Tytuł: Spotkamy się
w Honolulu
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2014
Po wydaniu przez
Jerzego Sosnowskiego „Wielościanu" (2001 rok) w wielu recenzjach pojawiła
się konstatacja, że oto pojawił się na scenie literackiej pisarz podejmujący
wątki religijno-metafizyczne, co zostało potwierdzone przez samego autora jego
późniejszymi książkami. Prozatorski debiut („Apokryf Agłai", 2001 rok)
mógłby jednak czytelników zmylić, co do tematyki, z którą autor „Linii
nocnej" jest obecnie kojarzony. Jego pierwsza powieść to bowiem z pozoru
lekka historia z wątkami szpiegowsko- sensacyjnymi, w które została wpleciona opowieść
o miłości do ... robota. Wydawać by się mogło, że metafizyki i duchowości tam
nie uraczymy, ale dla wnikliwych czytelników lubiących zanurzać się dogłębnie w
fabułę, historia Agłai odsłoni drugie dno.
Po pięciu latach
Sosnowski powraca do tematu miłości, serwując czytelnikowi wciągającą, dobrze
skonstruowaną fabułę. Znajdziemy tu typowe dla prozy Sosnowskiego motywy - typy
bohaterów, konstrukcja czasu i świata przedstawionego, wielopłaszczyznowość,
intertekstualność, dbałość o szczegóły topograficzne i historyczne - które dają
dużą czytelniczą satysfakcję.
Bohaterem powieści
„Spotkamy się w Honolulu" jest czterdziestopięcioletni
Piotr, nauczyciel historii, który w sferze uczuciowej nie za bardzo sobie
radzi. Chciał wstąpić do seminarium, jednak los pokierował go na inne tory.
Mężczyzna wdał się w romans ze swoją uczennicą, który szybko się skończył. Z
czasem Piotr ożenił się z rozsądku, ale i ten związek nie trwał długo i
zakończył się rozwodem. Piotr obecnie jest dziennikarzem, poznajemy go w
momencie, gdy przygotowuje reportaż o kobiecie, która została pozbawiona praw
rodzicielskich z powodu objawień, które rzekomo miała. Ale nie to jest głównym wątkiem „Spotkamy się
Honolulu".
Piotr poznaje Romę
i się w niej zakochuje. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt,
że kobieta jest już leciwą staruszką i kochanków dzieli około trzydziestoletnia
przepaść wiekowa. Kogoś może to gorszyć, zwłaszcza jeśli chodzi o aspekt
cielesny związku, bo pisarz nie poprzestaje na ukazaniu relacji uczuciowej, ale
stara się subtelnie przedstawić wszystkie możliwe płaszczyzny damsko-męskich
stosunków, łącznie z intymnymi szczegółami. I jak już mam się czepiać, to
właśnie w tym miejscu.
Cenię sobie prozę
Sosnowskiego, uważam, że jest świetnym pisarzem, który posiada zanikający wśród
młodszych prozaików, dar konstruowania fabuły. U Sosnowskiego wszystko jest
przemyślane i podopinane na ostatni guzik. Wątki się rozpraszają, po czym
umiejętnie zostają schwytane i zamknięte, a historia zazwyczaj posiada klamrową
pointę. Autor „Apokryfu Agłai" potrafi zaciekawić czytelnika, narracja
zostaje zawieszona w odpowiednim momencie tak, że pochłaniamy kolejne strony,
by dowiedzieć się jak to wszystko się skończy. Do tego jeszcze należy dodać
intertekstualne gry, które dla mnie stanowią czytelnicze wyzwanie oraz
dostarczają erudycyjnej rozrywki, ale... No właśnie, nie ze wszystkim pisarz
sobie radzi, bo jak już świetnie konstruuje narrację, przedstawia ciekawą
historię, to sceny miłosne jednak bym radziła jedynie sygnalizować. Niestety, w
tym temacie Sosnowski rozkłada się na łopatki na każdej płaszczyźnie.
Metaforyka, budowanie nastroju to elementy, które w tej prozie drażnią i to
mnie zaskoczyło, ponieważ w „Apokryfie Agłai" pisarz świetnie sobie z
takimi scenami radził. Ale to tylko małe
niedociągnięcie.
Akcja powieści
została rozłożona na kilka planów czasowych. Roma, wspominając swoją młodość,
zabiera nas w lata pięćdziesiąte, w których królował big beat, pito oranżadę,
tańczono twisty, podróżowano autostopem.
