Tak jak obiecałam, umieszczam tu fragment „Galicyjskości” – powieści mojego przyjaciela Łukasza Saturczaka. Mam nadzieję, że po przeczytaniu pognacie do Empiku, by doczytać resztę. Dodam tylko, że książka swą premierę miała na Targach w Krakowie, więc już powinna być dostępna w sprzedaży. I nie jest to reklama :) Bo całkiem obiektywne stwierdzam, że jak na debiut, to powieść Łukasza jest dobra, choć ma kilka niedociągnięć. A jak mam być nieobiektywna i patrzeć na tę książkę przez pryzmat naszej znajomości, to wiem , że Saturczaka stać na więcej, ale on jeszcze się wybije, tylko leniwy jest. A tymczasem zapraszam do lektury :). Jest to fragment z rozdziału „Wtedy”, mojego ulubionego i mym zdaniem najdowcipniejszego w całej powieści.
"Nie czuje Józek lepkiej breji na ustach, więc pewnie krwotoku brak. Dotyka jednak powoli swojej twarzy, aby utwierdzić się całkowicie w pewności, co do dobrego stanu swojego zdrowia, czy może to nie psikus przypadkiem i ból tak nie sparaliżował jego odczuwanie, że może on już martwy jest, pojęcia o tym nie ma i tylko gdzieś w najdalszych okolicach jego ciała zaczynają wygrywać pojedyncze dźwięki przypominające o ciągłym tu byciu; ciche i ledwo zauważalne. To te parę sekund, zanim znieczulenie minie, zaś nerwy posłużą za instrument na odtworzenie wszystkich tonów tej harmonii, czy raczej kakofonii płaczu i zgrzytania zębami.
- Ech Józku! – usłyszał w jednej chwili, jakby z oddali, ale jednak nad sobą, kobiecy głos, delikatny jak aksamit by powiedział, gdyby ten materiał znał, ale nie zna i opisać nie może i tylko na myśl mu sie nasuwa, że pierwszy raz taką barwę, ton czy co tam, na uszy swe nie do końca czyste słyszy.
Gdyby nie dość szybkie rozpoznanie sytuacji, pomyślałby zapewne, że do czynienia z aniołem już ma i u bram raju stoi albo przynajmniej innego niż ten świata, bo czy zasłużył na krainę wiecznego szczęścia pewny nie był. Na nic więcej jego wiejskie filozofowanie się zda więc rzuca tylko przez zęby wpatrując się w białą postać nad sobą: Najświtnsza paninka! Nic mu więcej do głowy nie przychodzi. Gapi się w piękność dalej, myśląc raczej o swoim wyglądzie; niegodnym raczej spotkania z niebieskooką istotą spoza znanej mu cywilizacji, niż o tym, z kim ma właściwie do czynienia.
- Zastanawiasz się z kim masz właściwie do czynienia? – rzuciła.
Podniosła bezwstydnie sukienkę siadając na bańce i zaczęła beznamiętnie oglądać okolicę w ogóle nie zwracając uwagi na chłopca. On oszołomiony i wystraszony czmychnąłby zapewne raz dwa, gdyby nie paraliżujący go strach, który połączony z dozą ciekawości zamienił go, żeby było już całkiem biblijne – słup soli.
- Daj spokój – powiedziała, w dalszym ciągu zajmując się komplementacją okolicy aniżeli czymś związanym z obecnością Józka – Obawiać się mnie nie musisz, przecież w słup soli cię nie zamienię. Gdyby tak było już byś się kryształem mienił, zaś tak czujesz wszystko i to odczuwanie do najprzyjemniejszych pewnie nie należy, więc daj sobie na wstrzymanie, bo żebyś wrzodów w tak młodym wieków z nerwów dostał, to raczej słaba opcja.
Wszystko dąży do ostatecznej katastrofy, jaką będzie krzyk Józka słyszalny w całej okolicy, bo już się chłopak odblokowuje, już oddech łapie i cały swój aparat głośno-krzyczący uruchamia, gdy dama nieziemska widząc, co malec chce zrobić, wstaje i grożąc mu palcem wygłasza, tę samą co zawsze formułę:
- Nie bój się, ja nie mieczem i ogniem, ale miłością chcę cię nawrócić i tak dalej, rozumiesz? Inaczej, nie będę ci tłumaczyć, bo czasu nie mam, w świat ruszać mi kazano, bo dzieci, na które łaska moja spłynąć koniecznie musi jest więcej i ja na ciebie Józku drogi czasu tracić nie będę. Jednak chcąc nie chcąc, ktoś cię na górze lubi, human resources, pewnie lewe to wszystko i naciągane według mnie osobiście, ale jak już tu jestem, nad tobą tak stoję, to słuchaj. Słuchaj więc uważnie, bo wiadomości same złe będą i wyłącznie katastrofy ciebie i tobie bliskich czekają. Żadnych pozytywów. Ten ogień i miecz, to po trochu taka przenośnia jak ja teraz nad tym pomyślę, bo wojna będzie, po wojnie zaś nie koniec, bo się sąsiad z sąsiadem zabijać będą. O litości ani mowy, za to krwi i cierpienia dużo i takie rzeczy, o których ci się Józku nie śniło. Zresztą ja nie wiem, po co ja ci to mówię. Wiesz chcę dobrze, a się później okazuje, że wybrańcy jak ty, to później więcej przykrości mają i żyć spokojnie nie mogą. Wiesz co? Najlepiej to zapomnij o tej rozmowie, ot kapliczkę możesz po latach tu postawić, rada będę jak nie zapomnisz. Chociaż pożytku więcej będzie, jak dobry dla innych zaczniesz być i pamiętaj, sam nie jesteś, oko na ciebie mam i włos ci z głowy nie spadnie. Reszta w twoich rękach.
Co się w głowie tego chłopca po tym wszystkim działo, Bóg sam wie. Ładunek podnosił z ziemi z dobry kwadrans i nawet nie spojrzał na odchodzącą. Na jej piękne nogi, które z każdą chwilą coraz bardziej znikały w oddali, bo nie przepadła jak mara od razu, ale powoli i z gracją. Gdyby tylko Józek chciał zobaczyłby piękność w całej swej cudowności. Tak figa, klops i koniec seansu. Stracił rachubę, ale położenie słońca dało mu do myślenia, że jak zaraz nie nadrobi drogi, to nie tylko ciemność, ale i gniew matki go czeka. Z tym zaś przelewek nie ma, bo owszem, Bóg może zsyłać anioły, matki swoje i sam osobiście przyjść, ale przed gniewem rodzicielki, to nawet sam Stwórca go nie uratuje. Gdzie diabeł nie może tam babę pośle, a kogo Bóg nie ukarze, to matka nadrobi.
przeczytałem (całą), dobra, określenie jak na debiut pewnie autora nie satysfakcjonuje, ale myślę że będą następne ? adam z Przemyśla
OdpowiedzUsuńSwietna ksiazka , wreszcie cos konkretnego , a nie jakies dziwolagi .
OdpowiedzUsuńAda z Rzeszowa