Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 29 lipca 2012

Warszawski weekend cz. I


Wiecie jakie to uczucie, gdy marzenia się spełniają? Ja wiem.
Wyruszyłam do Warszawy z koleżanką, mamy zbliżone gusta muzyczne i jak tylko usłyszałyśmy, że Red Hot Chili Peppers będą grali w stolycy,wiedzałyśmy, że nas tam nie może zabraknąć.  

27.07. wsiadłyśmy zatem do Polskiego Busa (bardzo polecam te linie- punktualni, klima, wi-fi, toaleta, skórzana tapicerka- rewelacja!) - kierunek Warsaw. W czasie podróży kierowca poinformował, że toaleta przyjmuje jedynie płyny i uprasza się o spuszczanie wody i zamykanie deski klozetowej, co ma zapobiec wydobywaniu się nieprzyjemnych zapachów...

Dojechałyśmy późno. "Papryczki" mieli grać dopiero o 21:30, ale Justa chciała jeszcze zobaczyć Kasabianów. No to szybko- metro, mieszkanko kuzynki (moja kochana Kasica dachu nad głową użyczyła, klucz zostawiła i pojechali z narzeczonym do Ełku. Swoją drogą-moja kuzynka ma ciekawych sąsiadów...spać dziś nie mogłam, bo przez pół nocy, piętro niżej na balkonie przesiadywał pies, który chyba się czymś struł i cały czas kaszlał i wymiotował. A ja zamiast pomyśleć o poszukaniu stoperków, klęłam na czym świat stoi.) i dłuuuuga, na Bemowo.

Kasica spisała nam dojazd, ale się okazało, że źle podała nam przystanki i pojechałybyśmy sobie w siną dal. Ale siedzimy w tym tramwaju, upał jak cholera, gadamy, przed nami wg rozpiski jeszcze ze cztery przystanki i nagle patrzymy...kurde, jakaś scena, jakieś tłumy- O W MORDĘ!!! TO TU! WYSIADAMY!

Ufff...Zdążyłyśmy. To teraz szybciutko do naszej strefy- a jakże- pod samą scenę :)

Znacie zespół Kasabian? Ja nie znałam i muszę przyznać, że to było karygodne zaniedbanie. Kasabiani dali rewelacyjny koncert i oczekiwanie na moich ukochanych Redhotów nie było aż tak dotkliwe. Przyznać trzeba, że chłopaki przystojne, a muza ...no co tu dużo mówić- posłuchajcie sobie.


A tak wyglądali na koncercie (tak w ogóle to był festiwal- pierwsza edycja- Impact  Festival).



I wiecie co Wam teraz powiem? :)
Do tej pory nie mogę uwierzyć, że widziałam "Papryczki" na żywo. Miałam dużo obaw, bo widziałam koncert, jaki dali w 2007 roku w Chorzowie. Anthony kompletnie sobie nie radził wtedy z wokalem, nie było między nimi iskry i do tego jeszcze set był wzięty z kosmosu. A w piątek...Jak sobie przypomnę...

Godzinę się instalowali, ale warto było tyle czekać. Wbiegli na scenę- najpierw Chad, perkusista w charakterystycznym czerwonym kombinezonie i z czerwoną czapeczką, za nim Josh dosłownie wbryknął (inaczej tego nie potrafię określić) na scenę ze swoją gitarą, i mój ulubiony Flea z niebieskim łbem i basem i na samym końcu we fraku, w spodniach z uciętą do połowy jedną nogawką, która została zastąpiona podkolanówką w biało-czerwone paski- Anthony. No i się zaczęło. Najpierw poszło Monarchy of roses


Ach, zapomniałabym - mała dygresja- uwielbiam Redhotów, ale po pierwszym odejściu Johna Frusciante i po płycie "Californication" przestałam już śledzić ich twórczość. I przyznam szczerze, że te nowsze płyty są dla mnie zbyt popowe, ale ujdą. Zastanawiałam się zatem, czy będą grali tylko nowsze kawałki, ale chłopaki nie zwiedli. Set lista była idealna- stare utwory przeplatały się z nowszymi kawałkami. Odniosłam wrażenie, że publiczność też jest podzielona- na tych co pamiętają Redhotów sprzed "Californication" i na tych, co słuchają ich teraz.  Ale i tak wszyscy bawili się razem, a na drugim utworze, czyli na Around the world fani wyciągnęli białe skarpetki i nimi wymachiwali (dla niewtajemniczonych- kiedyś na koncerty Redhoci wychodzili na scenę w samych białych skarpetkach, które były założone, ekhm...no wiecie... na pewno nie na stopach...).

