Autor: Jaroslav
Rudiš
Tytuł: Koniec punku
w Helsinkach
Przekład: Katarzyna
Dudzic-Grabińska
Wydawnictwo:
Czeskie Klimaty
Rok wydania: 2013
Moja przygoda z
czeską literaturą zatacza coraz szersze kręgi. Czytam dużo, choć nie zawsze
wszystko recenzuję. Mam już jednak swoich ulubionych pisarzy, wiem jaki klimat
powieści mi odpowiada i jacy bohaterowie zdobędą moją sympatię. Uwielbiam
historie pisane w hrabalowskim duchu, ze zwykłymi bohaterami, niemożliwie
rozgadanymi, rozkochanymi w dobrym piwie, czerpiącymi z życia pełnymi
garściami. Wydana właśnie w Polsce książka „Koniec punku w Helsinkach"
Jaroslava Rudiša nie ma w sobie nic z Hrabala, wręcz przeciwnie, klimat
opowieści jest ponury, naćwiekowany beznadzieją i nasączony radioaktywnymi
oparami z Czarnobyla. I tu zostałam mile zaskoczona, bowiem okazało się, że
genialność czeskiej literatury przejawia się nie tylko w tym co przaśne i
rubaszne, ale i w tym co ciężkostrawne i przybijające.
Są późne lata
osiemdziesiąte, rok po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu. Akcja powieści
toczy się na dwóch planach. Pierwszy z nich rozgrywa się w komunistycznych
Niemczech, a narracja prowadzona jest w trzeciej osobie. Poznajemy
czterdziestoletniego Olego, właściciela Helsinek-jednej z ostatnich knajp
punkowych, w której można sobie spokojnie zajarać szluga i zjeść przepyszną
solankę przygotowaną przez Gabi. Pub odwiedzają stali bywalcy: Frank, z którym
Ole zakładał zespół Automat, Lena,
dziewczyna mająca kilka talentów, ale tylko częściowych (trochę gra na pianinie,
trochę robi zdjęcia), Ramone z tłustymi włosami i w czarnej skórzanej kurtce
będącej jego sztandarem, Zrób to Sam znany ze świnobicia, które urządził w
swoim mieszkaniu i wielu innych oryginałów mających w swych życiorysach kilka
pęknięć i rys.
Plan drugi zabiera
nas do czechosłowackiej miejscowości Jes. W tym wypadku zmieniamy formę i mamy
wgląd do pamiętnika siedemnastoletniej pankówy (pisownię zachowuję za autorem).
Poznajemy zatem życie prawdziwej anarchistki od podszewki. Czytamy o jej miłosnych
rozterkach, muzycznych fascynacjach, marzeniach koncertowych, relacjach z matką
i bratem. Rudiš
idealnie wciela się
w rolę nastoletniej buntowniczki, świetnie manipuluje slangowymi sformułowaniami,
ma w poważaniu jakąkolwiek ortografię i co rusz rozbija zdania niemieckimi
wtrętami. Nasza bohaterka bowiem ma w sobie kroplę niemieckiej krwi i lubi
sobie szprechać w swoim pamiętniku.
Ujęła mnie ta
konstrukcja. Czeski pisarz świetnie sobie radzi z prowadzeniem opowieści. Sygnalizuje wątek, ucieka od niego, zostawia
go czytelnikowi samopas i idzie dalej, po czym okazuje się, że odnajdujemy jego
echa na dalszych stronach, w innej opowieści. Wszystko się ze sobą idealnie
splata, a losy bohaterów, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego nagle
nadziewają się na siebie. Rudiš bawi się formą i robi to z wdziękiem.
Jak już wcześniej
wspomniałam nie jest to powieść pogodna. Ole to bohater przegrany. Za co się
nie weźmie, wszystko kończy się klęską. Rozstał się z żoną, a jego córka nie ma
ochoty go widywać, więc mężczyzna postanawia nigdy więcej nie mieć dziewczyn.
Knajpę mu zamykają, bo budynek, w którym się znajduje jest ruiną i grozi
zawaleniem. Ole bierze tabletki przeciw śmierci i nie ma pomysłu na życie. Dół.
Tak kończą ci, co kiedyś się buntowali przeciw szarej rzeczywistości i
systemowi? No cóż-wizja niezbyt pozytywna.
A co ze starym
dobrym punkiem, który podobno nigdy nie umrze? Hmmm...Do obrazu
anarchistycznego życia przedstawionego w powieści na przykładzie
siedemnastoletniej pankówy mam stosunek ambiwalentny. Dlaczego? Ponieważ jest
on bardzo stereotypowy. Zróbmy mały test-pomyślcie przez chwilę i spróbujecie
powiedzieć co Wam się w pierwszej kolejności kojarzy z punkem? Brud, irokez, plecak-kostka
z powypisywanymi nazwami kapel, agrafki w uszach, ciągłe chlanie i ćpanie,
wypinka na szkołę, starych i generalnie na cały system. Tak? No to mamy wypisz
wymaluj środowisko czeskich buntowników z naszej powieści. Nie lubię stereotypów, ale być może jest to
zabieg celowy, może autor w ten sposób chce pokazać, że cały ten bunt jest
śmieszny? Nie wiem, do mnie to nie przemawia, ale to tylko jeden jedyny zarzut
do tej książki.
Właśnie mi przypomniałaś, że Grandhotel tego autora powinnam wreszcie przeczytać.
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że lit. czeskiej i słowackiej jest u nas coraz więcej i że monopol Hrabala, Haska itp. został przełamany.
Świetny jest też Sabach i Pavlowska, choć moim ulubieńcem jest Ota Pavel-szkoda,że tak mało książek wydał przed śmiercią :(
Usuń