Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

niedziela, 19 lutego 2012

Ostatki

Jezusicku, jak mnie bolą wszystkie gnaty... Tak to jest, jak ma się długi koncertowy odwyk, a później się szaleje. A szalało się szalało :).

W piątek, jak już w poprzednim poście wspominałam, pojechałam na koncerty Lao Che, Voo Voo i Lecha Janerki. Myślałam, że sobie poskaczę, świeżutkim irokezikiem zarzucę (prosto od fryzjera), a tu taaaakie rozczarowanie... Chłopaki z Lao kompletnie nie potrafili się zgrać na scenie. Spięty (wokalista) był chyba w innej rzeczywistości, zapominał tekstu, a kontakt z publicznością gdzieś się zawieruszył (tak jak pamięć Spiętego). Nie podobały mi się aranżacje, nie podobała mi się set lista, podsumowując- nuuuda.
Za to Voo Voo dało czadu. Wpuśćcie na scenę Mateusza Pospieszalskiego z saksofonem, dajcie mu jeszcze mikrofon, by sobie do niego podśpiewywał i macie sposób na napełnienie swych akumulatorków pozytywną energią.  Dla mnie zespół  Voo Voo to przede wszystkim Pospieszalski. Facet jest nie tylko zwierzęciem scenicznym, ale świetnym muzykiem- saksofon i on to jedno. Waglewski (wokalista) jest jakby nieco w tyle, choć na gitarze wymiata, że dech w piersiach zapiera. Publiczność została wciągnięta do wspólnej zabawy na powtarzanie za artystami coraz to bardziej skomplikowanych sekwencji wokalnych. Było wesoło, było jazzowo, funkowo, a na końcu chłopaki dowalili tak rockowym brzmieniem, że mimo późnej już pory i zmęczenia- oczka mi się rozszerzyły, a stópki samie powędrowały pod scenę w celu podrygiwania.
A na deser wrocławski artysta- Lech Janerka. Czekałam na ten koncert, ale zmęczenie mnie dopadło takie, że pozostał on w jakiejś onirycznej przestrzeni. Siedziałam i starałam się słuchać, wyłapywać dźwięki, słowa, ale po pół godzinnych wysiłkach dałam za wygraną i wróciłam do domu.

A w sobotę...Ech, co to był za wieczór! Katowicki Spodek.  Rockowy festiwal "Odjazdy". Pojechałam tam dla dwóch zespołów- Heya i Pidżamy Porno.
Co tu dużo pisać- było powerowo! Wprawdzie koncert Heya był przepełniony balladami i utworami z nowej płyty, ale jak usłyszałam Luli Lali, Schizophrenic Family i Teksańskiego- poszłam w tany. Kasia, jak zwykle, ujęła publiczność swoją skromnością i  słynnym : "No, dziękujemy bardzo" po każdym utworze.

I przyszedł wreszcie czas na Pidżamę. Musze przyznać, że Grabaż z ekipą byli w formie i chyba humory dopisywały. Set lista zaspokoiła moje muzyczne zachciewajki. Było me ukochane Bułgarskie Centrum Chujozy, Generacja, Wirtualni Chłopcy, Ezoteryczny Poznań, Gloria, Do nieba wzięci, Koka Koka, Pryszcze, Taksówki, Kotów kat, Brudna forsa, Marchef w butonierce, Bal u senatora 93. Grabaż zrobił prezent publiczności, zaśpiewał Wytrzepanego ze styropianu,  utwór, którego nie lubi śpiewać na koncertach, ale czego się nie robi dla ukochanych fanów. A fani też dłużni nie pozostali i podczas Nikt tak pięknie nie mówi prawie cały Spodek usiadł.
Była moc, prawie półtorej godziny dobrego pidżamowego grania. Jednym słowem- ostatki miałam zapidżamiste, a Wy?

9 komentarzy:

  1. Ps. Literówka Ci się wkradła w słowie "Poznań" ;-)

    Moim zdaniem koncert Lao wcale nie był nudny. Setlistę dobrali bardzo dobrze. Cieszę się, że mogłam na żywo usłyszeć piosenki z "Powstania Warszawskiego".
    Hey jak dla mnie zagrał za dużo piosenek z nowej płyty i jednocześnie za mało z mojego ulubionego cd, czyli "Listu".
    Pidżama zagrała z dużą energią, ale moim zdaniem ich koncert był zbyt krótki. No i nie zagrali "Chłopców idących na wojnę", a ja tak bardzo chciałam tą piosenkę usłyszeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, każdy ma inne oczekiwania koncertowe. Tobie się Lao mogło podobać, bo nie byłaś na ich koncertach wcześniej i nie masz porównania, co oni potrafią na scenie wyrabiać.
      Co do PP- rzeczywiście grali za krótko :( i Grabaż jakiś mało wygadany był ,ale i tak to był dużo lepszy koncert niż ten z Łodzi

      Usuń
    2. No w Łodzi niestety było widać słychać i czuć, że im się nie chciało i publiczności też nie bardzo.

      Usuń
  2. tak se myślę... Waglewski to nasz taki polski Santana :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaraz, bo coś mi się nie zgadza, to Pidżama istnieje, czy nie?
    Ostatnio jestem zupełnie nie imprezowa, ostatki, heheh
    ;-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pidżama nie istnieje, ale od trzech lat raz w roku się reaktywują chłopaki :)

      Usuń
  4. Mnie mąż w piątek zabiera do Poznania na Bubliczki:D Ojj dawno nie byłam na koncercie:)

    OdpowiedzUsuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.