Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 12 czerwca 2011

Ewa Madeyska, "Katoniela"


„Katoniela”, jak to autorka sama wyjaśnia na ostatniej stronie okładki, powstała „ze złości na zakłamane postawy niektórych katolików.” W kraju, w którym katolicyzm jest jedną z najwyższych wartości, a politycy walczyli o wliczanie ocen z religii do średniej, taki tekst mógłby świadczyć o odwadze i bezkompromisowości pisarki. Sama wściekłość i odwaga  jednak nie wystarczą.

Od kilku lat polska literatura próbuje się zmierzyć z tematem naszej narodowej religijności. Nie jest to zadanie łatwe i często pisarze podejmujący ową kwestię wpadają w pułapkę tendencyjności. Chcąc obalić stereotypy, paradoksalnie, jeszcze bardziej je pogłębiają. Tak też właśnie jest w przypadku debiutanckiej powieści Ewy Madeyskiej.

Już na wstępie dowiadujemy się, że główna bohaterka,(nomen omen) Aniela, jest katoliczką. Problem jednak polega na tym, że „ Wyboru wyznania dokonali za nią rodzice, a za nich ich rodzice, i tak dalej.” I już po przytoczonym cytacie możemy się domyślić tezy, którą stawia Madeyska, a mianowicie- jesteśmy z góry skazani na katolicyzm, przyjmujemy go bezrefleksyjnie, bo dużo większy wpływ na nas mają społeczne uwarunkowania niż świadome wybory. Konstatacja jest oczywista- skoro jesteś Polakiem, musisz być katolikiem albo raczej „katolem”.

Świat przedstawiony w „Katonieli” jest nieproporcjonalnie podzielony, czytając odnosi się bowiem wrażenie, że Bóg zesłał na niewinną kobietę wszystkie możliwe nieszczęścia. Mamy więc tu chore relacje rodzinne, nieplanowaną ciążę, nieudane małżeństwo, stratę rodzeństwa i kilka jeszcze innych tragedii, których nie ma sensu w tym miejscu wymieniać. Chcę tylko dodać, że oprawcami w każdym przypadku są katolicy.  Być może ta multiplikacja krzywd miała służyć przejaskrawieniu i ukazaniu ich obłudnych postaw. Niestety, ten chwyt daje odwrotny rezultat, po kolejnym nieszczęściu, czytelnik coraz mniej zaczyna wierzyć autorce.

Bohaterowie powieści, to postaci, zbudowane z samych negatywnych cech. W tym „czarnym” gronie jest tylko jedna jedyna postać, która ma zadatki na prawdziwą świętą           (Marta- siostra głównej bohaterki), ale niestety, jej żywot jest krótki i w związku z tym uwidacznia się kolejna teza Madeyskiej- dobrzy katolicy lądują w kostnicy, a „katole” wiodą sobie żywot święty. Uderzające w tej narracji jest to, że religijni fanatycy, którzy zaprzedali duszę Kościołowi, nie szukają usprawiedliwienia swoich świństw u Boga, a to dlatego, że potrafią sprytnie relatywizować popełniane grzechy. Poza tym Ducha Świętego zawsze można jakoś udobruchać, jak to stwierdza Totalny- mąż głównej bohaterki. To właśnie Totalny świecki katecheta i nawiedzony przewodnik duchowy grupy Odnowy w Duchu Świętym jest główną postacią, na której ogniskuje się cała złość, o której mówiła autorka. Ów bohater jest marzeniem każdej uczestniczki spotkań modlitewnych, każda widzi w nim proroka, uduchowionego przewodnika i zdaje się, że sam Totalny w to wierzy, ale maska, którą mężczyzna przywdziewa w Kościele spada z hukiem w domowym zaciszu.

Jak wcześniej wspomniałam, w ostatnich latach ukazało się kilka beletrystycznych pozycji o katolicyzmie. Te narracje wytworzyły swoistą matrycę wątków, które zazwyczaj są podejmowane w tego typu tekstach (np. narodowy katolik zazwyczaj prowadzi podwójne życie i w finale zostaje zdemaskowany), Madeyska dorzuciła kolejny aspekt, a mianowicie- cielesność, a co za tym idzie, seksualność, które, jak wiadomo, w religii katolickiej są tematami tabu. Ukazanie seksu w „Katonieli” sprowadzone zostało do małżeńskiego gwałtu i wewnątrzmałżeńskiej prostytucji i są to chyba najbardziej wstrząsające fragmenty w książce.

Madeyska daje upust swej wściekłości nie tylko na płaszczyźnie fabularnej, ale również gniew swój srogi zamyka w warstwie językowej. Stąd w powieści oryginalna metaforyka, zestawiająca ze sobą dyskurs cielesny z dyskursem duchowym. Madeyska żongluje katolickimi frazesami, ukazując ich semantyczną pustkę i próbuje stworzyć odrębną mowę, która będzie w stanie unieść ciężar hipokryzji. Czy jej się to udało? Chyba raczej nie, bo jak początek powieści zapowiada się obiecująco, tak im bliżej końca, tym bardziej wszystko się gdzieś rozmywa, pozostawiając uczucie niedosytu zaprawione nutką rozczarowania.

Ewa Madeyska, Katoniela,  Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.


3 komentarze:

  1. Brzmi kontrowersyjnie, ale i tak się skuszę - po prostu czasem trzeba sobie pewne sprawy przemyśleć, a książki nieźle w tym pomagają. Szkoda tylko, że jak piszesz, książka budzi rozczarowanie i niedosyt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie trochę rozdrażniła, ale w sumie trzeba wziąć pod uwagę, że to jest debiut pisarki, więc można przymrużyć oko na niedociągnięcia

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam.Warto było.Mocna,głęboka książka.

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.