Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

wtorek, 29 października 2013

Wojciech Tochman "Eli, Eli"





Autor: Wojciech Tochman
Tytuł: Eli, Eli
Zdjęcia: Grzegorz Wełnicki
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013





Bohaterowie: kobieta-drzewo marząca o zobaczeniu morza, Pia i Buboy-dzieci, które mieszkają w trzydrzwiowej szafie, Angelina mająca dom na grobie cmentarnym, Edwin organizujący wycieczki „True Manila" dla bogaczy z Europy, reżyser oper mydlanych. Temat: biedaturystyka, seksturystyka, nędza, głód, slumsy. Miejsce akcji: Manila, dzielnica Onyx.

Ale czy na pewno? Czy „Eli, Eli" to rzeczywiście reportaż o biedzie na Filipinach? Otóż nie. Slumsy są jedynie pretekstem do ukazania innego problemu, do zadania pytania o granice uczciwości reporterskiej, o sens tworzenia literatury non-fiction. Tochman wychodzi zza swych bohaterów i staje twarzą w twarz z czytelnikiem, dzieli się swoimi rozterkami, nie chowa się za tekstem, tak jak to robił w poprzednich książkach.  

Reporter wiele uwagi poświęca relacjom, jakie tworzą się między białym dziennikarzem żyjącym w świecie przepełnionym dobrami materialnymi, na które go stać, a śniadymi mieszkańcami slumsów w Onyxie, którzy o takim świecie mogą jedynie pomarzyć. Zastanawia się nad tym, czy fotograf nie ingeruje zbyt głęboko w prywatne życie nędzarzy, czy nie okrada tych ludzi z jedynej rzeczy jaką posiadają- ich historii. Bo przecież bieda jest fotogeniczna, jak to zauważa jeden z bohaterów, a ludzie lubią popatrzeć na cudze nieszczęście, bo to co odrażające uwodzi. Gdzie zatem leży nieprzekraczalna granica żerowania na cierpieniu bliźnich?

Filipiny to dwa kraje podzielone niewidzialnym murem. Slumsy, a za rogiem biurowce, panienki w kostiumach od Coco Chanel, bogactwo. Tochman chce ukazać, że w jednym i drugim świecie żyją tacy sami ludzie, którzy mają podobne marzenia, tym pierwszym jednak się w życiu udało, a ci drudzy nie mają szans na wyrwanie się z biedy, choć niektórzy nieźle kombinują i wierzą, że uda im się uciec do lepszego świata.

W wywiadzie udzielonym Michałowi Nogasiowi Tochman mówi wprost, że to jest książka, w której próbuje pokazać Filipiny z perspektywy białego człowieka i nie stara się wcielić w skórę swych bohaterów. Nie jest jednak turystą, który jedynie pstryknie fotę, przeleci przez slumsy jak przez atrakcję turystyczną. Reporter musi się zatrzymać, musi mieć czas dla swoich bohaterów, siąść z nimi przy kawie i wysłuchać tego co mają do powiedzenia.

„Eli, Eli" jest inna od poprzednich książek. Tochman nie jest już tak dosadny, nie tnie zdaniami jak brzytwą, nie epatuje czytelnika makabrycznymi obrazami, tak jakby poszukiwał nowego języka, nowej formy ekspresji. Znajduje ją w połączeniu tekstu z obrazem. Fotografie umieszczone w książce autorstwa Grzegorza Wełnickiego idealnie uzupełniają tekst, tworząc jego integralną całość. Są odważne.

Zastanawia mnie jednak jedna rzecz, czy ta książka miałaby taką siłę perswazyjną, gdyby nie te fotografie? Tochman jest świetnym reporterem, jego teksty są dopracowane do najmniejszego szczegółu, zawsze dba o język, konstrukcję, obrazowanie, a tu tak jakby nieco zszedł z tonu, pozwolił sobie na to, by to nie tekst, ale właśnie fotografie sprawiały, by czytelnik się ubrudził, a nawet porzygał.

Nie ukrywam, że trochę się zawiodłam. Tochman to dla mnie najwyższa półka, więc oczekiwania wobec niego mam wygórowane. Fakt, że autor nadal świetnie panuje nad tekstem, językowo również nie stracił na sprawności, ale jednak wolę, gdy reporter jest gdzieś w tle, a temat jest jasno określony. A tu wszystko jest tak pół na pół.

8 komentarzy:

  1. Zgadam się z Tobą co do fotografii. Zdecydowanie przyćmiły tekst książki. Rzeczywiście Tochman poszukuje w tej książce ,,innego-swojego" języka jakby ten, którym dotychczas operował nie był doskonały. Nieco zawiodłam się na tej książce, ale wciąż śmiem uważać się za wielką miłośniczkę tego autora i jego twórczości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie masz rację. Zdjęcia jakby były ważniejsze niż treść

      Usuń
  2. Jestem dopiero w 1/4 książki, ale już teraz mogę powiedzieć, że drażni mnie moralizatorski ton autora, zwłaszcza we wstępie. Niestety Tochman przestał być obiektywny - mnie to razi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o, to, to, to! Właśnie, mnie też to denerwuje, za dużo Tochmana w Tochmanie ;)

      Usuń
  3. Jakiś czas krążyłam wokół tej książki, ale wszędzie zafoliowana. Dopiero na Targach w Krakowie miałam okazję przejrzeć na spokojnie i właśnie z tego powodu o którym piszesz (że takie pół na pół) odłożyłam. Ale w domu nadal o niej myślałam, więc coś w niej jest takiego, że nie można przejść obojętnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest zła książka, ale ja od Tochmana wymagam dużo więcej, a tu reporter wyraźnie wykonał krok w tył

      Usuń
  4. Tochana cenie, jestem sceptycznie nastawiona co do tej książki.Wygodnie jest pisać, jak się ma co do garnka włożyć to jedno, a drugie takie książki powstawać BYĆ MOŻE nie powinny, bo dają asumpt do dyskusji typu: "narysujmy sobie biedę".

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie zgadzam się. Takie książki są potrzebne, by zwrócić uwagę na problem, tylko mi chodzi o to, że "Eli, Eli" bardziej dotyczy problemu przekraczania granic uczciwości reporterskiej i na pierwszy plan wysuwa się Tochman, a nie jego bohaterowie, co przyćmiewa siłę rażenia, jaką mają inne jego książki.

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.