Nie wiem co napisać, tyle się od środy wydarzyło. Najpierw cudne dwa dni w Miłynie, potem szybko do domu, wesele kuzyna, powrót do Wrocławia, koncerty i... Jadzia się wyprowadza :( Napisała mi esemesa, gdy byłam w domu. Przypadkowo trafiła jej się atrakcyjniejsza oferta. Wynajem osobnego pokoju za taką samą kasę, jak teraz, więc jej się nie dziwię, bo sam bym skorzystała. Jednak, nie ukrywam, że jest mi strasznie smutno, bo się do Jadzi przywiązałam i popłakuję sobie w kąciku, że taki obrót sprawy przybrały. Od początku studiów wynajmuję mieszkania. Od pięciu lat mieszkam w moim obecnym lokum. To dwupokojowe mieszkanko, w którym mieszkają różne osoby. W jednym pokoju mieszkają Krzyś z Mateuszem, a w drugim ja z Jadzią. Wiadomo, że przez całe życie nie będę wynajmować, albo raczej, współwynajmować tego pokoju, bo człowiek i m straszy, tym bardziej potrzebuje swojego kąta. Fakt jest taki, że nie stać mnie na kupno mieszkania i póki co perspektywa wynajmu jest wpisana w prozę mego życia. Ale ja nie o tym chciałam... Mam problem – co będzie z Czesławem? Opcje są dwie:
1. 1. Czesław zostaje ze mną.
2. 2. Jadzia zawozi Czesława do swoich rodziców na wieś.
No i tu zaczynają się schody...Przywiązałam się strasznie do tego malucha, ale:
1. 1. często wyjeżdżam na weekendy do przyjaciół, do domu, na jakieś koncerty, festiwale- co ja wtedy zrobię z kotem? Ile można prosić sąsiadkę, żeby zaglądała do niego i mu dwa razy dziennie zmieniała wodę i dawała jeść?
2. 2. a jeśli ja się będę chciała wyprowadzić, poszukać osobnego pokoju, to z kotem zawsze będzie trudniej.
3. 3. a na urlop jakbym chciała pojechać, to co ja z kotem zrobię? Ze sobą nie wezmę, bo to głupolowate drze mordkę i nie chce siedzieć w transportówce. Poza tym nie wyobrażam sobie dźwigania w jednej ręce transportówki z wrzeszczącym Czesławem, a w drugiej łapie tachać walizkę, kuwetę i tysiąc innych potrzebnych rzeczy. Nie mogę dźwigać, bo może mi się siatkówka odkleić. I co tu zrobić?
No ale z drugiej strony, jak patrzę w te zadziorne oczęta, to nie chcę go oddawać na wieś. Choć wiem, ze teraz byłby najlepszy moment, bo ja jakoś to przepłaczę i po czasie mi przejdzie (tak myślę...), a Czesław, póki młody, też się szybko zaklimatyzuje i szybko zapomni (mam nadzieję...). No i nie wiem co robić: raz chcę Jadzi powiedzieć, żeby go jednak zabrała do rodziców, a za chwilę jestem zdecydowana go zatrzymać. Ech...Nie wiem co robić...
Jak się coś oswaja to zostaje się za to odpowiedzialnym, czy jakoś tak to było w tym Małym Księciu:) Z kotem lepiej niż bez kota, więc ja jestem za tym żeby podjąć wyzwanie :)
OdpowiedzUsuńBądźmy realistami. Czesław musi odejść ((:)
OdpowiedzUsuńPytanie, na czym w tym wypadku polega odpowiedzialność? Moim zdaniem na tym, by zapewnić zwierzęciu, które się oswoiło, jak najlepsze warunki. A przy Twoim trybie życia, wyjazdach, braku własnego lokum - to Czesiowi lepiej będzie na wsi...
OdpowiedzUsuńKażdy wybór jest dobry...takiej wersji się trzymaj :-)
OdpowiedzUsuńTo są wbrew pozorom trudne decyzje. Sama miałam podobny dylemat, ale rozwiązał się sam: straciłam dwa koty i powiedziałam sobie, że już nie chcę przez to przechodzić.
OdpowiedzUsuńPomyśl, jakie ma możliwości na wsi: swoboda, myszy itp.;)
Ja chyba też jestem za tym, że kotku (kotkowi;) będzie lepiej na swobodzie na wsi. Owszem, takie swobodne życie też niesie za sobą ryzyko - wypadki, choroby, ukąszenia. Ale to jest wpisane w normalne funkcjonowanie kota. Bezpieczniej byłoby mu w domu u Ciebie. Ale Ty będziesz wyjeżdżała - sama to mówisz. Że często będziesz musiała szukać opieki do kota. Z braku zaprzyjaźnionej osoby (ja taką mam, więc wiem, jaki to skarb do zwierząt, a poza tym prawie wcale nie wyjeżdżam) musisz pogodzić się z tym, że jednak na wsi będzie mu lepiej.
OdpowiedzUsuńTo trudne, ale cóż... lajf is brutal... end ful of zasadzkas
Ważne by nie podejmować pochopnie decyzji, tylko spokojnie przemyśleć. Z jednej strony na wsi byłoby mu lepiej, ale czy na wsi tak się nim zajmą niż Ty? Nie wiem. Na wsi wiele kotów ginie pod kołami samochodów, bo jak chodzą samopas, to niestety różne bywa. Ja mam psa i koleje życiowe potoczyły się tak, że przeprowadzam się do innego miasta. Nie wyobrażam sobie przeprowadzki bez psa, a właścicielka kawalerki, którą chcemy wynająć zgodziła się na psa :) pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńTrudno tu radzić, bo nikt nie zna Twoich relacji z kotem lepiej niż Wy. Ja naszej koci nigdy bym nie oddała, bo obie się do siebie strasznie przywiązałyśmy. Ona po każdej mojej dłuższej nieobecności najpierw chodzi naburmuszona, a potem ze dwa dni nic tylko się przytula. A ja bez niej jestem strasznie osowiała...
OdpowiedzUsuńI pewnie jestem wyrodnym kocim człowiekiem, ale na dwa dni zostawiam kota z pełnymi miskami bez żadnych wyrzutów sumienia, a przy trzech proszę kogoś, żeby wpadł raz i wymienił/dosypał co trzeba. Przy bardzo długich wyjazdach zapraszam znajomego, żeby pomieszkał u nas i zajął się kotem. Jasne — kota utrudnia wiele rzeczy, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie jak można funkcjonować bez niej.
A w Twojej sytuacji? Dla mnie sprawa jest prosta: jeśli jesteś do Czesława przywiązana na tyle, że wyjazdy będziesz planowała zawsze myśląc o nim, niech zostaje. Jeśli sądzisz, ze kot do Ciebie (i Ty do kota) nie przywiązał się jeszcze tak bardzo, a myślenie o nim za każdym razem będzie dla Ciebie zbyt trudne, niech jedzie.
Jesteście kochani, aż mi się łezka zakręciła. do czwartku muszę się zdecydować. Porozmawiam jeszcze z Mamcikiem, bo to mądra kobieta jest i się zobaczy...
OdpowiedzUsuńNo trudna sprawa:( Wyobraź sobie sytuację, że kota nie ma (z wszystkimi tego konsekwencjami) i że jest (także z wszystkimi konsekwencjami). Jak Ci z tymi wyobrażeniami? No i do tego jeszcze Jadzia się wyprowadza ehh smutno, ale życie:) Trzymam kciuki za decyzje w zgodzie ze sobą:)
OdpowiedzUsuńojej ja tak uwielbiam Czesia! To on poprawia mi humor w pochmurny dzień. Myślę podobnie jak papryczka, musisz przedstawić sobie wszystkie "za" i "przeciw". Pamiętaj tylko, że Czesio zapewne bardzo już się z Tobą zżył...
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak zrobiłam, se nawet to rozpisałam na kartce.Problem polega na tym, że jak jestem poza domem, to jestem zdecydowana go oddać, wtedy przemawia rozum. Ale jak przyjdę do domu i patrzę w te ślipia to górę bierze serce i chcę go zatrzymać. Zwariuję do tego czwartku!
OdpowiedzUsuńPorozmawianie z Ewunią to fatycznie dobry pomysł. Tak na spokojnie.
OdpowiedzUsuńNo dobra, kot jest kastrowany - jak ja sobie wyobrażę,że on na tej wsi będzie żarł wszystko,a nie odpowiedni pokarm dla kastratów i zachoruje i zdechnie, to nie chcę go oddawać, ale z drugiej strony....
OdpowiedzUsuńMój Mecenas w życiu nie zjadł ani grama karmy dla kastratów. Ma 11 lat. Normalnie funkcjonuje - niszczy meble, biega, dokucza, miauczy, zaczepia suki, śpi w pościeli - nie widać po nim traumy źle karmionego kastrata.
OdpowiedzUsuńMój weterynarz twierdzi, ze te specjalistyczne karmy są potrzebne głównie producentom do wyciągania kasy od właścicieli kotów:)
Kalio=> widzisz, co weterynarz to opinia, mój mi polecał specjalną karmę
OdpowiedzUsuńI pewnie kupujesz ją u niego?;)
OdpowiedzUsuńKalio=> a gdzie tam! Jakby tak mi kazał, to bym się zrobiła podejrzliwa... :)
OdpowiedzUsuń