Autor: Martin Reiner
Tytuł: Lucynka,
Macoszka i ja
Przekład: Mirosław
Śmigielski
Wydawnictwo: Stara
Szkoła
Rok wydania: 2015
W zeszłym roku
Martin Rainer był gościem Miesiąca Spotkań Autorskich. Pamiętam, że czytał
wtedy fragment powieści „Poeta. Powieść o Ivanie Blatnym" (Rainer
opracowuje rękopisy Blatnego, jest zafascynowany jego twórczością), który
niespecjalnie mi się spodobał, a gdy rozmowa zeszła na tematy wydawnicze
(Rainer ma wydawnictwo, które wydaje takich pisarzy jak Michal Ajvaz, Irena
Dousková, Michal Vievegh) zupełnie się wyłączyłam i stwierdziłam, że raczej się
z tym pisarzem nie zaprzyjaźnię.
I co ja mam teraz
powiedzieć? Panie Rainer, dlaczego na zeszłorocznym spotkaniu nie przeczytał
Pan fragmentów „Lucynki, Macoszki i ja"? To byłaby miłość od pierwszego czytania! Szczerze
powiem, że nie wiem co mnie podkusiło, by sięgnąć po tę uroczą, jak się
okazało, książkę, ale mało brakowało i bym nigdy się na nią nie natknęła.
Zajrzyjmy więc do środka...
Poznajcie Tomasza
Mroza - listonosza, który odkrył w sobie pasję do literatury. Bohaterowie
książek byli dla niego bliżsi niż rzeczywiste osoby, czytał wszystko co wpadało
mu w ręce i zupełnie nie panował nad swoimi wyborami. Taki jamochłon książkowy.
Nasz bohater
pewnego dnia dowiaduje się o istnieniu Macoszki, poety wyklętego, którego
cenzura komunistyczna zmusiła do emigracji do Londynu. Tomasz wyrusza śladami
pisarza, a przyświeca mu jedna myśl- wyjaśnić kim jest tajemnicza osoba, która
wysłała niedwuznaczny liścik do poety.
Od razu wspomnę, że
Rainer w jednym z wywiadów wyjawił, że postać Macoszki jest wzorowana na
Blatnym i dla tych, którzy lubią literackie zabawy „Lucynka, Macoszka i
ja" może być świetnym sposobem na spędzenie popołudnia na tropieniu
podobieństw między fikcyjnym Macoszką a realnym Blatnym.
Ale wróćmy do
naszego bohatera. Macoszka to jedno wyzwanie dla Tomasza Mroza, drugim jest
Lucynka, pięcioletnia dziewczynka, córka Marty, obecnej partnerki bohatera.
Otóż, Marta ląduje w psychiatryku ze zdiagnozowaną maniakalną depresją. Ktoś
musi się przez rok zająć jej dzieckiem i zgadnijcie na kogo pada?
Wyobraźcie sobie
teraz dwudziestopięcioletniego faceta, nieco oderwanego od rzeczywistości,
który musi przystosować się do nowej sytuacji, bo niespodziewanie został
tatusiem. Jakoś radzić sobie trzeba, tym bardziej, że Lucynka okazuje się
uroczą małą damą, niezwykle inteligentną, mocniej stąpającą po ziemi niż jej
opiekun.
Rainer rewelacyjnie
poradził sobie z ukazaniem relacji między pięcioletnim dzieckiem a
niedoświadczonym młodym mężczyzną. Obserwujemy jak Tomasz dorasta do nowej
roli, jak relacja z Lucynką sprawia, że bohater odkrywa w sobie zupełnie
nieznane uczucia, łapie się na dziwnych odruchach i coraz bardziej zakochuje
się w swojej podopiecznej. Nie jest to temat nowy, bo równie świetnie zabrał
się za niego inny czeski pisarz - Petr Šabach w „Podróżach konika
morskiego". Jego bohater również ma dwadzieścia pięć lat i musi zająć się
trzyletnim synem. I w jednym i drugim przypadku priorytety ulegają zmianie, a
świat zdaje się wywracać do góry nogami, ale z takiej odwróconej perspektywy
wygląda dość ciekawie. To co łączy obie książki, oprócz podobnego wątku, to
humor. Rainer nieco melancholiczną narrację urozmaica dyskretnymi wstawkami
humorystycznymi w postaci świetnych dialogów i spostrzeżeń Lucynki.
Martin Rainer wydał
nie tylko prozę, ale również popełnił kilka tomików poetyckich. Dlaczego o tym
wspominam? Otóż, w „Lucynce..." poetyckie zabiegi uliryczniają narrację i
zaskakują swoją nieoczywistością. Na dowód, mała próbka:
Piątek 12 kwietnia 1991 roku był pięknym wiosennym dniem,
przyjemnym, gorącym.
Trzydzieści lat wcześniej Jurij Gagarin okrążył kulę
ziemską. Jego rakieta obierała planetę jak zatrute jabłko, po czym ofiarowała
to jabłko na tacy kolejnemu stuleciu.
Piękna to opowieść.
Lektura wielowymiarowa o tym, że nasza tożsamość nie jest wcale constansem,
dorastamy do nowych sytuacji, poszukujemy nowych sensów, przeglądamy się w
życiu innych, by odnaleźć siebie. Jest to również opowieść o pasji i miłości do
literatury. I jeszcze o przyjaźni. Poetycko i z humorem.
Książka bierze
udział w Wyzwaniu 2015- Książka z imieniem w tytule.
Ostrzyłam sobie pazury na Macoszkę jeszcze jak była w wydawniczych planach Starej Szkoły. Teraz czas złapać w szpony, zwłaszcza, że tak wszyscy chwalą. Z drugiej strony trochę się boję, że nie będzie faktycznie taka dobra.
OdpowiedzUsuńmnie absolutnie zachwyciła, to są czeski klimaty, które bardzo lubię, jest tu ciepła ironia, trochę filozofii codzienności, gawędziarstwo i cuuuudne postaci. No i jest też tajemniczy liścik :) Świetnie się to czyta. Brać w ciemno!
OdpowiedzUsuń