Po wczorajszym spotkaniu literackim pod domem chwycił mnie taki ból barka pod łopatką, że się zryczałam. Od czwartku mnie trochę w tym miejscu pobolewało, ale myślałam, że mam nerwoból. Dzisiaj pojechałam na SOR, bo każdy ruch sprawiał ból. Odesłali mnie na pogotowie do chirurga.
Chirurg odesłał mnie na SOR z rozpoznaniem nerwy kulszowej.
Na SORZ-e neurolog skierowała mnie na rentgena barku. Pstryknęli foty i odesłali mnie na dół na kroplówkę ze środkami przeciwbólowymi.
Siedzę i sobie kroplówkuję, a tu przychodzi pielęgniarz i mówi, że mało się uśmiechałam i znowu jedziemy na sesję zdjęciową. No to, siup, do góry.
Pan Rentgen podejrzliwie się mnie zaczął wypytywać, czy się ostatnio gdzieś nie uderzyłam, czy ktoś mnie nie palnął w ramię albo może się przewróciłam, może coś dźwigałam a może w tramwaju o coś się walnęłam?
Nie, nic z tych rzeczy. Wprawdzie jestem łamagą, ale bez przesady, pamiętałabym, jakbym się walnęła albo przewróciła, więc żaden uraz nie wchodził w grę.
No to Pan Rentgen zaczął sobie żartować, że musiałam wczoraj nieźle zabalować, skoro mam luki w pamięci. No dobra, ale o co chodzi?
- Ma pani złamane żebro.
- Jaja pan sobie robi... Przecież to niemożliwe. Ani się nie uderzyłam, ani nie potknęłam, ani nie dźwigałam. Może zdjęcie pan źle zrobił?
- Wykluczone, ewidentnie widać, że żebro jest złamane i wszystkie objawy wskazują na to, że tak jest.
Wygląda na to, że samo się złamało. Jest podejrzenie, że to może mieć związek z zakłóconą gospodarką hormonalną, bo mam jakieś tam rozpoznanie i w sumie od marca czekam na łóżko na oddziale endokrynologicznym. Dostałam teraz skierowanie w trybie pilnym z rozpoznaniem podejrzenia osteoporozy. Ale zanim to mi napisali, to jeszcze musieli mi zrobić rentgena płuc, bo, jak to mnie łaskawie lekarz poinformował muszą wykluczyć podejrzenie nowotworowe.
Wzięli mnie na rentgena, potem odstawili, podłączyli do kolejnej kroplówki i teraz sobie siedź babo przez trzy godziny i się zastanawiaj co z tymi płucami.
Siedzę tak i siedzę, mija godzina, a oni z tym rentgenem nie przychodzą. To się pytam pielęgniarki, czy już jest.
-Jest.
-I co wyszło?
-Lekarz będzie z panią rozmawiał.
No na taki dictum to już byłam cała posrana (wybaczcie słownictwo).
Ale przyszedł, powiedział, że w porzo.
Na złamane żebro nic się nie poradzi, samo się zrośnie, ale będzie boleć i wtedy sobie zarzucić Paracetamol albo inny środek przeciwbólowy (panie doktorze, mi Ketonal ledwo pomógł, a ja mam sobie Paracetamol brać przez 6 tygodni?!). Powiedział jeszcze, że mi współczuje, bo nic nie da rady z złamanym żebrem zrobić, pozostaje czekać aż się zrośnie.
Extra. Będę płakać z bólu przez 6 (słownie: SZEŚĆ) tygodni albo niech mi lekarz coś silnego przepisze, bo się usram (wybaczcie słownictwo).
I tak oto zamiast iść dzisiaj na spotkanie z Rankovem, posiedziałam sobie 8 (słownie: OSIEM) godzin w szpitalu. A to jeszcze nie koniec, bo prawdopodobnie na przyszły tydzień też sobie pomieszkam w szpitalu. Prawdopodobnie badanie będą trwały pięć dni.
Ale jedno chciałam powiedzieć- narzeka się na te naszą służbę zdrowia, a przyznać muszę, że zaopiekowali się mną cudnie. Pielęgniarki były przemiłe, pani neurolog, jak zobaczyła, że to w sumie nie jej działka, sprowadziła ortopedę, a wcale nie było łatwo, a później jeszcze ten przemiły chirurg, a o Panie Rentgenie już nie wspomnę. Mili ludzie.
