Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

wtorek, 21 lipca 2015

Martin Reiner "Lucynka, Macoszka i ja"





Autor: Martin Reiner
Tytuł: Lucynka, Macoszka i ja
Przekład: Mirosław Śmigielski
Wydawnictwo: Stara Szkoła
Rok wydania: 2015





W zeszłym roku Martin Rainer był gościem Miesiąca Spotkań Autorskich. Pamiętam, że czytał wtedy fragment powieści „Poeta. Powieść o Ivanie Blatnym" (Rainer opracowuje rękopisy Blatnego, jest zafascynowany jego twórczością), który niespecjalnie mi się spodobał, a gdy rozmowa zeszła na tematy wydawnicze (Rainer ma wydawnictwo, które wydaje takich pisarzy jak Michal Ajvaz, Irena Dousková, Michal Vievegh) zupełnie się wyłączyłam i stwierdziłam, że raczej się z tym pisarzem nie zaprzyjaźnię.

I co ja mam teraz powiedzieć? Panie Rainer, dlaczego na zeszłorocznym spotkaniu nie przeczytał Pan fragmentów „Lucynki, Macoszki i ja"? To byłaby  miłość od pierwszego czytania! Szczerze powiem, że nie wiem co mnie podkusiło, by sięgnąć po tę uroczą, jak się okazało, książkę, ale mało brakowało i bym nigdy się na nią nie natknęła. Zajrzyjmy więc do środka...

Poznajcie Tomasza Mroza - listonosza, który odkrył w sobie pasję do literatury. Bohaterowie książek byli dla niego bliżsi niż rzeczywiste osoby, czytał wszystko co wpadało mu w ręce i zupełnie nie panował nad swoimi wyborami. Taki jamochłon książkowy.

Nasz bohater pewnego dnia dowiaduje się o istnieniu Macoszki, poety wyklętego, którego cenzura komunistyczna zmusiła do emigracji do Londynu. Tomasz wyrusza śladami pisarza, a przyświeca mu jedna myśl- wyjaśnić kim jest tajemnicza osoba, która wysłała niedwuznaczny liścik do poety.

Od razu wspomnę, że Rainer w jednym z wywiadów wyjawił, że postać Macoszki jest wzorowana na Blatnym i dla tych, którzy lubią literackie zabawy „Lucynka, Macoszka i ja" może być świetnym sposobem na spędzenie popołudnia na tropieniu podobieństw między fikcyjnym Macoszką a realnym Blatnym.

Ale wróćmy do naszego bohatera. Macoszka to jedno wyzwanie dla Tomasza Mroza, drugim jest Lucynka, pięcioletnia dziewczynka, córka Marty, obecnej partnerki bohatera. Otóż, Marta ląduje w psychiatryku ze zdiagnozowaną maniakalną depresją. Ktoś musi się przez rok zająć jej dzieckiem i zgadnijcie na kogo pada?

Wyobraźcie sobie teraz dwudziestopięcioletniego faceta, nieco oderwanego od rzeczywistości, który musi przystosować się do nowej sytuacji, bo niespodziewanie został tatusiem. Jakoś radzić sobie trzeba, tym bardziej, że Lucynka okazuje się uroczą małą damą, niezwykle inteligentną, mocniej stąpającą po ziemi niż jej opiekun.

Rainer rewelacyjnie poradził sobie z ukazaniem relacji między pięcioletnim dzieckiem a niedoświadczonym młodym mężczyzną. Obserwujemy jak Tomasz dorasta do nowej roli, jak relacja z Lucynką sprawia, że bohater odkrywa w sobie zupełnie nieznane uczucia, łapie się na dziwnych odruchach i coraz bardziej zakochuje się w swojej podopiecznej. Nie jest to temat nowy, bo równie świetnie zabrał się za niego inny czeski pisarz - Petr Šabach w „Podróżach konika morskiego". Jego bohater również ma dwadzieścia pięć lat i musi zająć się trzyletnim synem. I w jednym i drugim przypadku priorytety ulegają zmianie, a świat zdaje się wywracać do góry nogami, ale z takiej odwróconej perspektywy wygląda dość ciekawie. To co łączy obie książki, oprócz podobnego wątku, to humor. Rainer nieco melancholiczną narrację urozmaica dyskretnymi wstawkami humorystycznymi w postaci świetnych dialogów i spostrzeżeń Lucynki.

Martin Rainer wydał nie tylko prozę, ale również popełnił kilka tomików poetyckich. Dlaczego o tym wspominam? Otóż, w „Lucynce..." poetyckie zabiegi uliryczniają narrację i zaskakują swoją nieoczywistością. Na dowód, mała próbka:
Piątek 12 kwietnia 1991 roku był pięknym wiosennym dniem, przyjemnym, gorącym.
Trzydzieści lat wcześniej Jurij Gagarin okrążył kulę ziemską. Jego rakieta obierała planetę jak zatrute jabłko, po czym ofiarowała to jabłko na tacy kolejnemu stuleciu.

Piękna to opowieść. Lektura wielowymiarowa o tym, że nasza tożsamość nie jest wcale constansem, dorastamy do nowych sytuacji, poszukujemy nowych sensów, przeglądamy się w życiu innych, by odnaleźć siebie. Jest to również opowieść o pasji i miłości do literatury. I jeszcze o przyjaźni. Poetycko i z humorem.

Książka bierze udział w Wyzwaniu 2015- Książka z imieniem w tytule.

2 komentarze:

  1. Ostrzyłam sobie pazury na Macoszkę jeszcze jak była w wydawniczych planach Starej Szkoły. Teraz czas złapać w szpony, zwłaszcza, że tak wszyscy chwalą. Z drugiej strony trochę się boję, że nie będzie faktycznie taka dobra.

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie absolutnie zachwyciła, to są czeski klimaty, które bardzo lubię, jest tu ciepła ironia, trochę filozofii codzienności, gawędziarstwo i cuuuudne postaci. No i jest też tajemniczy liścik :) Świetnie się to czyta. Brać w ciemno!

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.