Wiecie jakie to
uczucie, gdy marzenia się spełniają? Ja wiem.
Wyruszyłam do
Warszawy z koleżanką, mamy zbliżone gusta muzyczne i jak tylko usłyszałyśmy, że
Red Hot Chili Peppers będą grali w stolycy,wiedzałyśmy, że nas tam nie może
zabraknąć.
27.07. wsiadłyśmy
zatem do Polskiego Busa (bardzo polecam te linie- punktualni, klima, wi-fi,
toaleta, skórzana tapicerka- rewelacja!) - kierunek Warsaw. W czasie podróży
kierowca poinformował, że toaleta przyjmuje jedynie płyny i uprasza się o
spuszczanie wody i zamykanie deski klozetowej, co ma zapobiec wydobywaniu się
nieprzyjemnych zapachów...
Dojechałyśmy późno.
"Papryczki" mieli grać dopiero o 21:30, ale Justa chciała jeszcze
zobaczyć Kasabianów. No to szybko- metro, mieszkanko kuzynki (moja kochana
Kasica dachu nad głową użyczyła, klucz zostawiła i pojechali z narzeczonym do
Ełku. Swoją drogą-moja kuzynka ma ciekawych sąsiadów...spać dziś nie mogłam, bo
przez pół nocy, piętro niżej na balkonie przesiadywał pies, który chyba się
czymś struł i cały czas kaszlał i wymiotował. A ja zamiast pomyśleć o
poszukaniu stoperków, klęłam na czym świat stoi.) i dłuuuuga, na Bemowo.
Kasica spisała nam
dojazd, ale się okazało, że źle podała nam przystanki i pojechałybyśmy sobie w
siną dal. Ale siedzimy w tym tramwaju, upał jak cholera, gadamy, przed nami wg
rozpiski jeszcze ze cztery przystanki i nagle patrzymy...kurde, jakaś scena,
jakieś tłumy- O W MORDĘ!!! TO TU! WYSIADAMY!
Ufff...Zdążyłyśmy.
To teraz szybciutko do naszej strefy- a jakże- pod samą scenę :)
Znacie zespół
Kasabian? Ja nie znałam i muszę przyznać, że to było karygodne zaniedbanie.
Kasabiani dali rewelacyjny koncert i oczekiwanie na moich ukochanych Redhotów
nie było aż tak dotkliwe. Przyznać trzeba, że chłopaki przystojne, a muza ...no
co tu dużo mówić- posłuchajcie sobie.
A tak wyglądali na
koncercie (tak w ogóle to był festiwal- pierwsza edycja- Impact Festival).
I wiecie co Wam
teraz powiem? :)
Do tej pory nie mogę uwierzyć, że widziałam "Papryczki"
na żywo. Miałam dużo obaw, bo widziałam koncert, jaki dali w 2007 roku w
Chorzowie. Anthony kompletnie sobie nie radził wtedy z wokalem, nie było między
nimi iskry i do tego jeszcze set był wzięty z kosmosu. A w piątek...Jak sobie
przypomnę...
Godzinę się
instalowali, ale warto było tyle czekać. Wbiegli na scenę- najpierw Chad,
perkusista w charakterystycznym czerwonym kombinezonie i z czerwoną czapeczką,
za nim Josh dosłownie wbryknął (inaczej tego nie potrafię określić) na scenę ze
swoją gitarą, i mój ulubiony Flea z niebieskim łbem i basem i na samym końcu we
fraku, w spodniach z uciętą do połowy jedną nogawką, która została zastąpiona
podkolanówką w biało-czerwone paski- Anthony. No i się zaczęło. Najpierw poszło
Monarchy of roses .
Ach, zapomniałabym
- mała dygresja- uwielbiam Redhotów, ale po pierwszym odejściu Johna Frusciante
i po płycie "Californication" przestałam już śledzić ich twórczość. I
przyznam szczerze, że te nowsze płyty są dla mnie zbyt popowe, ale ujdą. Zastanawiałam
się zatem, czy będą grali tylko nowsze kawałki, ale chłopaki nie zwiedli. Set
lista była idealna- stare utwory przeplatały się z nowszymi kawałkami.