O ja pierdziu... Żebro tak samo z siebie może się złamać? Masakra jakaś. Aż mnie ciary przechodziły, jak czytałam. I weź tu oddychaj, jak boli.
OdpowiedzUsuńCo do służby zdrowia - jak zwykle wszystko zależy od ludzi. Ja też wtedy z tą nerką jak wylądowałam, to wszyscy byli cudowni. I u Hipka na hematologii też. Jak personel jest ludzki, to cię wyleczą nawet w spartańskich warunkach. A jak trafisz na bezduszne roboty, to najnowszy sprzęt nie pomoże.
no, ja z nerwów tam się popłakałam, bo panicznie boję się igieł, a oni mi tego wenflona wkuwali (pierwszy raz w życiu), a ja jeszcze mam takie zyły, co się chowają i nie mogła jej znaleźć i gmerała i gmerała, a ja już miałam mroczki przed oczami i się ze zdenerwowania poryczałam, a ona mnie pogłaskała i uspokoiła i powiedziałą,żebym sobie popłakała to mi ulży. I mi ulżyło :) A z tym żebrem- gdybyś widziała mine Pana Rentgena, Pani Neurolog i Pana Protpedy...a później jeszcze pielęgniarzy. Podejrzewam, ze wieść się po całym szpitalu rozniosła, że samo się żebro złamało. Będę sławna. Ale to prawdobodobnie jednak coś przez te zaburzenia hormonalne i do tego jeszcze jakieś cukrzycowe historie. Zobaczymy co wykażą badania endokrynologiczne.
UsuńTyyy, ja też mam fobię igieł, serio serio. Tylko, że mi pomaga, jeśli się nie patrzę, to wtedy jest ok. I też teraz z tą nerką miałam po raz pierwszy w życiu wenflon zakładany, ale byłam z bólu w zasadzie nieprzytomna i generalnie w takim stanie, że już było mi wszystko jedno, co mi robią.
UsuńNo niewykluczone, że zostałaś okrzyknięta pacjentką tygodnia. Oby się jak najszybciej wyjaśniło, co i jak, bo przecież nie mogą Ci się kości tak bez powodu łamać.
a wiesz co mi się przypomniało, oglądałaś "Amelię"? Tam ten staruszek co ciągle malował "śniadanie wioślarzy" miał taką chorobę, że mu się kości łamały...
UsuńA ja też nie patrzę jak mnie kują, ale pani trochę sobie pod nosem przeklinała i komentowała i wiesz jak to jest, nawet jak tego,że ci tam gmerają w tej żyle nie czujesz, to jak słyszysz komnetarze typu: o, uciekła, o, znou, o trochę się rozszarpała, no chodź tutaj- to wyobraźnia sama zsyła na ciebie ból i wydaje ci się ,że zaraz ci ręka odpadnie- no ja tak w każdym razie mam. trudno, jestem panikara i to że mam 32 lata nie ma tu nic do rzeczy
To pani się zachowała mega nieprofesjonalnie, co tu ukrywać.
UsuńZ tą fobią igieł to ja miałam od zawsze, tylko niby skąd to miałam wiedzieć jako kilkulatka? Jakiekolwiek zastrzyki czy badanie to była akcja na całą przychodnię. Ale w końcu trafiło na jedną bardzo sprytną pielęgniarkę, która widocznie już miała z taką fobią u dziecka do czynienia. Wmówiła mi, że teraz jest nowa technika i zastrzyki się robi "bez igiełki". Robiła to tak [to już wiem od mamy, która mi powiedziała, jak byłam starsza], że igłę na strzykawkę zakładała dosłownie w ostatniej sekundzie, jak ja tego już nie mogłam zobaczyć, bo byłam odwrócona z wypiętym tyłkiem do góry. I naprawdę przez szereg lat do tej pielęgniarki chodziłam spokojna i zrelaksowana, zero spazmów i histerii, bo przecież skoro ona nie używa igły, to nie mam się czego bać... :)
Jakiś ten rok niefafuśny. Zdrowia, zdrowia i jeszcze sto razy zdrowia :D
OdpowiedzUsuń