Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

środa, 12 marca 2014

Wioletta Grzegorzewska "Guguły"



 



Autorka: Wioletta Grzegorzewska
Tytuł: Guguły
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2014







„Guguły” to zbiór opowieści o dojrzewaniu na zapadniętej prowincji. Loletka, główna bohaterka i zarazem narratorka ucieka wspomnieniami w świat dzieciństwa, opowiada o swoich pierwszych doświadczeniach miłosnych, o stawaniu się kobietą, o życiu w Hektarach - wsi będącej swoistym rezerwatem, do którego dziewczynka ogranicza cały swój świat tak, jakby poza granicami rodzinnej miejscowości nic innego nie istniało.

Loletka nie narzeka, nie widziała wielkiego świata i nie ma do czego tęsknić, dlatego jej spojrzenie w przeszłość jest przepełnione ciepłem i sentymentalną nutką. Tak jak wspomnienia z dzieciństwa większości z nas. Często idealizujemy nasz rodzinny dom, przypominamy sobie jak ganialiśmy po podwórku, bo świat wirtualny nie był jeszcze tak dostępny, jak dzisiaj. Wspominamy smaki kojarzące się z dzieciństwem (jedliście chleb ze śmietaną i cukrem albo oranżadki w proszku?), nasze pierwsze konfrontacje z płcią przeciwną, ech, człowiek się rozmarzył... A to nie o tym miało być, tylko o książce. Choć to właśnie „Guguły” wprowadziły mnie w taki sentymentalny nastrój.

Jak się teraz przypatruję polskiej literaturze, to widzę, że coraz więcej jest wydawanych książek o polskiej prowincji, taki swoisty powrót chłopomanii. Niedawno przecież ukazała się książka Andrzeja Muszyńskiego „Miedza” w której bohater wraca po kilku latach do rodzinnej wsi i wysłuchuje opowieści wioskowego gawędziarza o starych czasach, czy też powieść Katarzyny Mlek „Na wietrze diabeł przyjechał”, gdzie autorka w liryczny sposób opisuje wiejskie życie laliczan. Charakterystyczną cechą takiej prozy jest mitologizacja, która jest również widoczna w „Gugułach”. Bohaterka, jak już wspomniałam, nie wychyliła nosa poza Hektary, ale w jej wspomnieniach nie ma tęsknoty do innego świata. Jej jest dobrze w wiejskiej chacie. Ma swoje obowiązki, swoich przyjaciół, a rytuały wioskowe zapewniają poczucie bezpieczeństwa.

Świat, do którego zaprasza nas Grzegorzewska to nieco magiczna przestrzeń, w której baby zbierają się na skubanie kur z pierza, wspólne szycie proporczyków na przyjazd Papieża, wyjazdy na pobliskie targowisko, praca w polu, spotkania przy kieliszeczku ajerkoniaczka i bajdurzenie. W takich realiach dojrzewa nasza bohaterka, ale jeżeli myślicie, że jest to sielankowe wkraczanie w dorosłość, to się rozczarujecie. Sentymentalizm i ckliwość, które są pułapkami, w jakie można łatwo popaść w przypadku takich narracji, Grzegorzewska umiejętnie równoważy kilkoma traumatycznymi wątkami. Dzieciństwo nie jest już takie różowe, gdy pojawia się anemia, a lekarz okazuje się zboczeńcem, który lubi małe dziewczynki.

Nie zmienia to faktu, że książka Grzegorzewskiej to dojrzała, subtelna i synestezyjna proza. Autorka jest poetką, co uwidacznia się również w stylistyce poszczególnych rozdziałów. Grzegorzewska ma wyczulony słuch i dzięki temu dialogi, opowieści są najeżone kolokwializmami, wiejską gwarą, co pozwala zanurzyć się w prowincjonalnej rzeczywistości. I tylko jeden zarzut mam do autorki - dlaczego tak krótko, czemu nie ma więcej? Dopiero co zaczęłam przechodzić się po hektarowskich chatach, a już musiałam z nich wyjść. Ja proszę o więcej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.