Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

piątek, 20 czerwca 2014

Jerzy Sosnowski "Spotkajmy się w Honolulu"




Autor: Jerzy Sosnowski
Tytuł: Spotkamy się w Honolulu
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2014







Po wydaniu przez Jerzego Sosnowskiego „Wielościanu" (2001 rok) w wielu recenzjach pojawiła się konstatacja, że oto pojawił się na scenie literackiej pisarz podejmujący wątki religijno-metafizyczne, co zostało potwierdzone przez samego autora jego późniejszymi książkami. Prozatorski debiut („Apokryf Agłai", 2001 rok) mógłby jednak czytelników zmylić, co do tematyki, z którą autor „Linii nocnej" jest obecnie kojarzony. Jego pierwsza powieść to bowiem z pozoru lekka historia z wątkami szpiegowsko- sensacyjnymi, w które została wpleciona opowieść o miłości do ... robota. Wydawać by się mogło, że metafizyki i duchowości tam nie uraczymy, ale dla wnikliwych czytelników lubiących zanurzać się dogłębnie w fabułę, historia Agłai odsłoni drugie dno.   

Po pięciu latach Sosnowski powraca do tematu miłości, serwując czytelnikowi wciągającą, dobrze skonstruowaną fabułę. Znajdziemy tu typowe dla prozy Sosnowskiego motywy - typy bohaterów, konstrukcja czasu i świata przedstawionego, wielopłaszczyznowość, intertekstualność, dbałość o szczegóły topograficzne i historyczne - które dają dużą czytelniczą satysfakcję.

Bohaterem powieści „Spotkamy się w Honolulu"  jest czterdziestopięcioletni Piotr, nauczyciel historii, który w sferze uczuciowej nie za bardzo sobie radzi. Chciał wstąpić do seminarium, jednak los pokierował go na inne tory. Mężczyzna wdał się w romans ze swoją uczennicą, który szybko się skończył. Z czasem Piotr ożenił się z rozsądku, ale i ten związek nie trwał długo i zakończył się rozwodem. Piotr obecnie jest dziennikarzem, poznajemy go w momencie, gdy przygotowuje reportaż o kobiecie, która została pozbawiona praw rodzicielskich z powodu objawień, które rzekomo miała.  Ale nie to jest głównym wątkiem „Spotkamy się Honolulu".

Piotr poznaje Romę i się w niej zakochuje. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kobieta jest już leciwą staruszką i kochanków dzieli około trzydziestoletnia przepaść wiekowa. Kogoś może to gorszyć, zwłaszcza jeśli chodzi o aspekt cielesny związku, bo pisarz nie poprzestaje na ukazaniu relacji uczuciowej, ale stara się subtelnie przedstawić wszystkie możliwe płaszczyzny damsko-męskich stosunków, łącznie z intymnymi szczegółami. I jak już mam się czepiać, to właśnie w tym miejscu.

Cenię sobie prozę Sosnowskiego, uważam, że jest świetnym pisarzem, który posiada zanikający wśród młodszych prozaików, dar konstruowania fabuły. U Sosnowskiego wszystko jest przemyślane i podopinane na ostatni guzik. Wątki się rozpraszają, po czym umiejętnie zostają schwytane i zamknięte, a historia zazwyczaj posiada klamrową pointę. Autor „Apokryfu Agłai" potrafi zaciekawić czytelnika, narracja zostaje zawieszona w odpowiednim momencie tak, że pochłaniamy kolejne strony, by dowiedzieć się jak to wszystko się skończy. Do tego jeszcze należy dodać intertekstualne gry, które dla mnie stanowią czytelnicze wyzwanie oraz dostarczają erudycyjnej rozrywki, ale... No właśnie, nie ze wszystkim pisarz sobie radzi, bo jak już świetnie konstruuje narrację, przedstawia ciekawą historię, to sceny miłosne jednak bym radziła jedynie sygnalizować. Niestety, w tym temacie Sosnowski rozkłada się na łopatki na każdej płaszczyźnie. Metaforyka, budowanie nastroju to elementy, które w tej prozie drażnią i to mnie zaskoczyło, ponieważ w „Apokryfie Agłai" pisarz świetnie sobie z takimi scenami radził.  Ale to tylko małe niedociągnięcie.

