Autorka: Małgorzata
Musierowicz
Tytuł: Łasuch
literacki, czyli ulubione potrawy moich bohaterów-przepisy kulinarne i wnikliwe
komentarze.
Wydawnictwo: Akapit
Press
Rok wydania: hmmm,
żebym to ja wiedziała ;)
Wpadłam jak śliwka
w kompot. Od dwóch lat zbierałam się do przeczytania całej „Jeżycjady"
Małgorzaty Musierowicz, a u mnie z seriami jest tak, że jeżeli nie mam na półce
wszystkich części, to się nawet nie zabieram za czytanie, bo co będzie, jak np.
w bibliotece nie znajdę kolejnego tomu? Ja wiem co będzie, będzie płacz i zgrzytanie
zębów, warczenie na wszystko co się pojawi w promieniu metra oraz furczenie na
czym świat stoi.
Musierowicz miałam
całą (no, prawie, w trakcie czytania okazało się, że brakuje trzech części, ale
na szczęście wrocławskie biblioteki są dobrze zaopatrzone, więc udało mi się
uniknąć furczenia i innych objawów braku ciągłości serii), jednak cały czas coś
innego mi wyskakiwało i nie mogłam się zebrać. W końcu wylądowałam w szpitalu i
stwierdziłam, że losy rodziny Borejków, podniosą mnie na duchu i pomogą
przetrwać wszystkie kłucia, badania, rentgeny i inne takie.
Pomogły.
Zakochałam się w
tym świecie, ciężko było z niego wyjść tym bardziej, że akcja przy ul.
Roosvelta 5 w Poznaniu zazwyczaj rozgrywała się w kuchni. Taaak, bohaterowie
Musierowicz gotują, pichcą, smażą, pieką, faszerują, duszą, pitraszą,
zasmażają, rumienią, prażą, ubijają, ugniatają, zawijają, dekorują, dosładzają,
doprawiają, ważą, pędzą- tak jak sama autorka. A ja uwielbiam wątki kulinarne w
książkach i szczerze powiem, że kilkadziesiąt razy przy czytaniu
„Jeżycjady" dostawałam ślinotoku (przy szpitalnej diecie lektura kolejnych
części to był czysty masochizm). Jednak na kartach tej wielotomowej sagi
dokładnych przepisów nie ma, ale czytelniczki tak często nękały autorkę listami
z prośbami o przepis na murzynka Gabrysi Borejko, czy też na słynną zupę
królowej Margot gotowaną przez Julię Żakową, że pisarka przyciśnięta do ściany
(tymi tonami listów) pozbierała popisowe dania swych bohaterów i w ten oto
sposób powstała niewielkich rozmiarów jeżycjadowa książka kucharska pod
wdzięcznym tytułem „Łasuch literacki".
Jak się zapewne
domyślacie, Musierowicz nie zachowała tradycyjnej dla przepisów formy.
Oczywiście, są podane składniki, proporcje, czas i sposób przygotowania potraw,
ale...no właśnie, układają się one w krótkie obrazki literackie i zawierają
praktyczne komentarze. Poukładane są zaś w rozdziały związane z konkretnymi
postaciami lub książkami.
Znajdziecie tu więc
nie tylko przepis na słynnego murzynka Gabrysi Borejko, ale również na pasty do
chleba, którymi raczyła swe dzieci mama Borejko w „Kwiecie kalafiora",
kilka przepisów Tosi Kowalikowej, próbującej wyczarować w kuchni smakowite
potrawy, posiadając przy tym skromny budżet (mmmm, ja już się szykuję do
ugotowania zupy pomidorowej i zupy jarzynowej na kościach), prawdziwe
rozpasanie deserowe zapewni Wam ciotka Felicja, która podczas pobytu mamy
Borejko w szpitalu raczyła rodzinę nie tylko sycącymi łazankami, ale również
gruszkami w sosie waniliowym i pyzami drożdżowymi.
Jest również
przepis na słynne paluszki Aspazji i złote jabłka Hesperyd. Och! I kuchnia pani
Basi, gospodyni Pana Karolka, u którego pracowała Ida, dotrzymując mu
towarzystwa.
Tyle tego tutaj
jest, że człowiek od razu chce lecieć do kuchni, by pichcić i próbować, co też
takiego jest w tych potrawach literackiego?
Dziwi mnie jedynie
fakt, że w „Łasuchu..." zabrakło popisowych dań Bernarda. Przecież to
właśnie on, obok Gabrysi i pani Basi, jest mistrzem kuchni, a już na pewno nikt
nie jest mu w stanie dorównać w pieczeniu (i dekorowaniu) tortów.
Jeżycjadowa książka
kucharska nie jest oczywiście przeznaczona tylko dla lubieśników poznańskiej
rodziny, ale dla wszystkich tych, którzy lubią dobrze zjeść i nie namęczyć się
przy tym zbytnio. Są tu przepisy na zupy, dania główne, desery, konfitury,
przekąski. Ja się skusiłam na fasolkę po bretońsku według przepisu mamy
Żakowej. Wyszła przepyszna, sami zobaczcie.
Małgorzatę Musierowicz uwielbiam, a jej książek, jak to mówi mój mąż, "mam na półkach w nadmiarze", ale co tam :) Zapraszam serdecznie do mnie: matkapolkaczytajaca.blox.pl
OdpowiedzUsuńJa też się zakochałąm, odwiedzam jej strony i czekam na kolejnączęść "Jeżycjacdy". Dziękuję za zaproszenie, chętnie zajrzę.Pozdrawiam
UsuńW ogóle to mam ochotę na "Jeżycjadę". Od nowa, od początku...
OdpowiedzUsuńooooo, polecam bardzo, ale to trzeba dużo czasu zarezerwować. Mi przeczytanie całej zajęło 5 tygodni :) Ale to leciałam jedna za drugą. W szpitalu miałam dużo czasu, a później na L4 też miałam go więcej.
UsuńFenomen MM, byłam mała czytałam, jestem stara - też czytam.
OdpowiedzUsuńja to tylko czekam aż córka mojego kuzyna podrośnie i tak chyba jak będzie miała ze 12 lat to ją też zarażę. 12 to chyba dobry wiek?
UsuńAleż mi teraz narobiłaś smaka! I na ten konkretny tutuł i na powrót do Jeżycjady :)
OdpowiedzUsuńha! dobrze, dobrze, to jest świetna książka na czas jesienno-zimowy :). Herbatka, kocyk, kot (jeżeli jest) i "Jeżycjada", a do tego pyszne puchate ciasto Gabrysi z nadzieniem, jakie dusza zapragnie :)
UsuńJestem łasuchem podwójnym - literackim i kulinarnym ;-) A "Jeżycjadę" mogłabym pałaszować bez końca. Niedługo ją sobie przypomnę - to moja solenna książkowa obietnica.
OdpowiedzUsuńJa też :). A ja teraz mam kolejne wyzwanie seryjne- Ania z Zielonego Wzgórza. Nigdy nie czytałam, widziałam tylko filmy, więc zaczynam gromadzenie i ....zobaczymy ile poleży na półce ;)
Usuń