Ponad dwa lata temu Wojciech Tochman był gościem profesora Stanisława Beresia w Maglu Literackim. Reporter opowiadał, że jest na etapie gromadzenia materiałów do kolejnej reporterskiej noweli. Ucieszyła mnie ta wiadomość niezmiernie, ale gdy dostałam niedawno do ręki „marne” 150 stron najnowszej książki Tochmana, trochę się zawiodłam. Dopóki nie zaczęłam czytać...
Rzecz jest o ludobójstwie w Rwandzie, które miało miejsce w kwietniu 1994 roku. W sto dni zostało brutalnie zamordowanych prawie milion ludzi- mężczyzn, kobiet i dzieci. Okrutne mordy były efektem nasilającej się zajadłej nienawiści, panującej od pokoleń między plemionami Tutsi i Hutu. Na temat tego ludobójstwa powstało wiele opracowań, analiz, filmów (polecam w szczególności obraz Terry’ego George’a pt. „Hotel Rwanda”), po co więc kolejna książka?
W Klubie Trójki, Jerzy Sosnowski zapytał Tochmana, czy ma jakieś poczucie misji, dlaczego podejmuje takie tematy? Reporter odpowiedział, że stojąc przed zdjęciami w Kigali Memorial Centre czuł, że musi ocalić od zapomnienia te dzieci, które zostały roztrzaskane maczetami, kobiety, które przed śmiercią były w bestialski sposób gwałcone, mężczyzn, którym na żywca wyciągano wnętrzności. Żeby świat o tym pamiętał, żeby nie zapomniał, żeby dowiedział się również o tym, jak dzisiaj żyją osoby, którym cudem udało się uniknąć rzezi.
To jest mocna książka, Tochman przedstawia suche fakty, tnie językiem i wwierca się w nasze emocje, wywołując w wyobraźni obrazy, których nie chcemy oglądać. Te 150 stron to zbyt duża dawka okrucieństwa, ale właśnie o to chodzi reporterowi: „W tej chwili trzeba nazywać sprawy po imieniu, a nie bawić się w subtelne opisy świata (...) natłok informacji o ludzkim cierpieniu jest tak wielki, że to cierpienie się dewaluuje. Widzimy krew w telewizji i nic nas to nie obchodzi. Pijemy herbatę, jemy kolację. Więc chcę pisać tak, by czytelnik stracił apetyt. By go zabolało, by poczuł strach, mróz albo smród. Żeby się ubrudził, porzygał albo popłakał z bezradności.” Ja po przeczytaniu „Dzisiaj narysujemy śmierć” nie płakałam z bezradności, nie rzygałam, ale zostałam pobrudzona, pobrudzona taką dawką śmierci i zgnilizny, której długo z siebie nie będę mogła zmyć.
Wojciech Tochman, Dzisiaj narysujemy śmierć, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.
Witam, po przeczytaniu recenzji jedyne na co mam chęć to ubrać się i pędzić do biblioteki. W jakiś sposób temat ludobójstwa w Rwandzie krąży wokół mnie od kiedy przeczytałam "Ocalony. Ludobójstwo w Rwandzie" Reveriena Rurangwy. Mocna rzecz. Potem była "Strategia antylop". Polecany przez Ciebie film również widziałam i zgadzam się warto obejrzeć. Mimo wszystko czuję, jakbym ciągle potrzebowała o tym czytać. I za każdym razem czuję się jakbym odkrywała prawdę na nowo. Za każdym rzem jestem tak samo zdziwiona jak przy pierwszej książce.
OdpowiedzUsuńO tak, "Hotel Rwanda" to jest niesamowity film... Właśnie zaczęłam czytać "Dzisiaj narysujemy śmierć" (po części, bo do recenzji, po części, bo do wyzwania), ale po pierwszych 16 stronach musiałam sobie zrobić przerwę, bo to zbyt wiele. Tej książki chyba nie będę mogła czytać inaczej, niż w malutkich dawkach, nie dam rady!
OdpowiedzUsuńTrafiłam do Ciebie z wyzwania reporterskiego, witaj.
OdpowiedzUsuńJakoś mi umknęło, że i Tochman napisał o Rwandzie; znam jednak jego inne książki i zawsze uderza mnie kontrast pomiędzy suchym, prawie beznamiętnym językiem autora, a obfitującymi w emocje wydarzeniami, które opisuje. Jakby mówił, że zło nie potrzebuje ozdobników... Po "Dzisiaj narysujemy śmierć" zapewne kiedyś sięgnę.
Molly=> ja właśnie muszę przeczytać "Strategię antylop", chociaż trochę się boję, bo po Tochmanie ciężko mi było dojść do siebie
OdpowiedzUsuńksiążkowo=>ja sobie też dawkowałam tę książkę, nie można jej przeczytać jednym tchem
agawa79=>zgadzam się z Tobą, co do stylu Tochmana, dla mnie to arcymistrz reportażu, nikt nie potrafi tak manipulować językiem jak on