Do Warszawy
przyjechałam w niedzielę w południe. Szybko dotarłam do mojej kuzynki, wypiłam
kawkę i poleciałam obczaić dojazd do szpitala, bo przecież nie będę w
poniedziałek tarabanić się z tą ogromna walizą i szukać gdzie szpital i izba
przyjęć.
Obczaiłam. Jest
git.
Poniedziałek.
Niespiesznie
zjadłam śniadanko, wypiłam kawkę, wzięłam wielką walizę i ruszyłam na
przystanek. Wsiadłam do autobusu nr 147 i się ucieszyłam, bo głos w autobusie
wyczytywał przystanki. Miałam wysiąść na Saskiej Kępie i tak wysiadłam -
zgodnie z tym, co wyczytał głos w autobusie... Ale zaraz...Wczoraj Saska Kępa
wyglądała inaczej...
No do jasnej
Anielki! Już drugi raz mi się zdarzyło w stolicy, że te ich głosy w autobusach
to sobie chyba jaja robią i czytają o przystanek do tyłu, więc wysiadłam gdzieś,
niewiadomo gdzie i bądź tu teraz mądry. W Warszawie istotną informacją przy
nazwie przystanku jest numer, ja tego nie ogarniam, więc się trochę
poszwendałam z walizką. Patrzę na zegarek: OMATKOBOSKO! 9:30! A na Izbę Przyjęć
mam się stawić do 10:00.
Jakaś kochana
babuleńka poprowadziła mnie na Saską Kępę i stamtąd już wiedziałam jak trafić.
Oczywiście, autobus, którym miałam jechać, nie przyjechał, musiałam czekać na następny,
a minuty lecą.
W końcu jest!
Wtarabaniłam się i wytarabaniłam pod szpitalem, lecę na Izbę, biorę numerek -
121, liczba osób oczekujących 80 ... No, to pięć godzin jak nic!
Ale podszedł do
mnie Pan i dał mi numerek 101, no to już lepiej. Po godzinie (okazało się, że
sporo osób się myliło i brało nie te numerki co trzeba, stąd dużo miejsc
pustych) byłam już ubrana w pidżamkę i oddelegowana na oddział.
Szpital na Szaserów
jest w remoncie, akurat remontują oddział neurochirurgiczny (ja to mam
szczęście do remontów, na studiach remontowali mój wydział, teraz jak w lipcu
leżałam w szpitalu, też był remont...), więc gościnnie leżałam sobie na
ortopedii.
Dr Zieliński nie
przyszedł do mnie, bo, jak się później dowiedziałam, dr tylko operuje, a
lekarze prowadzący są inni. Moim był młody dr Emir Ahmed Sajjad. Przyszedł po
mnie i poprowadził do swojego gabinetu, by zrobić wywiad medyczny. Ale tak
zasuwał do tego gabinetu, jakby miał motorek w wiadomej części ciała, a ja za
nim z wywieszonym jęzorem i lejącą się ze mnie fontanną potu. I z zadyszką.
No i we wtorek
wybiła godzina zero. Byłam pierwsza na liście. Poszło szybko. Nic nie pamiętam.
Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, to zapach kwiatów i słowa anestezjologa: Proszę pomyśleć o czymś przyjemnym, plaży,
piasku...
Jak się obudziłam?
Nie wiem.
Która była godzina?
Nie mam pojęcia.
Słyszałam tylko: Pani Magdo! Oddychamy ustami!
Ale czemu ustami,
do jasnej Anielki?
Nic nie czułam, bo
byłam na środkach przeciwbólowych, skąd mogłam wiedzieć, że mam w nosie tyle
farfocli, przez które raczej nie da się wciągnąć powietrza.
Ale wyciąganie tego
czegoś....brrrrrrr. Od razu mówiłam salowej, że ma mnie znieczulić, bo się nie
dam dotknąć, ale baba była nieugięta i jak zaczęła ciągnąć, to mi się cały
nieboskłon ugwiażdżony pokazał.
Szybko mnie
wypisali. W piątek. Z zaleceniami: nie smarkać nosa przez miesiąc (a co będzie
Panie doktorze, jak mi się zachce kichnąć? Umrze pani), nie schylać się przez
miesiąc i nie dźwigać, prowadzić oszczędzający tryb życia. Bo inaczej rana się
nie zasklepi i płyn mózgowy wypłynie.
