Ornela Vorpsi urodziła się w kraju Envera Hodży. Gdy miała 28 lat wyjechała do Włoch, gdzie ukończyła studia na Accademia di Brenta, a następnie zamieszkała w Paryżu. Pisze po włosku, z mamą rozmawia po albańsku, na ulicy natomiast po francusku. Jej książki pisane są językiem, który stanowi syntezę wielu kultur.
„Kraj, gdzie nigdy się nie umiera” to groteskowa opowieść o kraju lat dziecinnych pisarki, o Albanii, w której ludzie nie znają słowa „pokora”. Nie jest to powieść, ale raczej zbiór obyczajowych historyjek opisanych z perspektywy dorastającej dziewczynki. Bohaterką i zarazem narratorką jest trzynastoletnia Ornela, a zbieżność imion głównej postaci i osoby autorki jest zapewne nieprzypadkowa.
Skoro książka ma być zwierciadłem przechadzającym się po dziedzińcu, to w tym wypadku lustro, w którym zostaje odbita albańska rzeczywistość ma nierówną powierzchnię, dając tym samym obraz nad wyraz krzywy. To paradoksalne, że w kraju, w którym się nie umiera, nie brakuje zmarłych, a śmierć jest tym co może zapewnić ci szacunek. Naczelna zasada brzmi bowiem: Żyj, a będą cię nienawidzić, umrzyj, a będą cię opłakiwać. Ale to nie jedyna z życiowych mądrości obywateli komunistycznej wówczas Albanii. Mieszkańcy owej krainy ulepionej z pyłu i błota, gdzie słońce pali tak mocno, że liście winorośli rdzewieją, a rozum zaczyna się topić mają specyficzne podejście do piękna. W tym kraju urodziwa niewiasta musi uważać na swój „nieskalany kwiat”. Kwestią podstawową jest tu bowiem sprawa dziwkarstwa (przepraszam za dosadność, ale używam tu sformułowania narratorki opowiadań). Wszystko opiera się na jednej zasadzie „Ładna dziewczyna jest dziwką, a brzydka- biedaczka- nie”. Jeżeli więc nie masz męża, a jesteś piękna, jest to jednoznaczne z tym, że nie miewasz zbyt twardych zasad moralnych- tak sądzą albańscy mężczyźni. Nic, więc dziwnego, że bohaterki tej prozy łącznie z narratorką czują się niepewnie i mają wrażenie, że zostało na nich odciśnięte społeczne piętno, w którym czai się jedynie zawiść i zło. Kobiecość to sprawa wstydliwa, coś, co trzeba ukryć, tak samo jak przed Partią- Matką nie można się przyznawać do wiary w anioły, bo te są przecież zaprzeczeniem dialektyczno-materialistycznej teorii Darwina, na której opiera się komunistyczna edukacja.
„Kraj, gdzie nigdy się nie umiera” to proza z zacięciem feministycznym. Mężczyźni w przedstawionym przez Vorpsi świecie to nienasyceni erotomanii, którzy uważają kobiety za swoją własność. W tej mitycznej krainie panuje patriarchalny model rodziny. To żona jest podporządkowana mężowi, dla niego musi wstawać codziennie i robić się na bóstwo, a kiedy „Pana” nie ma w domu, bo wyjechał w interesach, albo na wojnę powinna się zaszyć, by udowodnić ,że na niego czekała.
Zdawać by się mogło, że w tych kilkunastu krótkich reminescencjach z dzieciństwa Ornela niejako stara się zestawić rozwijającą się w bohaterce kobiecość, która jest tłamszona, z wstydliwymi próbami wyjścia Albanii naprzeciw reszcie Europy. Postaci w tej powieści są zdegenerowani przez komunistyczny system, ale tego nie odczuwają. To mitomanii, którzy wierzą, że żyją w Ziemi Obiecanej. Jakakolwiek próba wyrwania się stąd jest niemożliwa, ponieważ to jest kraj, w którym śmierć nie ma racji bytu, poza jego granicami następuje zgon, a Albańczycy nie chcą umierać.
Historie opowiedziane przez trzynastoletnią Ornelę pisane są prostym językiem, krótkimi informacyjnymi zdaniami, ale jest w tej prozie coś onirycznego, coś co przyciąga i wabi, a mianowicie- tragizm miesza się tu humorem. Lekki, ironiczny ton sprawia, że książkę pochłania się jednym tchem.
Ornela Vorpsi, Kraj, gdzie nigdy się nie umiera, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008.
Przeczytałam kontynuację tej książki- i bardzo mi się podobała, jak i seria cała, bo ukazują się ciekawe lektury:)
OdpowiedzUsuńKsiążka z zacięciem feministycznym to coś dla mnie :).
OdpowiedzUsuń