Autor: Wojciech
Tochman
Tytuł: Eli, Eli
Zdjęcia: Grzegorz
Wełnicki
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013
Bohaterowie: kobieta-drzewo
marząca o zobaczeniu morza, Pia i Buboy-dzieci, które mieszkają w trzydrzwiowej
szafie, Angelina mająca dom na grobie cmentarnym, Edwin organizujący wycieczki
„True Manila" dla bogaczy z Europy, reżyser oper mydlanych. Temat: biedaturystyka,
seksturystyka, nędza, głód, slumsy. Miejsce akcji: Manila, dzielnica Onyx.
Ale czy na pewno?
Czy „Eli, Eli" to rzeczywiście reportaż o biedzie na Filipinach? Otóż nie.
Slumsy są jedynie pretekstem do ukazania innego problemu, do zadania pytania o
granice uczciwości reporterskiej, o sens tworzenia literatury non-fiction.
Tochman wychodzi zza swych bohaterów i staje twarzą w twarz z czytelnikiem,
dzieli się swoimi rozterkami, nie chowa się za tekstem, tak jak to robił w
poprzednich książkach.
Reporter wiele
uwagi poświęca relacjom, jakie tworzą się między białym dziennikarzem żyjącym w
świecie przepełnionym dobrami materialnymi, na które go stać, a śniadymi
mieszkańcami slumsów w Onyxie, którzy o takim świecie mogą jedynie pomarzyć.
Zastanawia się nad tym, czy fotograf nie ingeruje zbyt głęboko w prywatne życie
nędzarzy, czy nie okrada tych ludzi z jedynej rzeczy jaką posiadają- ich historii.
Bo przecież bieda jest fotogeniczna, jak to zauważa jeden z bohaterów, a ludzie
lubią popatrzeć na cudze nieszczęście, bo to co odrażające uwodzi. Gdzie zatem
leży nieprzekraczalna granica żerowania na cierpieniu bliźnich?
Filipiny to dwa
kraje podzielone niewidzialnym murem. Slumsy, a za rogiem biurowce, panienki w
kostiumach od Coco Chanel, bogactwo. Tochman chce ukazać, że w jednym i drugim
świecie żyją tacy sami ludzie, którzy mają podobne marzenia, tym pierwszym jednak
się w życiu udało, a ci drudzy nie mają szans na wyrwanie się z biedy, choć
niektórzy nieźle kombinują i wierzą, że uda im się uciec do lepszego świata.
W wywiadzie
udzielonym Michałowi Nogasiowi Tochman mówi wprost, że to jest książka, w
której próbuje pokazać Filipiny z perspektywy białego człowieka i nie stara się
wcielić w skórę swych bohaterów. Nie jest jednak turystą, który jedynie
pstryknie fotę, przeleci przez slumsy jak przez atrakcję turystyczną. Reporter
musi się zatrzymać, musi mieć czas dla swoich bohaterów, siąść z nimi przy
kawie i wysłuchać tego co mają do powiedzenia.
„Eli, Eli"
jest inna od poprzednich książek. Tochman nie jest już tak dosadny, nie tnie
zdaniami jak brzytwą, nie epatuje czytelnika makabrycznymi obrazami, tak jakby
poszukiwał nowego języka, nowej formy ekspresji. Znajduje ją w połączeniu
tekstu z obrazem. Fotografie umieszczone w książce autorstwa Grzegorza
Wełnickiego idealnie uzupełniają tekst, tworząc jego integralną całość. Są
odważne.
Zastanawia mnie
jednak jedna rzecz, czy ta książka miałaby taką siłę perswazyjną, gdyby nie te
fotografie? Tochman jest świetnym reporterem, jego teksty są dopracowane do
najmniejszego szczegółu, zawsze dba o język, konstrukcję, obrazowanie, a tu tak
jakby nieco zszedł z tonu, pozwolił sobie na to, by to nie tekst, ale właśnie
fotografie sprawiały, by czytelnik się ubrudził, a nawet porzygał.
Nie ukrywam, że
trochę się zawiodłam. Tochman to dla mnie najwyższa półka, więc oczekiwania
wobec niego mam wygórowane. Fakt, że autor nadal świetnie panuje nad tekstem,
językowo również nie stracił na sprawności, ale jednak wolę, gdy reporter jest
gdzieś w tle, a temat jest jasno określony. A tu wszystko jest tak pół na pół.
Zgadam się z Tobą co do fotografii. Zdecydowanie przyćmiły tekst książki. Rzeczywiście Tochman poszukuje w tej książce ,,innego-swojego" języka jakby ten, którym dotychczas operował nie był doskonały. Nieco zawiodłam się na tej książce, ale wciąż śmiem uważać się za wielką miłośniczkę tego autora i jego twórczości.
OdpowiedzUsuńFaktycznie masz rację. Zdjęcia jakby były ważniejsze niż treść
UsuńJestem dopiero w 1/4 książki, ale już teraz mogę powiedzieć, że drażni mnie moralizatorski ton autora, zwłaszcza we wstępie. Niestety Tochman przestał być obiektywny - mnie to razi.
OdpowiedzUsuńo, to, to, to! Właśnie, mnie też to denerwuje, za dużo Tochmana w Tochmanie ;)
UsuńJakiś czas krążyłam wokół tej książki, ale wszędzie zafoliowana. Dopiero na Targach w Krakowie miałam okazję przejrzeć na spokojnie i właśnie z tego powodu o którym piszesz (że takie pół na pół) odłożyłam. Ale w domu nadal o niej myślałam, więc coś w niej jest takiego, że nie można przejść obojętnie.
OdpowiedzUsuńTo nie jest zła książka, ale ja od Tochmana wymagam dużo więcej, a tu reporter wyraźnie wykonał krok w tył
UsuńTochana cenie, jestem sceptycznie nastawiona co do tej książki.Wygodnie jest pisać, jak się ma co do garnka włożyć to jedno, a drugie takie książki powstawać BYĆ MOŻE nie powinny, bo dają asumpt do dyskusji typu: "narysujmy sobie biedę".
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się. Takie książki są potrzebne, by zwrócić uwagę na problem, tylko mi chodzi o to, że "Eli, Eli" bardziej dotyczy problemu przekraczania granic uczciwości reporterskiej i na pierwszy plan wysuwa się Tochman, a nie jego bohaterowie, co przyćmiewa siłę rażenia, jaką mają inne jego książki.
OdpowiedzUsuń