Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

sobota, 4 grudnia 2010

WPDK-Dzień trzeci


Uwielbiam chodzić na spotkania z reporterami, bo reporter to specyficzny gatunek dziennikarza- wlezie tam, gdzie inni nie wlezą, wyciągnie takie informacje z człowieka, których inni za Chiny Ludowe nie wyciągną, a do tego jeszcze ma dar do ujęcia swoich „zdobyczy” w słowa. Jeśli jest, oczywiście, dobrym reporterem. Na spotkaniach z reporterami książki stają się często przyczynkiem do opowiadania miliona ciekawych anegdotek, dotyczących, nie tyle samego procesu powstawania reportażu, ale również tego, co się w tekście nie znalazło. Kulisy są zawsze bardzo ciekawe. Tym razem pobiegłam czem prędzej na spotkanie z Jędrzejem Morawieckim i Iwoną Kaliszewską, by z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na Rosję. Jędrzej Morawiecki jest młodym reportażystą. Od połowy lat dziewięćdziesiątych odwiedza Rosję i eksploruje jej religijne rejony. W książce „Łuskanie światła” (wydawnictwo Sic!) opisuje sektę wissarionowców, która żyje na Syberii, gdzieś w środku tajgi w miejscu zwanym Zoną. Jej założyciel – Wissarion- jest byłym milicjantem drogówki, który pewnego dnia podczas jazdy trolejbusem doznał iluminacji i stwierdził, że jest Jezusem Chrystusem. Autor na spotkaniu opowiadał, że to jest typowe dla rosyjskiej religijności- tam bardzo często ktoś ogłasza się Chrystusem i to jest taki lokalny rys sekty wissarionowców. Ale jest to również sekta niejako globalna, nastawiona na medialność, rozdająca akredytacje dziennikarzom, po to by propagować i rozsławiać Wissariona. Morawiecki określił to zgromadzenie mianem czegoś na kształt rosyjskiej power-flower, ale zwrócił uwagę na to, że utopijna wizja świata wissarionowców szybko się skomercjalizowała i to jest ich problemem. Ciekawe jest to, że rząd rosyjski popiera sekciarstwo, daje nawet każdej nowopowstałej sekcie 0,5 hektara ziemi. Tym różni się religijność polska od rosyjskiej. Słuchając tych opowieści, nabierałam coraz większej ochoty na „Łuskanie światła”, bo jeśli Jędrzej Morawiecki jest równie dobrym pisarzem, co gawędziarzem, to książka zapewni mi na pewno niesamowite przeżycia.
Pani Iwona Kaliszewska natomiast jest współautorką (wraz z Maciejem Falkowskim) zbioru reportaży „ Matrioszka w hidżabie. Reportaże z Dagestanu i Czeczeni”(wydawnictwo Sic!), w których stara się zanalizować i zrozumieć mentalność ludzi z Kauzkazu Północnego. Autorka opowiadała o tym, jak z każdą podróżą zmieniał jej się obraz Rosji, jaki dotąd w sobie nosiła. Te wszystkie kalki narodowościowe, stereotypy zaczynają się rozbijać w momencie, gdy wchodzisz w badaną rzeczywistość. Walczący Islam? Owszem, ale tak naprawdę terroryści są tworami medialnymi, które są stworzone dla potrzeb wojska, by mogło wykorzystać moskiewski budżet. Za to gościnność ludzi zamieszkujących Kaukaz Północny jest ujmująca. Reporterka opowiadała, że czasami niezręcznie się czuła, siedząc u kogoś tydzień, nie płacąc za jedzenie i nocleg, ale tam zaproponowanie jakiejkolwiek zapłaty uznano by za afront. Taka jest Rosja, a prezentowane na spotkaniu książki są zapisem tego, co stało się z ZSRR po jego rozpadzie.
Po reporterskich podróżach na Kaukaz i Syberię zaglądnęłam  do Dużego Salonu Literackiego, gdzie za mikrofonami zasiadły trzy kobiety: Marta Mizuro- krytyczka literacka (zachęcam do zaglądnięcia do „Zwierciadła”, gdzie Marta ma swoją literacką stronę), a ostatnio i współautorka (wraz z Robertem Ostaszewskim) swojej pierwszej książki – kryminału „Kogo kocham, kogo lubię”, tu w roli moderatorki; Olga Tokarczuk- pisarka znana, więc przedstawiać nie muszę oraz bohaterka spotkania- Elżbieta Cherezińska- autorka pięciu książek, w tym mojej ulubionej- „Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum”. Spotkanie poświęcone było nowej powieści historycznej Cherezińskiej pt.  „ Gra w kości” (wydawnictwo Zysk i S-ka), która ukazała się 23 listopada, więc jeszcze pachnie farbą drukarską. I jak to bywa na takich spotkaniach, powieść staje się pretekstem do dyskusji na różnorakie tematy, choć tym razem wszystko oscylowało wokół historii. Bo czy pamiętacie swoje lekcje historii? Nuda, podręczniki zapełnione są suchymi faktami, postacie są papierowe, a to przecież nie o to chodzi. Cherezińska zauważyła, że Polacy nie mają swojej historii. To znaczy ona jest, ale nie istnieje w światowej świadomości. Kto w Anglii zapytany, kim był Bolesław Chrobry będzie potrafił odpowiedzieć? Nikt. A w Polsce każdy wie , kim jest np. królowa Elżbieta. Naszą słabością jest to, że nie potrafimy uczynić z naszej historii atutu, który zainteresowałby inne narody. Dlatego w swoich książkach autorka „Gry w kości” stara się ożywić te postacie, stworzyć z nich pełnokrwistych bohaterów, z którymi chciałoby się posiedzieć w kawiarni przy kawie i porozmawiać. Olga Tokarczuk wprowadziła do dyskusji wątek feministyczny. Zauważyła mianowicie, że tak naprawdę historia to opowieść o władzy, intrygach, hierarchii, podjudzaniu, węszeniu, spiskowaniu, przemocy- wszystko jest pisane z męskocentrycznego punktu widzenia. Ta historia nie jest pełna, nie jest prawdziwa, potrzeba tu innego spojrzenia, zaglądnięcia pod podszewkę i pokazania, że w zamierzchłych czasach nie tylko się bito, i spiskowano, ale istniały również zwykłe codzienne sprawy: „Mnie np. interesuje, jakie w danym czasie nosiło się buty”- dodała pisarka. Panie się rozgadały, a mówiły ciekawie. Po tym spotkaniu po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że Elżbieta Cherezińska jest kobietą z ogromną pasją, potrafiącą o tej pasji pasjonująco opowiadać.
A wieczorem...Tak, to już dzisiaj odbyła się uroczysta gala, na której wręczono „Angelusa”. I mogę teraz z dumą powiedzieć, że przewidziałam laureata, a został nim, nie kto inny, jak Geörgy Spiró. 

