Autor: Jaroslav
Rudiš
Tytuł: Grandhotel
Przekład: Katarzyna
Dudzic
Wydawca: Książkowe
Klimaty
Rok wydania: 2006
Między niebem a
ziemią
Miasto Liberec ma
specyficzny piorunochron. Na szycie góry Ještěd wybudowano bowiem hotel, w
który średnio sto pięćdziesiąt razy w roku walą gromy. Stąd też tłumów w hotelu zbyt wielkich nie
ma, ale za to personel i stali bywalcy stanowią towarzystwo iście oryginalne.
Rudiš stworzył
galerię dziwaków, ludzi odklejonych od rzeczywistości, do tego umieścił ich w
odciętym od miasta miejscu, stwarzając tym samym enklawę dla rozwoju małych i
wielkich wariactw. Bohaterowie to osoby, które próbują odnaleźć się w świecie,
a pomagają im w tym ich marzenia. Jednak gdzieś głęboko w podświadomości ukryta
jest prawda, która nie jest już tak kolorowa.
Książka czeskiego
pisarza do złudzenia przypomina film Wima Wendersa „Million Dollar Hotel".
Wprawdzie u Rudiša nie ma tajemniczej śmierci, choć są samobójstwa. Autor jednak stosuje ten sam zabieg co
reżyser - gromadzi dziwaków, zamyka ich w jednym miejscu i podgląda. Nie on
sam, oczywiście, tylko narrator - Fleischman, ponad trzydziestoletni mężczyzna,
który stracił rodziców w wypadku, a jego dziadka przejechał czołg. Fleischamn
nie ma imienia, a przynajmniej nie chce się do niego przyznać, choć, jak
twierdzi jego pani doktor, imię określa tożsamość człowieka. Tak, Fleischman
leczy się u pani doktor, takiej od skrzywionych ludzi.
Nasz bohater ma
specyficzną pasję - uwielbia chmury i interesuje się pogodą. Codziennie
skrupulatnie zapisuje prognozy , a później notuje swoje przemyślenia i
obserwacje. Jego daleki kuzyn Jégr jest właścicielem Grandhotelu i w ten oto
sposób Fleischman trafił z psychiatryka do budynku położonego między niebem a
ziemią.
Filozofia życiowa
nie jest skomplikowana, ważne by mieć gdzie „oszlifować piorunochron" (
trochę wyobraźni i się domyślicie, co kryje się pod tą osobliwą metaforą często
stosowaną przez ową postać). Fleischman ma zatem dość oryginalny wzorzec stąd jedno
z jego przezwisk brzmi Waligrucha.
Ale nie o seksie to
opowieść, a o tym, że w życiu trzeba mieć jakiś cel, nawet, gdy nasza
egzystencja wydaje się być kreacją, którą sami tworzymy. Tak jest bezpieczniej-
zamknąć się w swoim świecie, by nie doświadczyć bólu nieprzystosowania. Tak
robi również Zuzanna, nawiedzona dziewica, wierząca w testy z kolorowych
czasopism, szukająca prawdziwej miłości. Jest też Franz, weteran wojenny, który
ukradł prochy swoich przyjaciół, by przywieźć je zakamuflowane w puszce po kawie
do ich rodzinnego miejsca, bo jak mawia Człowiek
musi skończyć tam, gdzie się urodził. Patka z kolei jest zafascynowany American
Dream. Popija z butelki cudowny napój hepilajf i generalnie jest wyluzowany. Na
takiego przynajmniej wygląda. Jego dziewczyna Ilija jest pokojówką, lubi
chodzić na cmentarz i brać udział w pogrzebach. Takie hobby.
„Grandhotel"
to dowcipna opowieść o niedostosowaniu i próbie wyrwania się z fałszywych
wyobrażeń. Rudiš ma lekkie pióro. Bawi się swoimi postaciami, obnaża ich
prostolinijność i naiwność. To pisanie o rzeczach smutnych z dystansem i
przymrużeniem oka odwołuje się do najwybitniejszej tradycji czeskiej
literatury, do opowiadań Hrabala, który swoje książki zaludniał oryginalnymi
postaciami. Lepszej rekomendacji dla „Grandhotelu" wymyślić już chyba nie
można.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.