Odniosłam wrażenie, że publiczność też jest podzielona- na tych co pamiętają
Redhotów sprzed "Californication" i na tych, co słuchają ich
teraz. Ale i tak wszyscy bawili się
razem, a na drugim utworze, czyli na Around
the world fani wyciągnęli białe skarpetki i nimi wymachiwali (dla
niewtajemniczonych- kiedyś na koncerty Redhoci wychodzili na scenę w samych
białych skarpetkach, które były założone, ekhm...no wiecie... na pewno nie na
stopach...).
Szaleję, szaleję, a tu nagle wyciszenie i ... Maaaamoooo, ta charakterystyczna gitarka- Scar Tissue. Kocham
ten utwór i ...słów mi brak, bo usłyszenie go na żywo to było naprawdę
niesamowite przeżycie. Ale największym zaskoczeniem był Under the bridge. Oni to rzadko grają na koncertach, mimo że jest
to ich najsłynniejszy utwór. Pamiętacie to?
Ballady przeplatane
były mocniejszym uderzeniem. Flea i Josh niemalże przed każdym utworem dawali improwizacyjne
popisy. Bas "rozmawiał" z gitarą i nieźle się dogadywali. Intro jakie
zrobili do Californication kompletnie
mnie zmiotło. Niestety, nie nagrałam nic, bo mój aparacik nie lubi świateł
scenicznych. Zdjęcia też nie wyszły, ale poddałam się szybko, bo stwierdziłam,
że wolę się bawić, niż pstrykać foty.
Na szczęście były
osoby, które zarejestrowały to totalne szaleństwo na scenie.
Proszę bardzo, oto
próbka - By the way.
Widzicie co się tam
dzieje na tej scenie? Josh tak szalał przez cały koncert, a Flea i Anthony
dotrzymywali mu kroku. Oni byli wszędzie, skakali od prawej do lewej, w górę i
w dół, ja się dziwię, że na siebie nie powpadali. Josh to prawdziwy wariat,
sceniczne zwierzę.Ja się zastanawiam skąd oni mają w sobie tyle powera. To ja po kilku podskokach miałam zadyszkę, a oni przecież na dodatek skakali z gitarami! Pomijam już fakt, że na bisy Flea wlazł na scenę na rękach...
Chłopaki grali
ponad godzinę, do tego jeszcze ponad pół godziny bisów, a wśród nich... Give it away! Nie wierzę do tej pory, że
to zagrali.
Koncert był
rewelacyjny, wszystkie obawy prysnęły już na samym początku. Redhoci dali z
siebie wszystko, publiczność również. Jedyne czego mi brakowało to brak
interakcji z publicznością. Oni się świetnie rozumieją na scenie, świetnie się
ze sobą bawią, ale nie wciągają w to publiki. Nawet nie skomentowali tych
białych skarpetek!
Ach, jeszcze jedno-
duży szacunek dla ochrony. Dbali o porządek i bezpieczeństwo, podawali ludziom
wodę do picia, by nikt nie zasłabł. Pierwszy raz się z tym spotkałam i byłam
mile zaskoczona.
Tak, marzenia się
spełniają, dlatego warto jakieś posiadać. A dla zainteresowanych podaję linka
do set listy- na tej stronie można sobie posłuchać wszystkich utworów, które
zagrali.
Cieszę się, że jesteś znów z nami, cała i zdrowa - bo na takich koncertach może być różnie :) Akumulatorki jak rozumiem naładowane.
OdpowiedzUsuńDrago, jak nigdy :) Ja jeszcze nie wierzę w to co widziałam. Jeszcze byłam tak bliziutko. I tam było naprawdę bezpiecznie choć bałam się, że mnie tam zgniotą. A tu proszę-luzik :) Się było w Golden circle to się miało komfort :)
UsuńPozazdrościć, pozazdrościć :-))
OdpowiedzUsuńSama sobie zazdroszczę ;)
Usuń"i na samym końcu we fraku, w spodniach z uciętą do połowy jedną nogawką, która została zastąpiona podkolanówką w biało-czerwone paski- Anthony" - jak to przeczytałam to mi przed oczami stanął Szalony Kapelusznik (nie mam pojęcia czemu) ^^.
OdpowiedzUsuńFajnie, że koncert był udany :-)
A wiesz,że w sumie to dobre skojarzenie ;)
Usuń