Szaleję, szaleję, a tu nagle wyciszenie i ... Maaaamoooo, ta charakterystyczna gitarka- Scar Tissue. Kocham ten utwór i ...słów mi brak, bo usłyszenie go na żywo to było naprawdę niesamowite przeżycie. Ale największym zaskoczeniem był Under the bridge. Oni to rzadko grają na koncertach, mimo że jest to ich najsłynniejszy utwór. Pamiętacie to?


Ballady przeplatane były mocniejszym uderzeniem. Flea i Josh niemalże przed każdym utworem dawali improwizacyjne popisy. Bas "rozmawiał" z gitarą i nieźle się dogadywali. Intro jakie zrobili do Californication kompletnie mnie zmiotło. Niestety, nie nagrałam nic, bo mój aparacik nie lubi świateł scenicznych. Zdjęcia też nie wyszły, ale poddałam się szybko, bo stwierdziłam, że wolę się bawić, niż pstrykać foty.
Na szczęście były osoby, które zarejestrowały to totalne szaleństwo na scenie.
Proszę bardzo, oto próbka - By the way


Widzicie co się tam dzieje na tej scenie? Josh tak szalał przez cały koncert, a Flea i Anthony dotrzymywali mu kroku. Oni byli wszędzie, skakali od prawej do lewej, w górę i w dół, ja się dziwię, że na siebie nie powpadali. Josh to prawdziwy wariat, sceniczne zwierzę.Ja się zastanawiam skąd oni mają w sobie tyle powera. To ja po kilku podskokach miałam zadyszkę, a oni przecież na dodatek skakali z gitarami! Pomijam już fakt, że na bisy Flea wlazł na scenę na rękach...

Chłopaki grali ponad godzinę, do tego jeszcze ponad pół godziny bisów, a wśród nich... Give it away! Nie wierzę do tej pory, że to zagrali.

Koncert był rewelacyjny, wszystkie obawy prysnęły już na samym początku. Redhoci dali z siebie wszystko, publiczność również. Jedyne czego mi brakowało to brak interakcji z publicznością. Oni się świetnie rozumieją na scenie, świetnie się ze sobą bawią, ale nie wciągają w to publiki. Nawet nie skomentowali tych białych skarpetek!

Ach, jeszcze jedno- duży szacunek dla ochrony. Dbali o porządek i bezpieczeństwo, podawali ludziom wodę do picia, by nikt nie zasłabł. Pierwszy raz się z tym spotkałam i byłam mile zaskoczona.

Tak, marzenia się spełniają, dlatego warto jakieś posiadać. A dla zainteresowanych podaję linka do set listy- na tej stronie można sobie posłuchać wszystkich utworów, które zagrali.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że jesteś znów z nami, cała i zdrowa - bo na takich koncertach może być różnie :) Akumulatorki jak rozumiem naładowane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drago, jak nigdy :) Ja jeszcze nie wierzę w to co widziałam. Jeszcze byłam tak bliziutko. I tam było naprawdę bezpiecznie choć bałam się, że mnie tam zgniotą. A tu proszę-luzik :) Się było w Golden circle to się miało komfort :)

      Usuń
  2. Pozazdrościć, pozazdrościć :-))

    OdpowiedzUsuń
  3. "i na samym końcu we fraku, w spodniach z uciętą do połowy jedną nogawką, która została zastąpiona podkolanówką w biało-czerwone paski- Anthony" - jak to przeczytałam to mi przed oczami stanął Szalony Kapelusznik (nie mam pojęcia czemu) ^^.
    Fajnie, że koncert był udany :-)

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.