Dzień drugi festiwalu nie zapowiadał się zbyt ciekawie. Większości kapel nie znałam, ale w sumie takie imprezy są m.in. po to, by rozwinąć swoje muzyczne horyzonty. Idąc za tą myślą, wzięliśmy kocyka i sobie zasiedliśmy na prawie pustym jeszcze polu koncertowym. Chciałam zobaczyć Niagarę- zespół grający muzykę reagge, ale tak się złożyło, że przed nimi grał zespół Perkałaba. No i złapałam bakcyla.
Perkałaba to ukraiński zespół muzyczny, grający reggae połączone z folk. Powstali w 1998 w Iwano-Frankowsku, a ich nazwa nawiązuje do malutkiej ukraińskiej miejscowości w której w latach 80. XX wieku przetrzymywano przymusowo osoby sprzeciwiające się systemowi panującemu w ZSRR. Ich pierwsza płyta pochodzi z 2005 roku i nosi nazwę "Horrry!". Kolejne wydawnictwa powstawały w rocznych odstępach. (informacja ze strony festiwalowej). Znalazłam na YouTube utwór, który grali na koniec, ale jak tak tego słucham, to dochodzę do wniosku, że Perkałaba należy do tych zespołów, które gorzej wypadają studyjnie, za to na koncertach dają czadu.Ale posłuchać sobie możecie, proszę bardzo:
Kolejna kapela- Niagara, a tu w brzuchu burczy, więc, niestety, siły natury silniejsze od potrzeb duchowych, zaprowadziły nas do przesympatycznych Pań, które zaserwowały nam jedzonko. Jedzonko ostre i Edziu później miał nie tylko ogień w sercu rozpalony muzycznymi wrażeniami, ale też i ogień w gębie, który jednak szybko dało się ugasić - na szczęście. No to wracamy na koncerty. Gwiazdą wieczoru był zespół Happysad. Lubimy chłopaków, lubimy, ale jakoś znowu coś mi nie zażarło z emocjami, choć skakałam troszku, nóżką ruszyłam, grzywą zarzuciłam, ale to jednak nie to. Chłopaki byli zmęczeni, dzień wcześniej grali w Bolesławcu i przejechali do Cieszanowa 660 km prawie bez snu. Nic dziwnego, że lekko kondycja ucierpiała, choć Kubie (wokalista) poczucie humoru dopisywało. Ktoś tam z publiki zaczął się wydzierać, że kocha Happysad, na co Kuba: „ Ja też cię kocham (...) chociaż mi tak z męska brzmisz (...) ale co mi tam, taki wieczór niesamowity (...) ważne by nikt nie był sam”. Polecieli więc kilkoma smutnymi kawałkami, kilkoma wesołymi- jak to Happysad, tylko w pewnym momencie Jarek (perkusista) coś zmalował i poszła perkusja. Na szczęście techniczni byli w pełnej gotowości i chłopaki mogli dalej grać. A na koniec- tort. Bo nie tylko Strachom dekada stuknęła, ale i też chłopakom ze Skarżyska. Sto lat było, a tort poszedł dla publiki (nie wiem jak oni podzielili takiego malusieńkiego torcika między te 10 tys. ludzi...mogli go dać Areczkowi ze Strachów;). No to co? Spać idziemy, bo niedziela zapowiada się bardzo emocjonująco.
Bo w niedzielę...Już z samego rana (jeżeli porankiem nazwiemy godzinę 11:00), wstali my, ubrali się, męska część ekipy poszła upolować śniadanie, albo obiad- jak kto woli i trzeba było wyruszać, by zająć miejsce pod barierkami. Dzień otworzył laureat sobotniego przeglądu młodych kapel- Kuki Pau. Na ich profilu na myspace można przeczytać kilka informacji i posłuchać kilku utworów, więc odsyłam na ich stronę. I jedna refleksja- jak rozmawiam czasami z różnymi wokalistami o publice, to każdy z nich boi się, że pod sceną nie będzie kompletu, a jak publiki nie ma, to się ciężko gra. I tu wielki szacun dla Kuki Pau- wprawdzie pod sceną ludzi było jak na lekarstwo, ale zespół dał z siebie wszystko. Sylwia (wokalistka) podgrzewała atmosferę bardziej niż żar lejący się z nieba. Roześmiana, rozskakana, energiczna nie pozwoliła nikomu stać, a i mnie do kilku podskoków zmusiła.
Ale, ale, co me oczka widzą- Hurtobus właśnie zajechał. Nooo, chłopaki z Wrocławia mieli daleką drogę (wiem coś o tym). No to szybko kilka słów z Załęsikiem (gitarzysta) i fotka strzelona przez Smołę (basista).
A potem, no a potem Frontside – ostre metalowe brzmienie, które skutecznie wymiotło mnie spod sceny.