Spoko. To TYLKO
miesiąc.
Każdy pacjent
przechodzi tę operację inaczej i okres rekonwalescencji jest u każdego inny. Ja
akurat szybko doszłam do siebie po operacji, ale już po wypisie i odstawieniu
kroplówek, niezbyt dobrze sie czuję. Zawroty głowy, wiotczenie mięśni,
jadłowstręt, ból żołądka, mroczki przed oczami, uczulenie, nadmierna potliwość
(doprawdy, mogłabym robić za fontannę), spanie po 20 godzin, a później kilka
nocy po 3-4 godziny. I cholerne huśtawki nastrojów. Ale to się podobno
unormuje.
W poniedziałek
badania hormonalne i później znowu Warszawa. A tak się wycwaniłam, że umówiłam
się z doktorem, że jak będę na Targach Książki w Warszawie, to może wtedy bym u
niego na wizytę się zapisała, przecież nie będę co dwa tygodnie jeździć do
Warszawy. Mam dzwonić i się przypomnieć. Lubię piec dwie pieczenie na jednym
ogniu. :)
A w lipcu powtórka
rezonansu i serii badań, ale to już w szpitalu we Wrocławiu. I wtedy dopiero
tak naprawdę się dowiem, czy operacja się powiodła i jakie jest
prawdopodobieństwo nawrotu choroby.
I wiecie co Wam
powiem? Naprawdę się nie bałam, bo otrzymałam tyle ciepła i wsparcia, że miałam
taką tarczę i nic już nie było w stanie mnie wystraszyć.
Przede wszystkim jestem
wdzięczna mojej Rodzinie, która zawsze mnie wspiera i mi pomaga, bez nich, nie
dałabym rady. Mój kochany Tatko wsiadł po prostu w samochód w piątek rano,
rzucił wszystkie swoje plany i po mnie przyjechał, a nie ma blisko, bo z
Kamiennej Góry do Warszawy jest ponad 400 km.
Moja Kasica
kochana, jak zwykle użyczyła mi dachu nad głową, a Ania została w domku z
Oskarem i mu dotrzymywała towarzystwa. Mamcik, Bunia, Brat z rodzinką, wszyscy
dzwonili, martwili się i podtrzymywali na duchu. A jak wlazłam na bloga i
zobaczyłam te wszystkie komentarze i do tego komentarze na fb...poryczałam się
i to wcale nie przez huśtawkę nastrojów.
Bardzo Wam
wszystkim dziękuję za modlitwę, trzymanie kciuków, telefony, esemesy,
komentarze, w takich momentach to bardzo pomaga.
No i w końcu
wróciłam, trzeba rozruszać bloga, bo już pokrywa się kurzem.
To dobra wiadomość. A teraz szybka rekonwalescencja i będziesz super-nowa.;)
OdpowiedzUsuńno ta rekonwalescencja to się ślimaczy trochę, ale teraz już chyba tylko do przodu :)
UsuńSię cieszymy całą rodzinką, że już po....:)
OdpowiedzUsuń:) Dziękuję za wsparcie Kochani, ciocia szybko wróci do siebie, poogarnia sprawy i w końcu musi przyjechać zobaczyć Myszę :)
UsuńJuż nie możemy się doczekać 😸😸😎
UsuńUff! Jeśli tylko dotrę na TK zamawiam solidnego "niedźwiedzia" :) Odpoczywaj i uważaj na siebie. Zdrówka życzę :D
OdpowiedzUsuńŁaaaaa, no teraz to już musisz dotrzeć na Targi, bo będę dla ciebie z niedźwiedziem czekać :)
UsuńSuper, że najgorsze już za Tobą! Kciuki trzymam nadal, za udaną rekonwalescencję :-) A na pocieszenie dodam, że na Saskiej Kępie ja też się za każdym razem gubię... ;-) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńgrunt, ze możesz podczas tej rekonwalescencji pisać a i czytać pewnie tez ;) Znaczy się już masz z górki ;)
OdpowiedzUsuńPonad tydzień nie mogłam czytać, ale teraz już nadrabiam zaległości :)
UsuńOdpoczywaj i nabieraj sił :) pozdrawiam ciepło, dużo zdrowia życzę
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń