Dziś spotkanie z
Arturem Bursztą, szefem Wydawnictwa Biuro Literackie, dyrektorem jednego z
najlepszych festiwali literackich - Portu Wrocław, który ma już status
międzynarodowej imprezy. W tym roku Port
obchodzi dwudziestolecie. W artykułach promujących festiwal, Artur pisze, że
być może będzie to ostatnia edycja Portu Wrocław. W związku z takim dictum,
chciałam powiedzieć jedno: ABSOLUTNIE SIĘ NA TO NIE ZGADZAM!!! Mam nadzieję, że
to jedynie kokieteria ze strony szefa Biura.
A dlaczego?
Portowi towarzyszę
od początku jego przeprowadzki do Wrocławia tj. od roku 2004. Wiadomo, że
poezja w naszym kraju jest traktowana po macoszemu. Nie czytamy wierszy, bo
wydaje nam się, że to literatura dla wtajemniczonych. Te wszystkie metafory,
przerzutnie i inne inwokacje - toż to nie jest materiał przeznaczony dla
zwykłego mola książkowego. I tu się mylicie. Artur Burszta przez te dwadzieścia
lat udowadniał co roku, że poezja może trafić pod strzechy. Jestem pełna
podziwu dla tego człowieka, dla jego wyobraźni, a przede wszystkim, dla pasji,
która ciągle pcha go do przodu i pozwala na wymyślanie coraz to ciekawszych
promocji mowy wiązanej. Trzeba też wspomnieć, że Artur zgromadził wokół siebie
świetną ekipę, która razem z nim prowadzi poetyckie statki do Portu.
Ale to nie miała
być laurka dla Artura Burszty, choć wiele mu zawdzięczam. To właśnie dzięki
Portowi poznałam niesamowitego Eugeniusza Tkaczyszyna - Dyckiego, zachwyciłam
się Martą Podgórnik, odkryłam lingwistyczną poezję Joanny Mueller, podśmiewałam
się przy wierszach Krzysztofa Jaworskiego. Jest jeszcze Filip Zawada, Andrzej Sosnowski,
Bohdan Zadura, Wojciech Bonowicz - to moi ulubieńcy, których poznałam na
Portach.
Joanna Mueller, Karol Maliszewski- Port Wrocław 2014r. |
Bo dlaczego warto
zawinąć do Wrocławia na festiwal?
Dlatego, że jeżeli,
tak jak ja, nie znacie się na poezji, ale chcecie się dokształcić, to gdzie jak
nie we Wrocławiu? Forma dokształcania jest przyjemna i co roku inna. Port,
dzięki czytaniom daje możliwość przeglądu twórczości najważniejszych poetów i
poetek współczesnych. Bo nie ma się co oszukiwać, ale to właśnie Biuro wydaje
śmietankę współczesnej polskiej poezji. To fakt.
A moje wspomnienia
z tych blisko dziesięciu lat uczestnictwa?
A bardzo proszę,
może kogoś to zachęci do przyjazdu, bo warto.
Są to fragmenty
napisane dla Tawerny, miejsca, które skupia społeczność przyjaciół Biura.
Jest ciemno,
próbuję się przecisnąć gdzieś bliżej sceny, bo za chwilę będzie czytał
Eugeniusz Tkaczyszyn -Dycki.
Poeta wychodzi, w
ręku trzyma gruby plik dopiero co wydanej antologii. Czyta, miarowo ruszając
się w tył i w przód. Czyta, a w swym czytaniu zdaje się zapomniał o całym
świecie. Czyta już ponad godzinę. Jest w transie. Ja też jestem w transie. Jego
głos nieco chrapliwy, jednostajny, spokojny, jego ruchy-przód, tył, przód tył.
Czysta psychodelia. Półmrok. Nawet nie wiem, kiedy na scenę wszedł Kamil Zając
i wyrwał poetę z jego świata. Dycki zgarbił się jeszcze bardziej, podziękował i
odszedł, a ja pozostałam w tym półmroku z gęsią skórką na rękach.
Czy to na tym samym
Porcie, czy też może już na kolejnym, znów przeciskam się między fotelami w
Imparcie, by zająć miejsce pod sceną. I nagle okrzyki, gwizdki, hałas i
faaaala. Wbiega na scenę gościu w dresie z piłką w ręce i gwizdkiem na szyi.
Panowie i Panie, nadszedł czas na grę, w której piłką będą słowa. Przyglądam
się zaskoczona, bo na mecze nie chodzę, a tu proszę, w Porcie rozrywki różne
zapewnione. A kto jest kapitanem? Sam Bohdan Zadura.
Za chwilę
scenografia się zmienia, nad sceną pojawia się srebrna kula, z głośników
rozchodzi się Dancing Queen Abby. Co
jest-myślę sobie, a tu już do mikrofonu dobiega Marta Podgórnik. To właśnie
wtedy poznałam jej poezję, to właśnie wtedy zaiskrzyło i iskrzy do dziś.
A teraz cięcie.
Teatr Współczesny. Przy słabo oświetlonym stoliku zasiada Andrzej Sosnowski.
Jego poemat wije się niespiesznie, poeta czyta, a w tle przewijają się
psychodeliczne wizualizacje. Nagle, jak na jakimś seansie spirytystycznym, stół
zaczyna się unosić i wirować. Do dziś nie mam pewności, czy to się wydarzyło
naprawdę, czy po prostu wyobraźnia poruszona usłyszanymi mistycznymi wersami puściła
wodze i wytworzyła oniryczne obrazy.
Andrzej Sosnowski - Port Wrocław 2010 r. |
To jeszcze nie
koniec atrakcji, bo Portowi zawsze towarzyszy muzyka. W pamięci pozostaje mi
szalony koncert Legitymacji, gdy to ogromne miśki polarne w rytm muzyki techno
rzucały się na rozbawioną publiczność. Albo niesamowity koncert Strachów na
Lachy i Lecha Janerki. A Ballady i Romanse i jeszcze Pustki.
I też zawsze była
strefa dla dzieciaków. To lubię najbardziej. Czytanie bajek, wrzaski, śmiechy i
pełen spontan.
Wojciech Bonowicz czytający bajki Briana Pattena- Port Wrocław 2011 r. |
Trzy dni w Porcie
zawsze ładują pozytywną energią. Co roku wychodzę z imprezy z nowym odkryciem,
fascynacją poetycką. I to ma teraz po dwudziestu latach się skończyć? O nie.
ABSOLUTNIE SIĘ NA TO NIE ZGADZAM!!!
Wszelkie informacje o tegorocznej edycji znajdziecie na festiwalowej stronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.