W końcu wyciekawiony Dezerter. Nie słucham tego zespołu jakoś nałogowo, znam te ich najsłynniejsze utwory i ostatnia płyta też wpadła mi w ucho, ale żeby coś więcej, to niespecjalnie. Jednak koncertu byłam bardzo ciekawa i uważam, że był to jeden z lepszych koncertów, które zaliczyłam na festiwalu. A po Dezerterze...ech, no co ja będę Wam tu pisać, palce mi jeszcze z emocji chodzą i ciężko w literki klawiaturowe trafić jak sobie tylko przypomnę tego ZAJEBISTEGO powera, jakiego wystrzelił Hurt. Każdy koncert tego zespołu, to mocna dawka torpedowej energii, żywiołowości i przede wszystkim dobrej zabawy. Set lista taka jak zwykle – „Serki dietetyczne”, „Link”, „Załoga G.”, „Nienormalny”, „Jesteś mały” itd., ale za to jak zagrane, jak kosmicznie wyrąbane (nie będę jednak używać mocniejszego określenia ;). Uwielbiam ich koncerty i jeszcze nigdy mnie nie zawiedli energetycznie. Po prostu w głowie mi się nie mieści, gdy widzę Maćka (wokalista) jak lata po tej scenie, skacze, bawi się razem z nami, a do tego Załęs i ta jego roześmiana mordka i Smoła z tą fają i basem, a o Niedźwiedziu (menago) już nie wspomnę. Choć już teraz na scenie nie ma słynnych lamp w kształcie misiów-żelków i Niedźwiedź nie wychodzi z przesłaniem mocy światła misia. Ach, zapomniałabym- Niedźwiedź też miał urodziny (ale chyba nie 10-te ;), więc sto lat pod dyrygencją Załęsa publiczność odśpiewała.
Poi szaleństwach na Hurcie przyszedł czas na ostatnią kapelę- Hey. To już jest klasa, bo jak na Hurcie szaleję, wygłupiam się, daję się porwać wariackiemu muzycznemu hajowi, to w przypadku Heya mam odlot mistyczny. Głos Kaśki oprawiony odpowiednimi efektami świetlnymi, jej niewzruszona niczym postawa i „No, dziękujemy bardzo” wypowiedziane po każdym kawałku, wywołują u mnie gęsią skórkę. To był REWELACYJNY spektakl. „Ja sowa” akustycznie, zaskakująca aranżacja „dosyć poważnie” i prawie reaggowa „Zazdrość” zupełnie mnie zmiotły. To był dobry finał festiwalu, szkoda tylko, że wszystko musi mieć swój koniec, ale z drugiej strony myślę sobie, że zostałam przez te trzy dni wypełniona po brzegi pozytywnymi wibracjami, gdyby festiwal trwał dłużej, te emocje mogłyby się przelać, a wtedy znowu byłabym niepełna.
Jeszcze tylko chwilkę, zaraz dam Wam spokój, tylko jakieś podsumowanko by się przydało. Ogólnie Cieszanowski festiwal oceniam dobrze. Skład muzyczny jak najbardziej odpowiadał moim gustom, do tego należy wspomnieć o rewelacyjnej oprawie koncertów. Panowie od światełek spisali się na medal. Czasami jednak było złe nagłośnienie i nie mogłam zrozumieć słów, ale może to nie wina nagłośnienia , tylko mojej uwagi. Nie wiem. Ludzie byli wspaniali. Cieszę się, że dzięki temu festiwalowi poznałam Edzię i Tomka- jej męża oraz Krasnalka z Gdańska- Ewelę. Co ja się z nimi uśmiałam, naskakałam. Dziękuję kochani za towarzystwo i mam nadzieję, że na Pidżamie w październiku tak samo damy czadu.
Co mi się nie podobało- organizacja. Już od samego przyjazdu zaczęły się problemy, bo nie było żadnych drogowskazów, cisza, tak jakby nie miało się tu za chwilę zwalić 10 tys. ludzi. Nie było ulotek ani żadnej rozpiski, bo ta co była na kilku plakatach rozwieszonych przy wejściu na pole koncertowe, nie zawsze pokrywała się z rzeczywistością. Poza tym miała być na polu namiotowym tzw,. Strefa Aktywności. Organizatorzy zapewniali, że będą mecze, warsztaty kulinarne i bębniarskie i inne atrakcje, które miałyby wypełnić czas do koncertów. Chciałam iść na warsztaty kulinarne, ale ni cholery nie mogłam znaleźć, gdzie się one odbywają, a jak kogoś zapytałam, to się popatrzył na mnie jakby zobaczył Smoka albo innego mitycznego gada. Nie piszę tego złośliwie, ale może w przyszłym roku organizator mógłby się postarać o lepszy obieg informacji.
