W zeszłym roku wrocławska Solidarność obchodziła XXX-lecie istnienia. Z tej okazji zorganizowano po raz pierwszy koncert „Legendy Rocka”, na którym zagrał Dżem, Strachy na Lachy, Lech Janerka oraz Perfect. Impreza odbyła się na terenie zajezdni MPK przy ul. Grabiszyńskiej. To właśnie tutaj w sierpniu 1980 roku Wrocław jako trzeci ośrodek w Polsce dołączył do strajkującego Gdańska. Po zeszłorocznym sukcesie, organizatorzy zapowiedzieli, ze będą tworzyć nową tradycję – w każdą ostatnią sobotę sierpnia, na zakończenie wakacji na terenie zajezdni będą grały legendarne rockowe zespoły. Tyle tytułem wstępu, a teraz...
No bo głupi to ma zawsze szczęście. Po cieszanowskim festiwalu trochę moje finanse ucierpiały. Wiedziałam, że będą „Legendy Rocka”, ale zatykałam uszy, by mi żal nie było, że nie mogę iść. Na szczęście nie zamknęłam oczu i strony fejsbukowej, a tam-konkurskik. No i zgadnijcie :))) Skubańcy dali podchwytliwe pytanie i już, już miałam wysłać odpowiedź, ale jeszcze raz zerknęłam na pytanie konkursowe. O żesz! Źle bym odpowiedziała! Ale szybko skorygowałam błąd i wysłałam poprawną odpowiedź. Po kilku godzinach byłam szczęśliwą posiadaczką biletu na koncerty :) A co my tu mamy w zestawie, no proooszę , same Gwaizdy! T.Love, TSA, Budka Suflera (to mój Mamcik lubi, ja to niezazbytnio), Ray Wilson & STILTSKIN oraz ELO - Klassik feat. Phil Bates & The Berlin String Ensemble, wykonujące przeboje Electric Light Orchestra w symfonicznych aranżacjach). Zadowolona, bo na T.Love ze trzy lata nie byłam, a TSA w zeszłym roku powalił mnie totalnie na Jarocinie. Reszta- z ciekawości mogę posłuchać, popatrzeć, jak się koncertowo sprawdzają. Ale...
No co za pogoda. Upał taki, żar z nieba się leje, że się tyłka spod wiatraka ruszyć nie chce. Ale, co, ja nie pojadę?! No to założyłam króciutkie spodenki, topik, trampeczki i dalej w tramwaja i pod zajezdnię. Bilecik, piecząteczka i wchodzimy. O, dużo miejsca pod sceną (bo kto normalny w taką pogodę jedzie na koncerty rockowe?), zajmuję miejscówe i...o, kurka, ziiimno, wieje jak w kieleckiem! Cień, wiatr, ale, cóż, jakoś damy radę, poskaczemy z Muńkiem, a przy TSA też ryszymy bioderkiem i czupryną. Damy radę, no bo kto jak nie my? (moment, jakoś mi się wkręciła ta liczba mnoga, ale w sumie to sama byłam, bo Justa i Grześ skapitulowali).