Akcja powieści została rozłożona na kilka planów czasowych. Roma, wspominając swoją młodość, zabiera nas w lata pięćdziesiąte, w których królował big beat, pito oranżadę, tańczono twisty, podróżowano autostopem.  Kobieta cofa się pamięcią do roku 1962, gdy wraz z przyjaciółmi przebywała na wakacjach w Sopocie. Roma jest stewardessą i dzięki przypadkowi uniknęła śmierci w katastrofie lotniczej. Dostała nowe życie, w którym liczy się tylko teraźniejszość: Przyszłość będzie albo jej nie będzie, tego człowiek uczy się prędzej czy później. Ja latałam jako stewardessa, zdarzały się katastrofy, więc nauczyłam sie prędzej. Z kolei przeszłość, no właśnie, przeszłość mi się wymknęła, okazała się nieważna. A zamieszkanie w teraźniejszości to jest coś cudownego: jakby zaszumiało w głowie od szampana - zwierza się swojemu kochankowi bohaterka.

Roma próbuje odciąć się od przeszłości, chce żyć tu i teraz, poznaje Piotra i stara się odnaleźć w nowej sytuacji. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że ich związek jest nietypowy , ale poddają się nierealności i żyją na krawędzi marzeń i rzeczywistości. Sosnowski porusza w ten sposób temat wykluczenia i marginalizacji społecznej. Wydaje się, że kobieta i mężczyzna sami wstydzą się swoich uczuć, ich relacja jest przedstawiona bardzo subtelnie, czuć tu ogromny dystans i lęk przed tym, co sie rozgrywa w sercu i duszy. Okazuje się, że starość jest barierą nie do pokonania, ale nie dlatego, że społeczeństwo na takie związki patrzy raczej z niesmakiem, ale dlatego że to właśnie Roma nie potrafi się pogodzić ze swoją cielesnością.

Ciekawa jest również relacja, jaka łączy Piotra z jego współlokatorem. Marek jest jego byłym uczniem, informatyk, inteligentny, jego postrzeganie świata sprowadza się do systemu zero-jedynkowego. Jest przeciwieństwem Piotra. Mieszkanie dwóch facetów w Wieży w puszczy pod Warszawą daje pożywkę do snucia przez wścibskich ludzi domysłów o rzekomym homoseksualizmie dwóch panów. Ale tak naprawdę baszta stanowi męską enklawę i kontrast dla sytuacji, w której znalazł się Piotr. W wieży panują męskie zasady, wszystko jest jasno określone, co daje poczucie bezpieczeństwa i nie prowadzi do konfliktów. Inaczej jest w relacji z Romą, tutaj nic nie jest pewne, wszystko wydaje się być jakieś rozmyte i nierzeczywiste.

Na okładce wydawca zapewnia, że ta historia to coś znacznie więcej niż romans i tu się zgodzę, bo oprócz miłosnych perypetii i pytań o naturę i sens miłości Sosnowski wsadza nas w wehikuł czasu i zabiera nas w bigbitowe lata sześćdziesiąte, niejako je afirmując.





4 komentarze:

  1. Trójkowy wehikuł czasu to jedna z moich ulubionych audycji, a głosu Jerzego Sosnowskiego mogłabym słuchać przez całą wieczność, dlatego wyrażam wielkie uznanie dla ostatniego akapitu Twojego posta:)
    Czytałam tylko "Apokryf Agłai" - bardzo mi się podobał. Na półce od dawna zalega "Tak to ten", może teraz wreszcie się za niego wezmę.
    Zastanawiam się nad Twoimi uwagami na temat scen erotycznych - nie czytając książki mogę sobie tylko gdybać, ale czy to nie jest może trochę tak, że to jednak jest przełamywanie jakiegoś tabu i dlatego tak bardzo uwiera i denerwuje?

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym końcowym akapitem, to strzeliłaś w dziesiątkę, bo również słucham tych audycji i to takie oko puszczone było do czytelników :)
    A jeśli chodzi o sceny erotyczne, to mi chodzi o to, że Sosnowski jest naprawdę świetnym prozaikiem, ale jednak sceny erotyczne średnio mu wychodzą, chociaż w Apokryfie nawet dał sobie z nimi radę. "Tak to ten" jest bardzo dobrą powieścią, ale moim zdaniem najlepszy ze wszystkich jest "Wielościan" i "Prąd zatokowy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak mi się wydawało, że w Apokryfie fragmenty erotyczne czytało się całkiem dobrze, stąd moje zdziwienie. Być może jednak faktycznie tym razem patent się nie sprawdził.
      Właśnie wirtualnie obadałam moją bibliotekę - niestety, brak w niej zarówno Wielościanu, jak i Prądu... Jest za to zbiór opowiadań "Linia nocna", o którym - szczerze powiedziawszy - pierwszy raz usłyszałam.

      Usuń
  3. Linia nocna to dobry zbiór opowiadań, bardzo różnorodny, takie wprawki literackie. Polecam

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.