Właśnie wróciłam z Portu. Dziś dzień drugi, ale dla mnie pierwszy, bo na wczorajsze otwarcie festiwalu nie dotarłam. Jeszcze myśli krążą rozkołysane dźwiękami Indygo Tree, a refleksje? Gdzieś się rozpłynęły. Filip Zawada-nie tylko współtworzy zespół Indygo Tree, ale jest też prerformerem, poetą, fotografem, aktorem w offowych filmach, reżyserem i chyba łatwiej jest wymienić to, kim Filip Zawada nie jest. Pamiętam, że zetknęłam się z jego poezją na studiach, gdy to na kursie ze współczesnej liryki doktor przeczytał wiersz Filipa. Wiersz brzmiał: „Coca - cola to nie jest to”. Od tego momentu podczytuję Filipa, a od niedawna też i podsłuchuję. Dziś na czytaniach Filip zaprezentował wiersze z tomiku „Psy pociągowe”, choć, jak sam poeta stwierdził- to nie wiersze tylko proza pisana bardzo krótkimi rozdziałami. Po kilku przeczytanych fragmentach rozpoczął się koncert życzeń. Publiczność podawała numery rozdziałów, a Zawada czytał. Lubię , gdy ten, co jest na scenie wchodzi w interakcję z publicznością. Nie czuje się wtedy dystansu.
Po Filipie przyszła kolej na Julię Fiedorczuk. I tu zaskoczenie- poetka na festiwalu poetyckim czytająca fragmenty swojej prozy z „Poranku Marii” oraz „Białej Ofelii”. Jednak w tych urywkach wyczuwa się poetyckie zacięcie Julii, tematyka kobieca oscylująca wokół cielesności i „inności” wprowadziła nutę powagi, którą zaraz doszczętnie zakłócił Krzysztof Jaworski, czytający fragmenty swojego opowiadania „Warzywniak”, dokładając na koniec poważny zbiór „Esemesów zebranych”. Jaworskiego lubię i wiedziałam, że mogę liczyć na ubaw po pachy podczas jego występu. No i się nie zawiodłam.
Chwila przerwy i kolejne czytania. Tym razem Wojciech Bonowicz, Marta Podgórnik i Roman Honet. Nie mogłam się za bardzo skupić na tych wierszach, Jedynie Marta Podgórnik była jeszcze w stanie mnie zaciekawić, bo cenię tę poetkę i bywa, że łażę z jej tomikiem wszędzie (a bywają takie momenty, że nałogowo zaczytuję się poezją). Choć do końca życia nie zapomnę jej występu kilka lat temu na Porcie, gdy to zrobiona na Dancing Queen czytała swoje wiersze w dyskotekowych fleszach.
A na zakończenie wieczoru koncert Indygo Tree i Entertainment for the braindead. Ukołysało mnie, wyciszyło. Niech Was też ukołysze i wyciszy- zostawiam Was z tymi dźwiękami i życzę dobrej nocy.
A jutro...jutro dzień pełen wrażeń. Wystarczy mi tylko jedno nazwisko: Eugeniusz Tkaczyszyn - Dycki. Więcej słów jest zbędnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.