Autor: Danny Wattin
Tytuł: Skarb pana
Isakowitza
Przekład: Ewelina
Kmieciak
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i
Sancho Pansa
Rok wydania: 2015
Dałam się zwieść
opisowi wydawcy na okładce. Myślałam, że książka Danny'ego Wattina to ciepła
powieść drogi o tym, jak to bohaterowie - przedstawiciele trzech pokoleń
rodziny Wattinów - wyruszają w sentymentalną podróż śladami swoich przodków, by
odnaleźć mityczny rodzinny skarb schowany gdzieś w Polsce przez pradziadka
Hermana Isakowitza.
Lubię takie
powieści, schemat jest wtedy prosty: podróżujący zanim dotrą do celu,
przeprowadzają rekonesans całego swojego życia, dojrzewają do pewnych decyzji,
odkrywają nowe perspektywy, poznają siebie, godzą się (albo kłócą) z
towarzyszami podróży - generalnie następuje w nich jakaś przemiana. Cel nie
jest wtedy najważniejszy, ale sama droga do niego.
Książka Dannego
Wattina nie jest powieścią. To literatura faktu łącząca w sobie elementy
powieści drogi i sagi rodzinnej: To moja
próba opowiedzenia o krewnych i ich przyjaciołach, którzy uciekli z Niemiec, by
uniknąć Holocaustu*- pisze w „Podziękowaniach" autor.
By opowiedzieć o
losach swojej rodziny, szwedzki dziennikarz stosuje chwyt pożyczony od Jamesa
Joyce'a - jakieś zdarzenie (zamówienie lodów przed wejściem na prom), przedmiot
(cukierki lukrecjowe) zabierają czytelnika w przeszłość do przedwojennego Berlina.
Obserwujemy zatem narodziny nazizmu i objęcie przez Hitlera władzy w Niemczech.
W tę historię, którą autor pozwala sobie komentować, wpisane są tragiczne losy
rodziny Isakowitzów (zmienili później nazwisko na Wattin).
Wattin zwraca szczególną uwagę na problem asymilacji.
Jego dziadkowie urodzili się w Niemczech, ale ponieważ byli Żydami, musieli
uciekać pod groźbą coraz większych represji. Co chwilę we wspomnieniach
pojawiają się uczucia żalu i tęsknoty: Zawsze
czuliśmy się Niemcami. Ja byłem Niemcem, mój ojciec był Niemcem. Bił się za Niemcy
w pierwszej wojnie światowej, od początku do końca. I nagle przestał być
Niemcem. To było nie do pomyślenia.
Tragiczne losy
dziadków i krewnych, którzy przymusowo musieli emigrować do Szwecji są
przeplatane współczesnymi scenkami. Oto mamy trzech facetów- ojca, syna i
dziewięcioletniego wnuczka, który wprawdzie mało się odzywa, ale to właśnie on
był prowodyrem całej akcji. No bo jak to, krąży w rodzinie legenda, że
pradziadek ukrył w Polsce skarb i nikt go nie jedzie szukać?! A przecież skarby
są właśnie po to, by je odnaleźć. Wsiadają więc w samochód i ... ciągle się
kłócą. Powiem szczerze, że irytowały mnie te swoiste interludia, na szczęście
autor zaraz wracał do meritum, czyli do opowieści o swoich przodkach. Te
fragmenty są mocną stroną książki. Niestety, gdy Wattin bierze się za ocenianie
ówczesnej szwedzkiej polityki, próby patrzenia na obcy kraj ( w tym przypadku
są to Niemcy przedwojenne i współczesna Polska) zniża się do poziomu uczniaka
nafaszerowanego stereotypami (bo jak Polak to antysemita i pijak oraz
wielbiciel tłustej kiełbachy). A to drażni.
„Skarb pana
Isakowitza" to proza w pewnym sensie rozliczeniowa. Ale tylko dla samego
autora, taka forma autoterapii. Jednych może wciągnąć, innych zirytować, u mnie
było różnie, fragmenty o babci Heldze bawiły, sądy autora drażniły, więc bilans
wychodzi na zero.
Książka bierze
udział w Wyzwaniu 2015- Akcja dzieje się w Europie
* Wszystkie cytaty pisane kursywą pochodzą z
omawianej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.