Nagrodę dla tłumacza otrzymała natomiast Elżbieta Cegielska za przekład „Mesjaszy”. Widzicie zatem, moi mili, że obie nagrody powędrowały do jednego wydawnictwa (W.A.B.) i do jednej książki:).  Galę prowadziła Katarzyna Obara, a oprawą muzyczną zajął się zespół Karbido. Aktorzy wrocławscy prezentowali fragmenty nominowanych tekstów. To był piękny spektakl, siedem tekstów i siedem scen. Najbardziej podobała mi się interpretacja fragmentu prozy Wojciecha Albińskiego. Aktorka przebrana w strój z lat 30-tych, grająca chłopca, opowiadała o tym, jak do domu został przyprowadzony czteromiesięczny kotek. Bohater męczył zwierzaka, ale później wszystko wyznał na spowiedzi. Wstrząsająca była natomiast adaptacja fragmentu „Powrotu chuligana” Normana Manei. Spuszczona kurtyna, odsłaniała jedynie nagie nogi aktorów. Światło trupioblade, a z offu głos dziewczynki, która wspomina swoją pierwszą podróż pociągiem w 1941 roku. Rezerwacja- wagon bydlęcy. Człowiek na człowieku. Latające nogi, ktoś się przewrócił, ścisk, tupanie, tłok. Do tego jeszcze hipnotyczna muzyka- miałam ciary. Po prezentacjach nastąpił moment wręczenia nagrody. Na scenie pojawiła się Natalia Gorbaniewska- przewodnicząca jury, Rafał Dutkiewicz- prezydent miasta oraz rektorka Wyższej Szkoły Zawodowej im. Angelusa Silesiusa w Wałbrzychu (fundator nagrody dla tłumacza) – prof. Elżbieta Lonc. Wprawdzie najpierw miała zostać wręczona nagroda dla tłumacza, by gradować napięcie, ale Natalia Gorbaniewska chyba nie usłyszała prowadzącej i ogłosiła laureata Angelusa. No nic, życie pisze własne scenariusze, jak to stwierdziła Katarzyna Obara i już po opadnięciu emocji ogłoszono również zdobywczynię wyróżnienia dla tłumaczy. I jak część artystyczna gali była na wysokim poziomie, to już część „werdyktowa” pozostawia wiele do życzenia. Organizacja fatalna, ale było jeszcze jedno wzruszające zdarzenie. Otóż na scenę został zaproszony Pan Kornel Morawiecki – założyciel i przewodniczący Solidarności Walczącej, który uroczyście wręczył Pani Natalii Gorbaniewskiej Honorowy Krzyż Solidarności Walczącej. Poetka była nieco zaskoczona, a burza oklasków chyba ją nieco onieśmieliła. I tym oto podniosłym akcentem zakończył się literacki wieczór.
Dobrej nocy i do jutra.

2 komentarze:

  1. Co do historii zgadzam się z Panią Olgą i zdaniem „Mnie np. interesuje, jakie w danym czasie nosiło się buty”. Bo ja z historii ze szkoły pamiętam głównie bitwy, wojny itp. A gdzie w tym wszystkim życie codzienne? O tym niestety czytam w książkach fantastycznych.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja się do końca nie zgadzam, bo w sumie o takich rzeczach opowiadają książki antropologiczno- socjologiczne, a to,że historia jest opowieścią o wojnach, spiskach, układach- cóż...ale są książki np. o historii nauk czy jakiś wynalazków, trzeba tylko umieć szukać

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.