No i wróciłam. Cóż
to był za dobry czterodzień. Czas rozmów wieczornych, spacerów, odwiedzania
różnych miejsc.
Zajechałam do
Pomarańczowej Pieczary środowym wieczorkiem. Hipcio i Dragonka zaopiekowali się
mną od samego początku i czułam się u nich jak u Pana Boga za piecem.
Pomarańczowa Pieczara znajduje się w Nowej Hucie. Oprócz wspomnianych moich
przyjaciół mieszka tam również Jej Królewska Mość- Puma.
To kocie stworzenie
ma swój charakterek i co tu dużo mówić-nie przypadłam jej od razu do gustu.
Choć po trzech dniach zaczęła mi się gramolić na kolana, jednak nie miałam
odwagi tarmosić jej jak Oskara.
Pożarłam przepyszną
sałatkę zrobioną przez Hipcia. I tu dygresja-Hipek bardzo dobrze gotuje. Dziś
wypróbowałam jeden z jego przepisów na kurczaka w papryce.
Dla
zainteresowanych podaję przepis:
1 pierś z kurczaka
1 czerwona papryka
1 średnia cebula
2 łyżeczki
przecieru pomidorowego
przyprawa do
kurczaka
Pierś kroimy w
kostkę i nacieramy przyprawą do kurczaka. Odstawiamy na godzinkę do lodówki.
Cebulkę kroimy w
kosteczkę i szklimy na oliwie z oliwek.
Dodajemy pociętą w
krótkie paseczki czerwoną paprykę i dusimy, aż papryka zmięknie.
Dodajemy kurczaka.
Jak się już obsmaży, to zalewamy przecierem rozrobionym w 2/3 większego kubka
wody. Dusimy i voila! Smacznego!
Wracając do tematu,
wieczorkiem Drago zabrała mnie na spacer po Nowej Hucie i mogłam podziwiać
budownictwo lat 50-tych.
W czwartek
zasiedliśmy z Hipciem do Zgreda (o Zgredzie poczytajcie sobie u Błotnego Ssakana blogu. To jest samochód, rocznik '91. Jeździ to to, ale w najmniej
oczekiwanych momentach się psuje). Zerwaliśmy się z samego rana, bo mi bardzo
zależało na odwiedzeniu grobu Szymborskiej, a chcieliśmy zdążyć przed
zapowiadanymi upałami. Pojechaliśmy na Cmentarz Rakowicki i po chwili już
znaleźliśmy cel naszej wyprawy.
Nagrobek
Tu leży staroświecka jak przecinek
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale tez nic lepszego nie ma na mogile
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale tez nic lepszego nie ma na mogile
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.
Podumałam przez
chwilę i potem szybciutko na Stare Miasto do Kamienicy Szołayskich na wystawę:
Słynna podręczna zapalniczka, w sam raz nadaje się do damskiej torebki |
Do kompletu-podajnik papierosowy |
Nie mam pojęcia do czego służy ten bucior, może spełniać funkcję froterki |
Arka Noego |
Ten pojawił się naszym oczom, gdy otworzyliśmy jedne z tajemniczych drzwiczek wmontowanych w ścianę |
Kanapeczkę ze świeżonką? |
Ta ręka została podarowana Pani Wisławie przez Michała Rusinka i znajdowała się w toalecie |
Wybierając numer, możecie dodzwonić się do Nieba i posłuchać co ma do powiedzenia Poetka |
Pani Wisława w niecałej okazałości |
Biblioteczka |
Dyplom noblowski |
Nobel |
Zanim się
obejrzeliśmy trzeba było jechać po Drago do szkoły. Smoczyca bowiem nie
leniuchuje i przez ten tydzień pracowała w szkole językowej, przybliżając
obcokrajowcom uroki naszej mowy ojczystej.
Jedziemy zatem do
domku, a tu coś zaczyna klekotać. Zgred się zbuntował i mu hamulce puściły.
Dosłownie. Na skrzyżowaniu miałam już wizję ogromnego karambolu, bo przecież
jak tu się zatrzymać, gdy hamulce nie działają?! Na szczęście Hipek to wytrawny
kierowca, poradził sobie ręcznym i jakoś się dokulaliśmy do domku. Jednak o
wycieczce do Oświęcimia planowanej na następny dzień Zgred mógł zapomnieć.
Zrobił to na pewno specjalnie.
Mimo że samochód
został odholowany na warsztat, nie miałam zamiaru odpuszczać wizyty w
Auschwitz. To był teraz właściwy moment, w którym czułam, że muszę tam
pojechać. Gdy się widziałam później z Jarkiem Czechowiczem, pytał mnie po co ja
tam pojechałam, ale nie potrafiłam mu odpowiedzieć na to pytanie. To była jakaś
irracjonalna potrzeba konfrontacji tego, o czym czytałam z rzeczywistością.
