to już tradycyjne spotkanie w gronie najcudniejszych blogerów książkowych ze starej brygady.
Plan runął w
gruzach, choć pierwszą część udało się zrealizować. Spotkanie z Martinem
Pollackiem zakończyło się o 13:15, więc udałam się w stronę stoiska Znaku, bo
nauczona doświadczeniem wiem, że kolejki do literackich gwiazd ciągną się jak
guma z majtek.
Doświadczenie,
doświadczeniem, a życie toczy się swoim torem. A w zasadzie to się nie toczyło,
bo utknęłam w gigantycznym korku i zanim się doślimaczyłam do celu była godzina
13:45, a kolejka...no cóż...
Stoję, ktoś co
chwilę mnie popycha, mam ochotę zamordować pół stadionu, drugie pół miała
zamordować Iza z „Czytadełka", która podrzuciła mi swój egzemplarz „Oskara
i pani Róży" Schmitta, a sama poszła stać w kolejce po inny wpis.
Stoję już godzinę,
a ta cholerna kolejka się w ogóle nie rusza! A pisarz siedzi, a pisarz
podpisuje, więc jak to się dzieje, że ja w jednym miejscu ciągle?
Godzina 14:45: Drodzy państwo, prosimy o przeniesienie się
na Kanapę Literacką, bo tam za 15 min. odbędzie się spotkanie z panem
Schmittem, po którym autor nadal będzie podpisywał książki.
Gdybym miała nóż w
kieszeni, zapewne by się otworzył... Pytam więc, w którą stronę jest ta Kanapa.
Poleciałam we wskazanym kierunku. Okazało się, że obleciałam cały stadion, a w
rzeczywistości okazało się, że Kanapa była w stronę przeciwną i to dwa stoiska
obok. Gdybym miała nóż w kieszeni...
Spotkanie udane,
ciekawe pytania, autor zadowolony, publiczność również. Podchodzę po podpis, a
urocza pani mnie informuje, że jednak pisarz nie będzie podpisywał książek w
tym miejscu, tylko w innym. Wspominałam już coś o nożu w kieszeni?
No to lecę na
wskazane miejsce, tym razem nie na około, tylko wraz z tłumem, na skróty.
Pisarz jeszcze nie dotarł, ale kolejka jakby za czasów PRL-u rzucili papier toaletowy spod lady.
Dzwonię do Izka: Jak chcesz ten cholerny
autograf, to o 16:30 przyjdź mnie zmienić, bo ja idę na spotkanie dotyczące
Astrid, przez to bieganie nie widziałam się z Magdaleną Grzebałkowską, a poza
tym nogi mi do d... wchodzą.
Izek stwierdziła, że
jak się nie uda mi zdobyć autografu to truuudno, ona nie wraca, bo już sobie
siedzi wraz z innymi blogerami w knajpce, do której też miałam się po
spotkaniach udać.
Godzina 16:27.
Kurza stopa, motyla noga, niech ich mrówki pogryzą i pokrzywy poparzą! Kolejka
nieruchawa, a tu spotkanie mi ucieka! No jasny gwint! Ale, że co, że ja nie
zdobędę tych cholernych dedykacji, ja?! Zawzięłam się, wszystko mi przepadło,
nie zdążyłam się zobaczyć z Kasią z „Mojej pasieki" i Elą z vloga „Trochękurtury", ale autografy są! I to imienne.
A potem udałam się realizować ostatni punkt dnia. Najgryfniejszy, ale o tym w kolejnym poście.
Tak bardzo Cię koooocham! <3
OdpowiedzUsuńtjaaa, wiem :)
Usuńczyli w prezencie urodzinowym powinnaś dostać scyzoryk
OdpowiedzUsuńmoże lepiej nie, bo za rok nieopatrznie mogę go wykorzystać ;)
UsuńNo nie, pół targów przestałaś w kolejkach :)
OdpowiedzUsuńtjaaa, jak za PRL-u ;) dobrze,że dedykacje nie były na kartki ;)
Usuń