No i dochodzimy do sprawy ochrony...Panowie, którzy pilnowali, by na teren festiwalu nie wnoszono niebezpiecznych rzeczy spisali się na medal. Każdy był przeszukiwany dość dokładnie i szło to bardzo sprawnie. Ale jeśli o ochronę na koncertach pod barierkami- aż mi się nóż w kieszeni otwiera (uwaga, będzie niecenzuralnie, więc proszę dzieci o odejście od komputera). No co za debile. Stoi ci taki jeden z drugim i się gapi. Widzi, że idzie gość na tzw. fali to zamiast go bezpiecznie ściągnąć na ziemię, to go wpycha w to wariackie pogo. Pablopavo- wokalista Vavamuffin- zwrócił uwagę Panom Ochroniarzom (żeby ich tak mrówki pokąsały!), żeby wyciągali ludzi z fali,a nie wpychali z powrotem w tę dzicz, ale gdzie tam! Gadaj zdrów koleś, my wiemy co mamy robić. Ale w sumie to nie wiem, czy nie bezpieczniej było z powrotem w tłum płynąć, bo jak Pan Ochroniarz nieumiejętnie, po naszych krzykach, jak kogoś ściągnął , to mu ręce wykręcał i tak jak kryminalistę prowadził do wyjścia. A jak się popychanki zaczęły? Łoo matko, to oni pierwsi byli i od razu pałami napieprzali. Dla mnie to była agresywna chołota, tak ochrona to żadna ochrona. Ej, kończę już ten temat, bo szkoda nerwów.
A jeszcze tylko już na samiutki koniuszek przyznać trzeba, że jednak wszystko było na czas, zmiana sprzętów na scenie pomiędzy grającymi kapelami szła sprawnie, techniczni uwijali się jak pszczółki. I tak sobie myślę, że chyba w przyszłym roku znowu będę się tarabanić przez całą Polskę, żeby posłuchać dobrej muzyki.
Jezusicku, zapomniałabym!!! Papryczko droga, Kuka kazał KONIECZNIE- tak mi dwa razy powtórzył- KONIECZNIE mam Ciebie pozdrowić. No to pozdrawiam :)
Jezusicku, zapomniałabym!!! Papryczko droga, Kuka kazał KONIECZNIE- tak mi dwa razy powtórzył- KONIECZNIE mam Ciebie pozdrowić. No to pozdrawiam :)
Super reportaż. Nie wiem którymi ścieżkami chodziłaś ale strefa aktywności działała wokół małej sceny cały czas, kulinarne robili wojowie, wszystko było w gazetce festiwalowej -roznoszonej przez wolontariuszy, oczywiście najlepszy był namiot z książkami :)
OdpowiedzUsuńAnonimowy=> dzięki. Ale no co Ty mówisz? Kuurde, to naprawdę z tą informacją kiepsko było, a gazetki jakoś chyba zbyt gorliwie nie rozdawali, bo nawet nie wiedziałam,że jest :(. A namiot z książkami- fajny pomysł, zapomniałam o tym.
OdpowiedzUsuńMagda a ja widziałam tych wojów,ale nie myślałam,że to oni te warsztaty,widziałam jak coś gotowali :)))
OdpowiedzUsuńEdzia=> no weź mi nie mów :( Kurde, za rok oblezę centymetr po centymetrze! A widziałaś jakie są propozycje muzyczne na przyszły rok?
OdpowiedzUsuńDzięki za pozdrówka od Kubusia. Ehh niech już chłopcy do ZG zawitają, bo ja ich muszę wyściskać, jak cytrynki normalnie!:)
OdpowiedzUsuńPosłuchałam ukraińców. Z początku zawiało mi trochę Żywiołakiem, ale potem to już nie. Uwielbiam te języki obce. Pięknie brzmią.Dlatego tak mi blisko do Piatnicy jest:)
Czytało mi się relację z festiwalu wyśmienicie. Mlask. Zgłodniałam razem z Tobą i zaraz mną zatelepało jak wyobraziłam sobie tych bezmózgowców ochroniarzy. Brrr.
Buziaki:)
papryczka=> dzięki :) Mi też się na początku to z Żywiołakiem kojarzyło,ale to jednak nie to. Oni są trochę bardziej, hmmm, biesiadni ;), znaczy się Perkałaba. O ochronie to Ty mi nawet nie przypominaj, debilizm nabyty. A Kuba jeszcze mówił, ze muszą koniecznie przyjechać do Zielonej niebawem. A teraz będą grali w Miliczu na Święcie Karpia. Mam nadzieję,że będą wypoczęci, bo w Cieszanowie widać było po nich zmęczenie.
OdpowiedzUsuńKomuś to chyba za dobrze, ostatnio...:)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą w 100%! Co do strefy aktywności to racja, było wszystko źle oznaczone itp. W gazetce napisali, że film o T.Love będzie o godzinie 10. No to siedzimy i czekamy... mineła 12, idziemy się zapytać o co chodzi! Dowiadujemy się, że przełożony na godzinę 16. Ok, wracamy o 16 i czekamy do 17:30 a filmu dalej nie ma... i do tej pory nie wiem czy został wyświetlony bo miałam dość czekania na słońcu następnych paru godzin. O Warsztaty kulinarne też chciałam zahaczyć i też nie znalazłam... Co do koncertów to super, jednak reszta mało zorganizowana. Byłam w cieszanowie po raz pierwszy, wysiadłam z busa i nie wiedziałam w którą stronę ruszać, żadnych znaków, drogowskazów itp. Artykuł super ! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAnonimowy=> dzięki. No organizacja im trochę kulała, ale mam nadzieję,że w przyszłym roku będzie lepiej. :)
OdpowiedzUsuń