Wczorajszego dnia na Promocjach zaszyłam się w Salonie Angelusa, bo tam
odbywały się najbardziej interesujące mnie spotkania. Jedną nogą tylko
skoczyłam po autograf Filipa Springera
i szybciutko powróciłam do BWA Awangarda
(tu się odbywają spotkania autorskie, stoiska są w innym miejscu- w Muzeum
Architektury), by wziąć udział w promocji książki Wojciecha Tochmana „Dzisiaj
narysujemy śmierć”. Czekałam na to spotkanie z niecierpliwością. Pamiętam jak
kilka lat temu autora gościł prof. Stanisław Bereś- ach co to było za
spotkanie! Konfrontacja dwóch osobowości, trafne i niewygodne pytania,
zaskakujące riposty- po takich wieczorach człowiek zaczyna wierzyć, że jednak
jeszcze istnieje jakaś kultura dyskusji w tym kraju. Ale do rzeczy, bo w
dygresyje popadam. Wczorajsze popołudnie z reporterem poprowadziła Magda
Piekarska- dziennikarka Gazety Wyborczej.
Spotkania w Salonie Angelusa
charakteryzują się tym, że rozmowa oscyluje wokół nominowanej książki. „Dzisiaj
narysujemy śmierć” Tochmana nie jest lekturą przyjemną, opowiada o ludobójstwie
w Ruandzie, więc i wątek przewodni rozmowy nie należał do lekkich. Co mnie
uderzyło w wypowiedziach Pan Wojciecha? Czytałam wiele wywiadów z nim i
pamiętam jedną wypowiedź. Na pytanie dlaczego w jego książkach jest tyle zła,
dlaczego podejmuje się takich trudnych tematów odpowiedział, że czuje misję, by
otworzyć ludziom oczy, by po jego książkach odchodził czytelnikowi apetyt na
cokolwiek. Zapytany przez Magdę Piekarską dlaczego podjął się takiego tematu i
jak się pisze takie książki odpowiedział, że zmienił teraz nastawienie. Nie ma
poczucia misji, nie chce wszystkich nawracać, uwrażliwiać – każdy pa prawo do
tego, by przełączyć kanał w telewizji, gdy widzi masakrę. Autor zrozumiał, że
nie każdy musi się przejmować tym, co się dzieje na świecie. Tochman opowiadał
również o tym, że podczas pracy nad „Dzisiaj narysujemy śmierć” zaskoczyło go
to, że bardziej wstrząsnęły nim rozmowy z oprawcami niż z gwałconymi kobietami.
Te rozmowy z oprawcami były trudniejsze, i ku zdziwieniu samego reportera,
bardziej go pocharatały. Gdy słyszał opowieść jak Hutu maczugą zaszlachtował
całą rodzinę, to emocjonalnie czuł, że nie wytrzyma. Ja sama słuchając tych opowieści siedziałam
cala spięta. tym bardziej, że Tochman jeszcze bardzo uważnie dobierał słowa,
wypowiadał się powoli, z zastanowieniem, co mnie jeszcze bardziej wbijało w
krzesełko. Ale były też lżejsze nieco akcenty. Wojciech Tochman odsłonił rąbka
tajemnicy swojego warsztatu. Pisząc książkę codziennie czyta ją od początku-
wyobrażacie sobie? Tak dzień w dzień, jak już pisze np. dwusetną stronę, to
rano sobie zasiada do biureczka i od pierwszej strony czyta to co napisał do
momentu, w którym skończył. Stąd wniose, że pierwsze fragmenty są zawsze
najbardziej wypieszczone, natomiast ostatnie nieco mniej. O nowym projekcie
autor nie chciał się wypowiadać, choć od kilku lat już słyszę, że jeździ do
Kambodży, by tam badać sytuację Kmerów.
A po spotkaniu z Tochmanem, szybkie przewietrzenie sali i za stołem
autorskim zasiedli- Natalia Babina, autorka „Miasta ryb”, tłumaczka i
prowadzący spotkanie Jacek Antczak.
Od razu, bez bicia się przyznam, że nie
czytałam „Miasta ryb”, ale po fragmentach powieści przeczytanych przez
prowadzącego w te pędy udałam się do wydawcy i książkę nabyłam (Rebis o dychę
obniżył cenę :), ale i tak już miałam nic nie kupować- Jacku, Jacku, musiałeś
takie smakowite fragmenty przeczytać?).
No i padłam. Autorka okazała się
niesamowicie fajną babką. Uśmiechnięta, skromna, i bardzo otwarta. Biegam po
spotkaniach autorskich od dziewięciu lat, wiele już widziałam, ale Pani Natalka
mnie mile zaskoczyła, ale najpierw mała dygresja. Jacek Antczak, rozpoczynając
spotkanie opowiedział, że pewien wrocławski profesor, na wieść o tym, że Jacek
będzie prowadziła spotkanie z białoruską pisarką zdziwił się: „To są
białoruscy pisarze?”. Ano są, ja widać i
piszą podobno dobre powieści (niebawem to sprawdzę). Ale jest różnica między
polskim, a białoruskim prozaikiem- białoruscy pisarze, a przynajmniej jedna z
nich, przynosi na spotkania z czytelnikami cukierki i chleb...Tak, tak moi
mili, to jest właśnie to o czym
wspomniałam wcześniej. Pani Natalka uraczyła publiczność słodkościami i
powitała białoruskim chlebem.
Do tego zapowiedziała, że na koniec spotkania
będzie losowanie nagrody, która jest pierścień pojawiający się na kartach
powieści. A później zaczęła się piękna opowieść o poszukiwaniu własnej
tożsamości, odkrywaniu języka białoruskiego, o braku zakorzenienia i o
alkoholu. Spotkanie z Panią Natalką było dla mnie odświeżającym oddechem i
miłym akcentem na zakończenie wczorajszego wieczoru. Autorka mnie zaczarowała
swoją serdecznością, Jacek Antczak rozbawił ciekawymi pytaniami, a po wieczorze
wydawca zaprosił wszystkich gości na wino.
A dziś kolejne spotkania i wieczorna gala Angelusa. Myślę sobie, że
nagroda powędruje do Pani Natalki- takie chodzą plotki. Sprawdzę to. i Wam
jutro powiem. Miłego dzionka.
Bardzo zazdroszczę i wszystkich spotkań z pisarzami, i ich autografów. O " Mieście ryb " i książce Wojciecha Tochmana przeczytałam wiele dobrych opinii. O ile po książkę Tochmana boję się sięgnąć ( ze względu na tematykę ), to na " Miasto ryb " mam wielki apetyt ( zwłaszcza po tym, co napisałaś o autorce książki ). Cieszę się, że coraz więcej ukazuje się książek z naszej, sąsiedzkiej części Europy.( Nie tylko anglosaską literaturą czytelnik żyje.)
OdpowiedzUsuńronja=> co do Tochmana- ja czytałam tę książkę długo, choć nie jest to opasła pozycja. Ale ma taki emocjonalny ładunek,że nie dawałam rady. A Natalkę mam na półce :) Też się cieszę, że u nas coraz bardziej robi się popularna literatura naszych sąsiadów.
OdpowiedzUsuń