T.Love dało czadu, zespół przygotował miksa ze starych i nowych utworków. Na początek chwila ciszy, utwór Dylana dla człowieka, znawcy twórczości Dylana, przyjaciela Muńka, który w zeszłym tygodniu utonął. A potem- set utworów z nowej płyty, mającej ukazać się w przyszłym roku i, no nareszcie to co znamy i lubimy: „Nie, nie nie”, „IV L.O.” „Ajrisz”, „Jazz nad Wisłą”, „Ojczyznę kochać” i „Jest super” ze specjalną dedykacją dla Tuska i Kaczyńskiego, którzy akurat w ten dzień odwiedzali Wrocław. Ach i jeszcze utwór, który powstał w 1983 roku. Muniek o nim zupełnie zapomniał, ale Grabaż wywołał go do tablicy, bo chciał sobie go wypożyczyć na koncerty Pidżamy Porno. Wiecie o jakim utworze mówię? No to posłuchajcie:
A na koniec bisy- Stingowy Pasażer i Marleyowe „No woman no cry”
A teraz 30 min. na małe przemeblowanie i na scenę wchodzi Marek Piekarczyk i TSA. Ja pierdziuuu, jak polecieli! Takie rify gitarowe – to klasyka! Na początek spokojnie- najsławniejszy utwór, dla tych , których już nie ma „51”:
A później- czaaad. Chciałabym Wam tu zarzucić tytułami, ale nie znam dyskografii TSA. Zeszłoroczny Jarocin nie zaszczepił skutecznie bakcyla na ten zespół, ale wiem, że na koncerty chodzić będę, bo to kawał dobrej muzyki. No popatrzcie tylko na gitarzystę- Andrzeja Nowaka- wiecie co ten facet robił z tym instrumentem?
Masakra, takie dźwięki wydobywać z pudła to tylko chyba Hendrix potrafił. Na dodatek wibrujący głos Piekarczyka, który mi się kojarzył z głosem Iana Gillana. Po koncercie stwierdzam, że TSA to pękaciele bębenków, tych usznych. Wyszłam półgłucha z koncertu. Ale warto było. Podobało mi się, że wokalista dba o swoich fanów:”Widać, że nie wszyscy chodzą na nasze koncerty. Nienawidzimy fali. To niebezpieczne. Komuś można z buta na twarz strzelić. Jeżeli widzę, że ktoś taki wędruje na falę, to zamiast dobrze śpiewać, martwię się, by się nikomu nic nie stało. Nie żartuję, jak tylko będziecie tak robić, to wam pokażemy tyłki i sobie pójdziemy”. Ale ochrona i tak się spisywała, jak zawsze. We Wrocławiu na koncertach zawsze czuję się bezpiecznie, bo firma, która pilnuje porządku- Respekt Security- rzeczywiście zasługuje na szacun. Chłopaki pracują, widać, że są przeszkoleni do tego typu imprez i chwała im za to, bo wiem, że nikt mi okularów buciorem nie zrzuci.
Następny zespół- Budka Suflera. Hmm...Ale chmury. Ale wieje. Ja w tym topiku i króciutkich spodenkach...Hm...Gęsiej skórki dostałam i to wcale nie na widok technicznych, którzy zmieniali sprzęt na scenie. Burzowo się robi. Kurde..pościel na balkonie! Ziiimno. Nie no, gdyby to były Strachy, albo Hurt...,ale Budka Suflera...No ten Ray Willson też mnie ciekawił, ale za tydzień jadę na Hurt i Hey do Jeleniej Góry i co będzie jak złapię grypę jaką, albo inne wirusidło? Nieee, odpuszczamy. Wsiadłam zatem szybko w tramwaj i zmykłam (na szczęście- nie zmokłam) do domu. A na koniec zdjęcie nieco zamazane, ale nie mogłam się oprzeć. Widać, nie tylko ludzie kochają rocka. No to wio!
Zazdroszczę TSA :) Od jakiegoś czasu mam w planach pójście na ich koncert i wciąż z tym zwlekam... A Pana Piekarczyka widziałam na koncercie Pana Planta :)
OdpowiedzUsuńMag mam nadzieję, że to nie Ciebie wynoszą na przed ostatnim zdjęciu;)
OdpowiedzUsuńKasia=> Zazdrościsz mi TSA i piszesz, że Piekarczyka widziałaś na Plancie?! Boże, Ty to widzisz i nie grzmisz?! :) Planta, ja chcę Planta! Ten to ma dopiero głos!
OdpowiedzUsuńkolmanka=> ;) a wiesz,że ja bym chętnie takiej fali spróbowała, ale pierwsze primo- okulary by mi pewnie spadły, a bez nich jestem ślepa jak krecik, a po drugie- kto uniesie moje 80 kg?
OdpowiedzUsuń