Autor: Ziemowit Szczerek
Tytuł: Przyjdzie Mordor i
nas zje, czyli tajna historia Słowian
Wydawnictwo: Ha!art
Rok wydania: 2013
Ukraina trip
„Przyjdzie Mordor i nas
zje, czyli tajna historia Słowian" to specyficzna odmiana
powieści drogi połączona z reportażem w stylu gonzo - Musiało
być brudno, mocno, okrutnie. Taka jest istota gonzo. W gonzo jest
gorzała, są szlugi, są dragi, są panienki. Są wulgaryzmy. I
to wszystko jest w książce Ziemowita Szczerka, no, może panienek
nie ma zbyt wiele, nie licząc dwóch nawiedzonych polonistek, które
przyjechały do Drohobycza, by oddać hołd polsko-żydowskiemu
pisarzowi. Ruszają więc w tour de schulz.
Szczerek bawi się
stereotypami, z przymrużeniem oka portretuje egzaltowane studentki
zafascynowane Schulzem. Ale nie tylko polonistkom się obrywa, bo po
głowie dostają również turyści, którzy traktują Ukrainę jak
orientalną krainę, czują się tam jak panowie, gdy tamtejsze
dzieciaki wyciągają rączki po pieniądze.
Bohater, Łukasz
Ponczyński, jeździ na ten wschód czym się tylko da, ale nie czuje
się jak bohater powieści „W drodze” Kerouaca - (...)
bo nam, w przeciwieństwie do Kerouaca, o nic nie chodziło. Kerouac
i reszta dokonywali jednak jakiejś rewolucji, a my po prostu
przebiegaliśmy na pełnej kurwie przez, na oścież już otwarte,
drzwi. Jeśli chlaliśmy, przepierdalaliśmy czas, braliśmy
narkotyki, szukaliśmy tanich wstrząsów i tandetnych emocji, to nie
po to, by przeciwko czemukolwiek się zbuntować, nawet nie po to, by
przeżyć coś nowego, bo to wszystko już było - tylko po to, by
zrobić cokolwiek.
Odwiedza zatem Odessę,
Lwów, Bakczysaraj, ale przeważnie snuje się po prowincji. Ukraina
jawi się w tych podróżach jako kraj rozpadu, gdzie bramy są
pordzewiałe, powyginane barierki, pogięte blaszane ogrodzenia
pociągnięte grubą warstwą farby, by się nie rozleciały. To
również państwo, które nie potrafi zagospodarować swojej
przestrzeni, wszystko wydaje się tu być przez przypadek, panuje
jeden wielki chaos, tu jakiś kloc, tam budynek z zupełnie innej
bajki, nic swojego, wszystko pożyczone.
I jedzie nasz bohater
przez tę Ukrainę na wiecznym tripie, popijając Wigor i faszerując
się różnego rodzaju używkami. Spotyka na swej drodze oryginałów,
którzy wygłaszają filozoficzne tyrady na temat Słowian,
rozwalając w pył wszelakie stereotypy. Jego postrzeganie tego kraju
w miarę podróży zaczyna się zmieniać.
Autor językiem najeżonym
wulgaryzmami i wyluzowanym slangiem skacze z poziomu rzeczywistości
na wyższe piętra narkotycznych wizji. Kwas zmienia sposób
postrzegania, rozszerza horyzonty myślowe bohaterów.
Jest też problem
tożsamości, która uwiera i szufladkuje. Taki Taras Kabat, jego
ojciec był lwowskim Polakiem, a matka pół Polką, pół Ukrainką,
gdy był mały wyjechali do Przemyśla, ale chłopak wrócił do
Lwowa po skończeniu osiemnastu lat. W Polsce kazali mu spieprzać na
Ukrainę, na Ukrainie nikt mu nie wytyka, że jest Polaczkiem i czuje
się tu jak w domu. Dziadek walczył w UPA i to właśnie dzięki
niemu ma na imię Taras (co Udaj skomentował: No,
to imię masz pojechane. To tak jakbyś się nazywał Weranda).
Ale Taras nie do końca się utożsamia z Ukrainą. Wydawać by się
mogło, że jest nieco zagubiony, ale gdzie tam, to jeden z tych
bohaterów, który ma swoje tezy na temat ukraińskości, polskości
i całej tej słowiańszczyzny, która według niego nie istnieje.
Słowiańskość to jedynie język, a cała kultura jest nabyta,
posklejana. Taras separatysta zachodnioukraiński, tak się określa.
Dochodzi tu również
problem podziałów etnicznych, które według bohaterów są
niepotrzebnym wymysłem.
Książka Szczerka
rozprawia się ze stosunkiem do naszych wschodnich sąsiadów. Wiele
w niej trafnych spostrzeżeń, autor nie owija w bawełnę, wali
prosto w oczy, wytyka nam, że budujemy swoje poczucie wartości,
przyglądając się bajzlowi, jaki panuje za wschodnią granicą: Bo
wszyscy mają was za zabiedzoną, wschodnią hołotę (...) nie tylko
Niemcy, ale i Czesi, nawet Słowacy i Węgrzy. To tylko wam się
wydaje, że Węgrzy to są tacy wasi zajebiści kumple. Tak naprawdę
nabijają się z was jak wszyscy inni, nie wspominając o Serbach czy
Chorwatach. Nawet, kolego, Litwini. Wszyscy uważają was za trochę
inną wersję Rosji. Za trzeci świat. Tylko wobec nas możecie sobie
pobyć protekcjonalni. Odbić sobie to, że wszędzie indziej
podcierają sobie wami dupy. Autor obala mity
i robi to w sposób dowcipny, choć jest to gorzka ironia.
Dodać jeszcze na koniec
wypada, że mimo wszystko uśmiałam się, bo Szczerek objawia
niezaprzeczalny talent do konstruowania przezabawnych porównań -
słońce świeciło tylko na tyle, żeby nikt
się nie mógł do niego przypierdolić, że olewa służbowe
obowiązki. Tak, wiem, wulgaryzm, tu goni
wulgaryzm, ale w tym wypadku to nie razi, bo jacy bohaterowie, taki
język. Wszystko jest tu dopracowane, wszakże gonzo musi być
wulgarne.
U Bugajskiego też była mowa o stylu gonzo, nie bardzo łapię to pojęcie ;-)
OdpowiedzUsuńA ten szczerkowy Mordor brzmi ciekawie, jak dorwę, to przeczytam, chociażby ze względu na nawiedzone polonistki ;-D
ja to rozumiem jako odmianę reportażu taką popularną, taką w stylu brukowych i sensacyjnych pism, ale może się mylę.
UsuńA Szczerek jest świetny, uchichrałąm się na tej powieści
Nie lubię wulgaryzmów w książkach, ale lubię pokręcone reportaże, więc... chyba jednak zainteresuję się to książką. Raz się żyje!
OdpowiedzUsuńto w sumie nie jest reportaż, tylko powieść, ale zaryzykować warto :)
Usuń