Kobieta cofa się pamięcią do roku 1962, gdy wraz z przyjaciółmi
przebywała na wakacjach w Sopocie. Roma jest stewardessą i dzięki przypadkowi
uniknęła śmierci w katastrofie lotniczej. Dostała nowe życie, w którym liczy
się tylko teraźniejszość: Przyszłość
będzie albo jej nie będzie, tego człowiek uczy się prędzej czy później. Ja
latałam jako stewardessa, zdarzały się katastrofy, więc nauczyłam sie prędzej.
Z kolei przeszłość, no właśnie, przeszłość mi się wymknęła, okazała się
nieważna. A zamieszkanie w teraźniejszości to jest coś cudownego: jakby
zaszumiało w głowie od szampana - zwierza się swojemu kochankowi bohaterka.
Roma próbuje odciąć
się od przeszłości, chce żyć tu i teraz, poznaje Piotra i stara się odnaleźć w
nowej sytuacji. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że ich związek jest nietypowy ,
ale poddają się nierealności i żyją na krawędzi marzeń i rzeczywistości. Sosnowski
porusza w ten sposób temat wykluczenia i marginalizacji społecznej. Wydaje się,
że kobieta i mężczyzna sami wstydzą się swoich uczuć, ich relacja jest
przedstawiona bardzo subtelnie, czuć tu ogromny dystans i lęk przed tym, co sie
rozgrywa w sercu i duszy. Okazuje się, że starość jest barierą nie do
pokonania, ale nie dlatego, że społeczeństwo na takie związki patrzy raczej z
niesmakiem, ale dlatego że to właśnie Roma nie potrafi się pogodzić ze swoją
cielesnością.
Ciekawa jest
również relacja, jaka łączy Piotra z jego współlokatorem. Marek jest jego byłym
uczniem, informatyk, inteligentny, jego postrzeganie świata sprowadza się do
systemu zero-jedynkowego. Jest przeciwieństwem Piotra. Mieszkanie dwóch facetów
w Wieży w puszczy pod Warszawą daje pożywkę do snucia przez wścibskich ludzi
domysłów o rzekomym homoseksualizmie dwóch panów. Ale tak naprawdę baszta
stanowi męską enklawę i kontrast dla sytuacji, w której znalazł się Piotr. W
wieży panują męskie zasady, wszystko jest jasno określone, co daje poczucie
bezpieczeństwa i nie prowadzi do konfliktów. Inaczej jest w relacji z Romą,
tutaj nic nie jest pewne, wszystko wydaje się być jakieś rozmyte i
nierzeczywiste.
Na okładce wydawca
zapewnia, że ta historia to coś znacznie
więcej niż romans i tu się zgodzę, bo oprócz miłosnych perypetii i pytań o
naturę i sens miłości Sosnowski wsadza nas w wehikuł czasu i zabiera nas w
bigbitowe lata sześćdziesiąte, niejako je afirmując.
Trójkowy wehikuł czasu to jedna z moich ulubionych audycji, a głosu Jerzego Sosnowskiego mogłabym słuchać przez całą wieczność, dlatego wyrażam wielkie uznanie dla ostatniego akapitu Twojego posta:)
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko "Apokryf Agłai" - bardzo mi się podobał. Na półce od dawna zalega "Tak to ten", może teraz wreszcie się za niego wezmę.
Zastanawiam się nad Twoimi uwagami na temat scen erotycznych - nie czytając książki mogę sobie tylko gdybać, ale czy to nie jest może trochę tak, że to jednak jest przełamywanie jakiegoś tabu i dlatego tak bardzo uwiera i denerwuje?
Z tym końcowym akapitem, to strzeliłaś w dziesiątkę, bo również słucham tych audycji i to takie oko puszczone było do czytelników :)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o sceny erotyczne, to mi chodzi o to, że Sosnowski jest naprawdę świetnym prozaikiem, ale jednak sceny erotyczne średnio mu wychodzą, chociaż w Apokryfie nawet dał sobie z nimi radę. "Tak to ten" jest bardzo dobrą powieścią, ale moim zdaniem najlepszy ze wszystkich jest "Wielościan" i "Prąd zatokowy".
Właśnie tak mi się wydawało, że w Apokryfie fragmenty erotyczne czytało się całkiem dobrze, stąd moje zdziwienie. Być może jednak faktycznie tym razem patent się nie sprawdził.
UsuńWłaśnie wirtualnie obadałam moją bibliotekę - niestety, brak w niej zarówno Wielościanu, jak i Prądu... Jest za to zbiór opowiadań "Linia nocna", o którym - szczerze powiedziawszy - pierwszy raz usłyszałam.
Linia nocna to dobry zbiór opowiadań, bardzo różnorodny, takie wprawki literackie. Polecam
OdpowiedzUsuń