Wyjechałam rano i
trafiłam na grupę ze świetną przewodniczką. Szłam w ciszy, choć tłumy wokół
były ogromne. Pełno obcokrajowców, wycieczek, ale nasza przewodniczka tak nas
prowadziła, że nie mieszaliśmy się z innymi grupami, nie wchodziliśmy sobie w
drogę. Szliśmy spokojnym krokiem przez te wszystkie baraki. Przyznam szczerze,
że pomieszczenia, w których są włosy, buty, okulary, ubranka, miski, blok 11
zwany blokiem śmierci, gdzie trzymano o. Maksymiliana Kolbego nie zrobiły na
mnie takiego wrażenia, jakie myślałam, że zrobią. Wszystko jest wystawione jako eksponaty
muzealne, za ochronnymi szybami- to stwarzało dla mnie dystans, który pozwolił
utrzymać emocje. Ale jak już weszliśmy do komory gazowej i krematorium... Nie
mogłam się ruszyć, poczułam każda komórką grozę tego miejsca. Podobne emocje towarzyszyły
mi nie pozwoliły mi podczas zwiedzania baraków w Brzezince, gdy przewodniczka
opowiadała o tym, jak te kobiety spały
po osiem na małej pryczy, na gołych deskach. Najgorzej miały te, które spały na
betonie. Szczury były wtedy wielkości małych psów i nie bały się podjadać
żywych ludzi...
Mam ogromny
szacunek dla takich miejsc. Zadziwiają mnie ludzie, którzy traktują wizytę w
Oświęcimiu jako kolejny punkt na trasie wycieczki, jako zwykłe muzeum. Nie
miałam odwagi robić tam zdjęć, źle bym się z tym moralnie czuła dlatego szlag
mnie jasny trafiał, gdy taki gnojek uwiesił się na drutach i uśmiechnięty się
fotografował. Wyobrażacie sobie?! Na tych drutach ginęli ludzie, a ten debil
sobie pamiątkowe foty strzelał! A podczas zwiedzania Brzezinki jedna kobieta z
mojej grupy wyciągnęła paluszki i zaczęła je wcinać! Przewodniczka zwróciła jej
uwagę, ale...nie, no ręce opadają. Totalna znieczulica!
Po powrocie z
Oświęcimia piątkowy wieczór spędziłam w towarzystwie Jarka. Peplaliśmy chyba ze
trzy godziny, a i to nie starczyło, by obgadać wszystkich blogerów i blogerki
;) Na koniec pamiątkowa fota:
Sobota to był
dzień, a raczej wieczór z Florence & the Machine. Wybaczcie, ale do tej
pory emocje nie pozwalają mi cokolwiek napisać bez dziecinnej egzaltacji.
Koncert trwał 1,5 h. Stałam pod samymi barierkami. Jeżeli ktoś miał okazję
posłuchać tego zespołu na płytach, to wie, jaki mocny głos ma wokalistka. Nawet
sobie nie wyobrażacie jak to brzmiało na żywo. Tak wibrowała, że nie
wytrzymałam i się z wrażenia poryczałam. To było niesamowite przeżycie.
Florence w czarnym stroju, niczym jakaś szamanka, wypełniła sobą całą
przestrzeń sceniczną. Jej płynne ruchy połączone z niezwykle mocnym głosem
hipnotyzowały. Polscy fani zgotowali zespołowi niespodziankę. Dziewczyny na
koncert przyszły w wiankach na głowach. W pewnym momencie Florence poszła do
publiczności, roześmiana pozbierała kilka wianków i ustroiła nimi muzyków.
Widać, że była bardzo wzruszona. Ludzie reagowali również bardzo żywiołowo,
cały koncert śpiewali wraz z Florence. W życiu czegoś takiego nie widziałam.
W niedzielę trzeba
było wracać. Autobus o 11:00, więc spokojnie zjedliśmy śniadanko (jajecznica z
ketchupem w wykonaniu Hipcia była niebogębowa) i po 10:00 zapakowaliśmy się do
Zgreda (naprawili dziada, znaczy się hamulce naprawili...). Hipek próbuje
odpalić, a tu nic. Jeszcze raz. Nic. Złośliwiec jeden (nie Hipcio, tylko
Zgred). No to szybka akcja taksówkowa i jużeśmy z Drago na PKS-ie były. A
hipcio został ze Zgredem, któremu, jak się okazało później coś tam nie stykało
w akumulatorze.
Tak oto moi mili
spędziłam czas w Krakowie. I powiem Wam coś jeszcze-bardzo zależało mi na
odwiedzeniu grobu Szymborskiej i myślałam, że to będzie główny cel wizyty,
jednak po tych czterech dniach wiem, że nie to było najważniejsze.
Dziękuję Dragonce i
Hipciowi za gościnę, ale przede wszystkim za rozmowy, które psychicznie mnie
odprężyły. Dzięki tej wizycie grono osób mi bliskich powiększyło się o dwa
Ssaki Błotne. Dziękuję z całego mego Magowego serduszka.
Kraków uwielbiam :D Gratuluję ciekawej wycieczki! Śladami Wisławy Szymborskiej muszę się dopiero udać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Do pełni szczęścia brakuje jedynie odwiedzin ul. Krupniczej, na której mieści się słynna kamienica, ale to jest jeszcze do nadrobienia :) Pozdrawiam
UsuńNiezłe banany na twarzach nam wyszły! :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Hipek się tak spieszył, bo trochę mało widoczne jest to zdjęcie, ale spoko, jeszcze będzie okazja :)
UsuńTo my, Słonko Różowe, dziękujemy. Zarażasz optymizmem i energią, a kiedy się śmiejesz - a robisz to często - to cała promieniejesz jak słoneczko [wiem, że to bardzo zużyta metafora, ale nie będę szukała innej, skoro ta pasuje świetnie :)]. Przyjeżdżaj tak często, jak chcesz i możesz. No i pamiętaj, że gdyby coś się działo, to wołaj - przyjedzie Smok, usmaży kogo trzeba, a Hipek "pogada sobie" z delikwentem po ślusarsku... :P
OdpowiedzUsuń♥
Usuń