Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

wtorek, 12 sierpnia 2014

Ziemowit Szczerek "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian"

 


Autor: Ziemowit Szczerek
Tytuł: Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian
Wydawnictwo: Ha!art
Rok wydania: 2013





Ukraina trip

„Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian" to specyficzna odmiana powieści drogi połączona z reportażem w stylu gonzo - Musiało być brudno, mocno, okrutnie. Taka jest istota gonzo. W gonzo jest gorzała, są szlugi, są dragi, są panienki. Są wulgaryzmy. I to wszystko jest w książce Ziemowita Szczerka, no, może panienek nie ma zbyt wiele, nie licząc dwóch nawiedzonych polonistek, które przyjechały do Drohobycza, by oddać hołd polsko-żydowskiemu pisarzowi. Ruszają więc w tour de schulz.

Szczerek bawi się stereotypami, z przymrużeniem oka portretuje egzaltowane studentki zafascynowane Schulzem. Ale nie tylko polonistkom się obrywa, bo po głowie dostają również turyści, którzy traktują Ukrainę jak orientalną krainę, czują się tam jak panowie, gdy tamtejsze dzieciaki wyciągają rączki po pieniądze.

Bohater, Łukasz Ponczyński, jeździ na ten wschód czym się tylko da, ale nie czuje się jak bohater powieści „W drodze” Kerouaca - (...) bo nam, w przeciwieństwie do Kerouaca, o nic nie chodziło. Kerouac i reszta dokonywali jednak jakiejś rewolucji, a my po prostu przebiegaliśmy na pełnej kurwie przez, na oścież już otwarte, drzwi. Jeśli chlaliśmy, przepierdalaliśmy czas, braliśmy narkotyki, szukaliśmy tanich wstrząsów i tandetnych emocji, to nie po to, by przeciwko czemukolwiek się zbuntować, nawet nie po to, by przeżyć coś nowego, bo to wszystko już było - tylko po to, by zrobić cokolwiek.

Odwiedza zatem Odessę, Lwów, Bakczysaraj, ale przeważnie snuje się po prowincji. Ukraina jawi się w tych podróżach jako kraj rozpadu, gdzie bramy są pordzewiałe, powyginane barierki, pogięte blaszane ogrodzenia pociągnięte grubą warstwą farby, by się nie rozleciały. To również państwo, które nie potrafi zagospodarować swojej przestrzeni, wszystko wydaje się tu być przez przypadek, panuje jeden wielki chaos, tu jakiś kloc, tam budynek z zupełnie innej bajki, nic swojego, wszystko pożyczone.
I jedzie nasz bohater przez tę Ukrainę na wiecznym tripie, popijając Wigor i faszerując się różnego rodzaju używkami. Spotyka na swej drodze oryginałów, którzy wygłaszają filozoficzne tyrady na temat Słowian, rozwalając w pył wszelakie stereotypy. Jego postrzeganie tego kraju w miarę podróży zaczyna się zmieniać.

Autor językiem najeżonym wulgaryzmami i wyluzowanym slangiem skacze z poziomu rzeczywistości na wyższe piętra narkotycznych wizji. Kwas zmienia sposób postrzegania, rozszerza horyzonty myślowe bohaterów.
Jest też problem tożsamości, która uwiera i szufladkuje. Taki Taras Kabat, jego ojciec był lwowskim Polakiem, a matka pół Polką, pół Ukrainką, gdy był mały wyjechali do Przemyśla, ale chłopak wrócił do Lwowa po skończeniu osiemnastu lat. W Polsce kazali mu spieprzać na Ukrainę, na Ukrainie nikt mu nie wytyka, że jest Polaczkiem i czuje się tu jak w domu. Dziadek walczył w UPA i to właśnie dzięki niemu ma na imię Taras (co Udaj skomentował: No, to imię masz pojechane. To tak jakbyś się nazywał Weranda). Ale Taras nie do końca się utożsamia z Ukrainą. Wydawać by się mogło, że jest nieco zagubiony, ale gdzie tam, to jeden z tych bohaterów, który ma swoje tezy na temat ukraińskości, polskości i całej tej słowiańszczyzny, która według niego nie istnieje. Słowiańskość to jedynie język, a cała kultura jest nabyta, posklejana. Taras separatysta zachodnioukraiński, tak się określa.

Dochodzi tu również problem podziałów etnicznych, które według bohaterów są niepotrzebnym wymysłem.

Książka Szczerka rozprawia się ze stosunkiem do naszych wschodnich sąsiadów. Wiele w niej trafnych spostrzeżeń, autor nie owija w bawełnę, wali prosto w oczy, wytyka nam, że budujemy swoje poczucie wartości, przyglądając się bajzlowi, jaki panuje za wschodnią granicą: Bo wszyscy mają was za zabiedzoną, wschodnią hołotę (...) nie tylko Niemcy, ale i Czesi, nawet Słowacy i Węgrzy. To tylko wam się wydaje, że Węgrzy to są tacy wasi zajebiści kumple. Tak naprawdę nabijają się z was jak wszyscy inni, nie wspominając o Serbach czy Chorwatach. Nawet, kolego, Litwini. Wszyscy uważają was za trochę inną wersję Rosji. Za trzeci świat. Tylko wobec nas możecie sobie pobyć protekcjonalni. Odbić sobie to, że wszędzie indziej podcierają sobie wami dupy. Autor obala mity i robi to w sposób dowcipny, choć jest to gorzka ironia.

Dodać jeszcze na koniec wypada, że mimo wszystko uśmiałam się, bo Szczerek objawia niezaprzeczalny talent do konstruowania przezabawnych porównań - słońce świeciło tylko na tyle, żeby nikt się nie mógł do niego przypierdolić, że olewa służbowe obowiązki. Tak, wiem, wulgaryzm, tu goni wulgaryzm, ale w tym wypadku to nie razi, bo jacy bohaterowie, taki język. Wszystko jest tu dopracowane, wszakże gonzo musi być wulgarne.

4 komentarze:

  1. U Bugajskiego też była mowa o stylu gonzo, nie bardzo łapię to pojęcie ;-)
    A ten szczerkowy Mordor brzmi ciekawie, jak dorwę, to przeczytam, chociażby ze względu na nawiedzone polonistki ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja to rozumiem jako odmianę reportażu taką popularną, taką w stylu brukowych i sensacyjnych pism, ale może się mylę.
      A Szczerek jest świetny, uchichrałąm się na tej powieści

      Usuń
  2. Nie lubię wulgaryzmów w książkach, ale lubię pokręcone reportaże, więc... chyba jednak zainteresuję się to książką. Raz się żyje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to w sumie nie jest reportaż, tylko powieść, ale zaryzykować warto :)

      Usuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.