Pierwsze tegoroczne
koncertowe podskoki już zaliczone i to w iście psychodelicznym klimacie.
Ania Rusowicz
zachwyciła mnie swoją big beatową płytką, ale na koncercie promowała swój
najnowszy krążek „Genesis", który klimatem przypomina stare dobre
hipisowskie brzmienia. Nie mam takiej ogłady muzycznej, by Wam napisać, w jakich
mistrzów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Ania jest wpatrzona, ale
jedno mogę stwierdzić ze stuprocentową pewnością- jest wśród nich The Doors.
Już nawet nie
pamiętam tytułu utworu, który wykonała, ale jak klawiszowiec zaczął swoje
popisy w stylu Raya Manzarka, totalnie odpłynęłam.
Ania jest typowym
zwierzęciem scenicznym. Ma świetny kontakt z publicznością, ale czasami daje
się ponieść dźwiękom i nastrojom i zupełnie zatraca się w muzyce. Jest drobną
kobitką, ale głos ma mocny, że aż ciary przechodzą człowieka na wskroś.
Sami zresztą
posłuchajcie:
Nigdy nie byłam na koncercie Ani Rusowicz, ale z jej występów, które oglądałam w telewizji wynika, że jest ona naprawdę świetną wokalistką. Rzeczywiście, stylistyka lat 50. i 60. wybitnie do niej pasuje. W wolnych chwilach będę musiała jak najszybciej przesłuchać jej najnowszą płytę.
OdpowiedzUsuńMi się bardziej podoba stara big-beatowa, ale ta nowa też jest świetna
UsuńBardzo mi się podoba mi się ten nowy numer, który hula w Trójce. Jest świetny. Po Twoich rekomendacjach jeśli będzie u nas koncertować to pójdę. A co!:)
OdpowiedzUsuńNoooo Paprykaaaa, dajesz , dajesz, nie ma się co zastanawiać :) Tylko zaplanujcie sobie wcześniej jakoś to wszystko, byście na czas dotarli, choć bisy Ania też daje ;)
UsuńLubię Anię.
OdpowiedzUsuń